Zarobki posłów mają być obniżone o 20%. To deklaracja Jarosława Kaczyńskiego, więc posłowie PiS to z pewnością przegłosują, a prezydent zapewne podpisze i słowo stanie się ciałem. Ale czy zarobki posłów rzeczywiście powinny być niższe?
Polaków oburzyły słowo byłej premier Beaty Szydło, że nagrody dla ministrów w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych tym ministrom „się po prostu należały”. W poprawie nastrojów społecznych nie pomogli nawet dziennikarze TVP, prześcigający się w prezentowaniu zmanipulowanych pseudo-wykresów. Do akcji musiał wkroczyć zatem prezes, którego recepta na PR-owy sukces jest prosta. Skoro suwerenowi nie spodobały się nagrody, to należy obciąć pensje. Przy czym nie będą zmniejszone pensje ministrów, ale… posłów, senatorów i samorządowców (wójtów, burmistrzów, prezydentów miast). Pod nóż mają też pójść nagrody dla prezesów spółek skarbu państwa i spółek komunalnych. A nagrody ministrów mają zostać zwrócone.
Zarobki posłów – o ile mniej zarobią politycy?
Uposażenie poselskie wynosi obecnie 10 020,80 zł brutto. Do tego dochodzi dieta w wysokości 2505,20 zł (25% uposażenia). Na chwilę obecną nie znamy szczegółów projektu, ale można założyć, że na planowanych zmianach poseł zawodowy (a więc niezarabiający gdzie indziej) straci dokładnie równowartość uposażenia. Dziesięć tysięcy złotych brutto – czy tu dużo? Abstrahując od politycznej hucpy, czy zarobki posłów rzeczywiście powinny być zmniejszane?
Warto zauważyć, że prezes Kaczyński i tak wykazuje się swego rodzaju łaskawością. Taka Partia Razem od dawna postuluje, aby związać wysokość zarobków polityków z wysokością płacy minimalnej. Poseł miałby zarabiać trzykrotność minimalnego wynagrodzenia za pracę, co obecnie wynosiłoby 6300 zł brutto. Cel partii jest oczywiście nieco inny: chodzi o to, aby politykom zależało na windowaniu nie zarobków prezesa Orlenu, ale najgorzej zarabiających pracowników.
Można mieć jednak wątpliwości, czy zmniejszanie wynagrodzeń posłów czy senatorów nie spowoduje, że skutecznie zniechęci to do kandydowania np. dobrych prawników czy ekonomistów, a przyciągnie, na przykład, politologów (tak, panie ministrze Jaki, o panu piszę). Można też się obawiać, czy niebawem minister Gowin nie będzie prosił o wysyłanie na jego rzecz SMS-ów o treści „pomagam”. W każdym razie, 10 (czy 6) tysięcy złotych brutto miesięcznie to nie są jakieś kosmiczne pieniądze. Jeszcze parę lat temu posłowie zarabiali niemal trzykrotność przeciętnego wynagrodzenia, zaś po zmianach będzie to ok. 1,8 przeciętnego wynagrodzenia.
Oczywiście, wyższe zarobki same w sobie nie gwarantują jakości pracy, podobnie jak wykształcenie nie świadczy o inteligencji. Pytanie, czy chcemy – my, obywatele – ryzykować to, że potencjalna gorsza jakość polityków zasiadających w parlamencie przełoży się na jeszcze gorsze prawo? Już teraz jest ono fatalne, a co będzie potem – strach się bać.