Młode pokolenie jako pierwsze w historii uwierzyło, że nie praca jest sensem życia, a oglądanie filmów o superbohaterach, bycie aktywistą na rzecz lokalnego parku, joga i lunche w modnych restauracjach. Zupełnie im nie przeszkadza, że nie potrafią tego sobie skutecznie finansować.
Czy pokolenie kończące właśnie studia to pokolenie nieudaczników? Moim zdaniem jest jeszcze dla nich nadzieja, niestety niemodnie jest dziś serwować im swoistą terapię szokową, na którą bez wątpienia zasługują. O wiele prościej jest krytykować system. Jak Taco Hemingway w swoich piosenkach, chcą bardzo dużo, ale brzydzą się praktycznie wszystkim, co mogłoby ich do tego doprowadzić. Dziwne czasy nas nadeszły.
8 godzin w biurze za minimalną krajową
Warto zerwać z mitem ośmiogodzinnego dnia pracy. To, że tak się przyjęło, nie znaczy jeszcze, że to jakieś uniwersalne panaceum. Może się zdarzyć tak, że osiem godzin przez pięć dni w tygodniu to będzie w sam raz, żeby do końca życia wynajmować pokój w Warszawie. Ale na mieszkanie własnościowe to może być po prostu za mało.
Zwykło się przyjmować, że jak już ktoś pracuje 8 godzin to to już jest naprawdę coś. To jakość, a nie ilość pracy, powinna wyznaczać jej granice. Młode pokolenie naprawdę chce, nie wzbrania się, odsiedzieć te swoje 8 godzin w pracy i zainkasować na koniec miesiąca wypłatę, nie zastanawiając się przesadnie czy to, co robili, było w ogóle dla serwującego wypłatę jakieś sensowne pieniądze warte.
5 minut segregowania śmieci jest prawdopodobnie bardziej wartościowe od 16 godzin gapienia się na kremową ścianę. Skończmy z przekonaniem, że 8-godzinny dzień pracy wyznacza jej wartość. Nie mam nic przeciwko osobom, które nawet w niezbyt wartościowej pracy chcą pracować 8, a może nawet 4 godziny dziennie. Powinny jednak zracjonalizować swoje oczekiwania od życia.
Mamy w Polsce przedziwną kulturę martyrologii. Człowiek ścigany przez komornika chętnie i bez wstydu opowiada o tym w mediach społecznościowych kreując się na ofiarę. Ofiarami czują się też osoby opowiadające o zarabianiu pensji minimalnej. Moim zdaniem nie ma powodu do dumy, to czytelny komunikat o treści: moja praca jest tak niewiele warta, że ustawodawca zmusza mojego pracodawcę do płacenia mi powyżej jej wartości. Zarabianie minimalnej krajowej to nie jest powód do dumy i z całą pewnością nie jest to powód do roszczeń głoszonych w mediach społecznościowych. Chyba, że w prywatnej rozmowie przekonamy pracodawcę dlaczego zasługujemy na więcej.
Młodzi pracownicy nie mają umiejętności i doświadczenia
Młody pracownik wbrew swojemu przekonaniu nie jest cudownym płatkiem śniegu zesłanym przez los, bo tak mówili mu jego rodzice. Przyjmując do pracy młodą osobę, najczęściej otrzymujemy osobę, która tej pracy nie potrafi wykonywać wcale lub przynajmniej zbyt dobrze (spoiler alert: pracy nie da się nauczyć na wykładach).
Młody pracownik potrzebuje czasu żeby nauczyć się mechanizmów, zrozumieć jak to wszystko działa, samemu trzeba też poświęcić pewne zasoby ludzkie (a czasem i finansowe), by nauczyć go jak ten świat działa. Tak się zastanawiam… Kto tutaj jest większym beneficjentem tej sytuacji – pracodawca, na rzecz którego często błędnie wykonywana jest zwykle opiewająca na podstawowe czynności praca, czy pracownik, który wreszcie zaczyna zdobywać pierwsze warsztatowe szlify?
Mnie zatem oferty bezpłatnych stażów nie bulwersują, ponieważ jest to transakcja barterowa, oddawanie przez pracodawcę wiedzy i doświadczenia z młodym, może i perspektywicznym człowiekiem, który jednak nie podpisze cyrografu, nie zagwarantuje lojalności tak, by mieć pewność, że to po prostu inwestycja.
Potem jeszcze przez kilka lat taki młody pracownik i tak jest kilka klas gorszy i zarabia na rzecz swojego pracodawcy relatywnie mniej od sekretarki, która od 20 lat jest w firmie. Bo brak mu doświadczenia.
Młodzi pracownicy nie mają ambicji
Coraz częściej rynek pracy, szczególnie wśród młodych osób, zaburzony jest przez medialnie lansowaną potrzebę work-life balance. Nie widzę w niej niczego złego, ponieważ od zarania dziejów część osób wolała się poświęcić pracy i karierze, a część rozwijaniu siebie albo opiece nad rodziną.
Nie jest jednak tajemnicą, że to ci pierwsi mogli się cieszyć sukcesami finansowymi i zawodowymi, a pozostali byli pewnie nawet bardziej szczęśliwymi lekkoduchami.
Dziś młody pracownik chce być szczęśliwym i bogatym lekkoduchem sukcesu. A tak się nie da i moim zdaniem to jest słuszne, to jest sprawiedliwe. Socjologowie jednak już od pewnego czasu zastanawiają się co, jako społeczeństwo, zrobiliśmy nie tak, że ci biedni ludzie w wieku 25 lat muszą porzucić przynajmniej część dzieciństwa i pójść do pracy, która – o zgrozo – nie zawsze wygląda tak, jak w amerykańskim serialu.