Koniec internetu, jaki znamy – tak piszą w sieci. Ba, mówi tak nawet sama Wikipedia. Ale jak to jest naprawdę? Czy unijni urzędnicy naprawdę chcą zabrać memy, wprowadzić cenzurę i żądać zapłaty za linki? Czy dyrektywa o prawach autorskich jest zagrożeniem?
Prawo autorskie wymaga zmian. Tak twierdzą chyba wszyscy, którzy zajmują się tym tematem. Twórcy narzekają na piractwo, piraci oburzają się, gdy są ścigani za udostępnianie filmów za pomocą torrentów, korporacje takie jak Facebook chcą natomiast, abyśmy wciąż mogli dzielić się memami z kotkami, bo to napędza ruch w serwisie i pozwala na nas, użytkownikach, zarabiać. Bo choćby nie wiem jak bardzo Mark Zuckerberg i jemu podobni mówili, że działają dla dobra Wszechświata, to koniec końców business is business i hajs musi się zgadzać, że tak się wyrażę.
Aby dostosować prawo autorskie do wymogów współczesności, Komisja Europejska przedstawiła jakiś czas temu projekt dyrektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. Potem nad projektem pochylili się europarlamentarzyści. W miarę postępu prac nad projektem pojawiało się coraz więcej kontrowersji, aż niektórzy uznali, że nowe prawo to „ACTA 2”, wilk w owczej skórze.
Dyrektywa o prawach autorskich – o co właściwie w niej chodzi?
Prace nad dyrektywą przebiegają dwutorowo: Komisja Europejska przedstawiła swój projekt, zaś Parlament Europejski – propozycję zmian w tekście dyrektywy. Nieoficjalnie przedstawiciele Komisji Europejskiej przyznają, że propozycje Parlamentu Europejskiego dążą do większego zabezpieczenia interesów posiadaczy praw autorskich – czyli np. wydawców prasy. Czy jest tak rzeczywiście? Łatwo to sprawdzić na przykładzie artykułu 11 projektu dyrektywy – tego, który ma wprowadzić „podatek od linków”, a tak naprawdę – dopuścić możliwość pobierania opłat za korzystanie z cudzej twórczości. Sama koncepcja nie jest zła, jednak – jak zwykle – diabeł tkwi w szczegółach. Propozycja ustępu 1 ww. artykułu w wersji Komisji Europejskiej brzmi:
Member States shall provide publishers of press publications with the rights provided for in Article 2 and Article 3(2) of Directive 2001/29/EC for the digital use of their press publications.
Tymczasem, w najnowszej wersji propozycji Parlamentu Europejskiego dodano znaczący fragment (który dla Was pogrubiłem):
Member States shall provide publishers of press publications with the rights provided for in Article 2 and Article 3(2) of Directive 2001/29/EC so that they may obtain fair and proportionate remuneration for the digital use of their press publications by information society service providers.
Parlament Europejski dba o prawa autorskie – ale czy nie za bardzo?
W tłumaczeniu na polski: Parlament wskazał, że państwa członkowskie powinny w ten sposób zapewnić, aby wydawcy prasy otrzymywali uczciwe i proporcjonalne wynagrodzenie za cyfrowe użycie publikacji prasowych przez usługodawców społeczeństwa informacyjnego (np. Facebooka czy Google News). Co prawda Parlament dodał dalej fragment mówiący o tym, że powyższa reguła nie może stać na przeszkodzie prywatnemu i niekomercyjnemu wykorzystywaniu takich utworów, ale to wciąż stawia pod znakiem zapytania funkcjonowaniu takich serwisów jak Google News. Albo – Bezprawnika, w końcu w wielu artykułach powołujemy się na materiały prasowe i do nich linkujemy. Działamy w ten sposób uczciwie – powołując się na źródła wiadomości, czy po prostu odnosząc się do czyichś poglądów. Tak zresztą działa… sama prasa, w Gazecie Wyborczej znajdziemy przecież komentarze do artykułów opublikowanych w Newsweeku czy Wprost.
Podobnie zresztą ma się kwestia artykułu 13 – tego, który ma wprowadzić do internetu powszechną cenzurę treści. Cenzurę, oczywiście, w szczytnym celu: zapobieganiu piractwa. Komisja zaproponowała, aby serwisy internetowe, w których znaczącą część („large amounts”) publikują użytkownicy (dajmy na to: YouTube czy Facebook, ale i CDA.pl) wprowadziły specjalne filtry zapobiegające nielegalnemu publikowaniu materiałów objętych prawami autorskimi. Propozycja Parlamentu idzie dalej: takie filtry miałby wprowadzić KAŻDY serwis umożliwiający publikację treści. Wówczas nawet mały serwis, w którym można publikować komentarze – musiałby mieć takie filtry. To zagrożenie, o którym należy mówić głośno.
Co zrobić, aby dyrektywa o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym była dobra? Protestować przeciwko złym rozwiązaniom proponowanym przez europarlamentarzystów
Czy to oznacza, że czwartkowa decyzja Parlamentu Europejskiego ws. kształtu unijnej dyrektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym – bez względu na to, jaka by była – oznacza ostateczną decyzję? Otóż: nie. Niezależnie od wyniku głosowania będą trwały dalsze prace nad projektem (które zapewne rozpoczną się na jesieni), a potem – o ile dyrektywa zostanie ostatecznie przyjęta – będzie musiała być „przetłumaczona” na ustawy w poszczególnych państwach członkowskich Unii Europejskiej. Dyrektywa bowiem – co do zasady – nie jest aktem stosowanym bezpośrednio, lecz wymaga implementacji w prawodawstwie członków UE. Implementacja ta musi być jednak zgodna z tekstem dyrektywy – zatem wprowadzenie takich czy innych reguł przez unijnych urzędników będzie skutkowała koniecznością takiego napisania m.in. polskiej ustawy, aby poszczególne rozwiązania zostały wdrożone w zgodzie z tekstem unijnego aktu.
Niektóre zarzuty dotyczące dyrektywy należy uznać za chybione – jak te, że zagrozi ona wyszukiwarkom internetowym. Faktem jednak jest, że wersja Parlamentu Europejskiego jest daleko bardziej restrykcyjna dla użytkowników sieci niż ta zaproponowana przez Komisję Europejską. Oby europarlamentarzyści mieli to na uwadze podczas głosowania.
Ale nie bójcie się, końca świata internetu jutro nie będzie.