Publikacja anonimowego blogera, którą od kilku dni żyje internet to nie tylko patologie handlarzy z jednego miejsca w kraju. To również opis tego, jak blisko nas jest szara strefa. Okazuje się, że to tylko dwa kliknięcia od skomentowania zdjęcia córki naszych znajomych na Facebooku.
Wpis na blogu, który zdążył już zniknąć z internetu to gruby kij w jeszcze grubsze mrowisko. Nagle okazuje się, że w naszym kraju ciągle mogą być miejsca, które kojarzą się nam jednoznacznie z dzikim kapitalizmem lat 90. Wydawałoby się, że te czasy już dawno za nami i wracają jedynie we wspomnieniach z rodzaju Firma X jest dziś wiodącym dystrybutorem ręczników. Mało kto wie, że w latach 90. jej założyciel handlował skarpetami na bazarze. Teraz przyszedł czas na galerie i centra handlowe, zagraniczne marki i sklepy internetowe. Szara strefa kojarzy się raczej z usługami niż z handlem. A już na pewno nie z handlem na skalę niemal hurtową. Tymczasem taki handel kwietnie w najlepsze tuż pod naszymi nosami i to na Facebooku.
Bloger opisuje poszczególne przypadki konkretnych butików w rzgowskim centrum handlowym. Być może jego motywacją było właśnie uderzenie we wszystkie osoby, które handlując ubraniami kupionymi w CH Ptak psują rynek. W kontekście tego wpisu to brzmi dość zabawnie, bo z jego relacji wyłania się opis handlarzy, którzy na podatkach oszukują na każdym kroku. Irytują się jednak, jak do biznesu wchodzą osoby z zewnątrz i konkurują jedynie ceną. Handlują oczywiście w szarej strefie, nie odprowadzając żadnych, lub jedynie symboliczne podatki tak, aby nie wzbudzać niczyich podejrzeń.
Handel na Facebooku to wylęgarnia szarej strefy
Schemat, jaki wyłania się z relacji blogera, jest bardzo prosty. Taka pani prowadzi butik, nazwijmy go Femme Fatale. Na innym stoisku kupuje hurtowo ubrania, oczywiście bez żadnej faktury czy paragonu, a następnie sprzedaje dalej, korzystając z konta na Facebooku. Oczywiście również bez żadnych paragonów ani nawet sklepu internetowego. Zamówienia przyjmowane są jedynie telefonicznie lub przez wiadomości prywatne. Bloger podaje również kilka wskazówek, jak zidentyfikować takiego handlarza.
- Zamówienia tylko przez telefon i priv. Teksty w stylu ‚dzwonimy kochane!’, itp.
- Nie przyjmuje zwrotów – w odpowiedzi na każde zapytanie o zwrot/reklamację, itp.
- Brak sklepu internetowego
- Brak nazwy działalności/firmy/nipu w jakiejkolwiek części facebooka/allegro
Sprzedają oczywiście jedynie o kilka złotych drożej niż same kupiły. Zamówienia wysyłają za pobraniem, korzystając z firm kurierskich, o których mało kto słyszał. Ewentualne zwroty trafiają na adres osoby lub firmy, która ze sprzedawcą (przynajmniej oficjalnie) nie ma niczego wspólnego. O paragonie oczywiście nikt nie słyszał. O ironio to właśnie na to najbardziej mają oburzać się oszuści podatkowi. W ich mniemaniu to właśnie taki handel psuje im rynek.
Tego typu działalność do tej pory kwitła na facebookowych grupach. Od niedawna na portalu funkcjonuje osobna podstrona o nazwie Marketplace i to właśnie tam przeniosła się spora grupa takich handlarek. Wystarczy szybkie wyszukiwanie, aby samemu przekonać się o skali tego procederu. Domyślam się, że na zamkniętych grupach może tego być zdecydowanie więcej.
To wszystko tuż pod naszym nosem, na największym serwisie społecznościowym świata. Gdy weźmiemy pod uwagę częstotliwość tego, z jaką ZUS sprawdza nasze profile pod kątem wyłudzeń zasiłków dziwi bierność urzędników skarbówki wobec opisanych przez blogera praktyk.