Na uczelniach sesja trwa pełną parą, co sprawia, że studencka kreatywność, przez większą część roku uśpiona, budzi się do życia ze zdwojoną siłą. Wykładowcy są świadkami przeróżnych prób zamaskowania braku swojej wiedzy. Część z nich jest śmieszna, część nieudolna. Coraz częściej jednak najzwyczajniej w świecie bezczelna. Chociaż sami studenci myślą, że niezwykle brawurowa.
Część moich znajomych ze studenckich czasów po uzyskaniu dyplomu postanowiła kontynuować karierę naukową na uczelni. To niespotykana szansa na obserwowanie uniwersyteckiego życia z zupełnie odmiennej perspektywy. Co ciekawe, podobne spostrzeżenia na temat dzisiejszych studentów mają pracownicy z każdego szczebla uniwersyteckiej hierarchii. Historie są do siebie bardzo podobne niezależnie od uczelni, wydziału czy kierunku. Puenta rozmów jest zawsze taka sama – z roku na rok studenci robią się coraz bardziej bezczelni.
Jedną z moich ulubionych historii jest ta, w której studenci oddają wykładowcy na zaliczenie jego własny tekst. Jednym z warunków zaliczenia tego konkretnego przedmiotu było napisanie pracy. Jako że wykładowca chciał, aby dzieło miała nieco bardziej praktyczny wymiar, to chodziło o napisanie prostego pozwu na podstawie wylosowanego stanu faktycznego. Na początku roku przygotował im wzór takiego pisma, który później miał być przez nich omawiany na zajęciach. Przy sprawdzaniu oddanych tekstów okazało się, że kilka z nich to dokładnie ten sam tekst, który oddali na początku roku. Niektórzy byli tak bezczelni, że nie zmienili nawet czcionki. Studenci najwidoczniej uznali, że i tak tego nikt nie sprawdzi.
Przyłapani na gorącym uczynku nawet nie zająknęli się z przeprosinami. Dlaczego Pan mi to robi? Dlaczego Pan nie chce mi wstawić 3? Czy nie widzi Pan jak się poświęcałem, nawet kosztem zdrowia na tych zajęciach???? To treść prawdziwego maila, który otrzymał wykładowca od przyłapanego na plagiacie studenta. Niestety takie historie najczęściej kończą się tak, że wykładowca przeczołga takiego studenta nieco bardziej na zaliczeniu ustnym, a ostatecznie do indeksu wpadnie trójka. Uczelnie z reguły nie są zainteresowane postępowaniami dyscyplinarnymi, chociaż w każdym regulaminie studiów jest to podstawą do odpowiedzialności dyscyplinarnej żaka.
Roszczeniowi i leniwi pracownicy to po prostu bezczelni studenci, którzy przez całe studia nie musieli nic robić
Studenci zdają sobie z tego sprawę, dlatego praca zaliczeniowa bezczelnie skopiowana z internetu to raczej norma, niż niechlubny wyjątek. Inna historia i inna uczelnia. Praca semestralna niejako wyproszona u wykładowcy, ponieważ student na zajęciach podczas roku akademickiego obecny był raczej duchem, niż ciałem. Efekt? Praca, której objętość wynosiła 4 strony, całe 4 strony miała żywcem przeklejone z internetu. Wykładowca odesłał ją do studenta, a w komentarzach podał mu linki do stron, z których została przepisana. Od siebie dodał jedynie kilka zdań, które miały nieudolnie zamaskować ściąganie. Wielu pewnie nie uwierzy, ale sciaga.pl wciąż żyje i ma się dobrze. Konsekwencje dla studenta oczywiście żadne, a nauczyciel dostał jedynie pozwolenie na to, aby nieco bardziej go wymęczyć na zaliczeniu.
Coraz częściej stosowanym rozwiązaniem na uczelniach jest niedopuszczanie do tego, aby zarówno konsultacje, jak i egzaminy czy zaliczenia odbywały się sam na sam za zamkniętymi drzwiami. Władze niektórych uniwersytetów zalecają, aby takie odbywały się albo w obecności świadków, albo przy otwartych drzwiach. Nie chodzi tu nawet o różne dziwne oskarżenia, a o to, że w sytuacji spornej gdzie jest słowo przeciwko słowu, niechętnie przyznaje się rację wykładowcy. Każdy inny pracownik oczywiście da wiarę swojemu koledze, jednak przeważająca większość uczelni nie może sobie pozwolić na utratę studenta. Ci doskonale zdają sobie z tego sprawę i potrafią te okoliczności wykorzystać. Wcale nie należy do rzadkości sytuacja, w której student, który nie uzyskał zaliczenia, idzie na skargę do dziekana czy kierownika katedry. Ten najczęściej wpisze do indeksu ocenę pozytywną, a nauczyciel w najlepszym przypadku musi się tłumaczyć.
Gdy zatem czytam historie o tym, że młodzi pracownicy to leniwi pracownicy, staje się dla mnie jasne, że to w większości po prostu bezczelni studenci, którzy opuścili uczelniane mury. W końcu skoro udało się takiemu przejść bez większych przeszkód przez studia i uzyskać tytuł magistra to znaczy, że taka postawa popłaca. Potem jednak idą do pracy, a tam okazuje się, że nie wystarczy pojawiać się codziennie na 8 godzin, a trzeba dać coś od siebie. Problem polega na tym, że taki 25-latek nie wie, co to oznacza. Właśnie stąd biorą się roszczeniowi pracownicy.