Nie wiemy kim trzeba być, żeby okradać PCK, ale na Dolnym Śląsku lokalni działacze zrobili sobie z tego procederu źródło stałego dochodu

Gorące tematy Zbrodnia i kara Dołącz do dyskusji (469)
Nie wiemy kim trzeba być, żeby okradać PCK, ale na Dolnym Śląsku lokalni działacze zrobili sobie z tego procederu źródło stałego dochodu

Polski Czerwony Krzyż to najstarsza polska organizacja humanitarna ciesząca się dużym uznaniem. Byłaby wielka szkoda, gdyby kilku pazernych polityków postanowiło podważyć do niej zaufanie. Tymczasem na Dolnym Śląsku okradanie PCK z darów okazało się sposobem na łatwy zarobek. Na szczęście prokuratura prowadzi w sprawie śledztwo.

Postawiono zarzuty kolejnemu politykowi zamieszanemu w wyprowadzanie pieniędzy i darów z PCK

Mogłoby się wydawać, że są nikomu nie przyszłoby do głowy okradanie Polskiego Czerwonego Krzyża. Nie wspominając już o robieniu sobie z takiego procederu źródła stałego dochodu. W każdym razie, żadnemu politykowi. Okazuje się jednak, że nie ma rzeczy, której nie zrobiłby dostatecznie pazerny działacz.

PCK organizuje rozmaite akcje charytatywne. Jedną z bardziej chyba znanych są kontenery na odzież. Wrzucane przez darczyńców ubrania powinny trafić prosto do potrzebujących. Na Dolnym Śląsku grupa polityków najwyraźniej związanych z partią rządzącą uznała, że najbardziej potrzebujący są oni sami. Okradanie PCK szło im tym łatwiej, że sami zarządzali lokalnym oddziałem organizacji. Teraz prokuratura postawiła zarzuty kolejnej osobie zaangażowanej w ten oburzający proceder.

Jak podaje Gazeta Wyborcza, śledztwo tym razem dotyczy Jerzego S. Ten były wrocławski radny miał okradać kontenery z odzieżą, by potem ubrania sprzedawać zaprzyjaźnionym lumpeksom. Od jednej takiej transakcji miał dostawać ok. kilkuset złotych. Okazuje się jednak, że ten konkretny przypadek to tylko wierzchołek góry lodowej. Jerzy S. stanowczo zaprzecza stawianym mu zarzutom.

Okradanie PCK zdaniem Wyborczej mogło przysłużyć się kampanii Prawa i Sprawiedliwości przed poprzednimi wyborami

Samo śledztwo trwa już dwa i pół roku. Do tej pory zarzuty wyprowadzania pieniędzy z dolnośląskiego oddziału PCK usłyszało osiem osób. Oprócz jego pracowników wśród nich znajdują się politycy związani z PiS. Warto zauważyć, że w niektórych przypadkach te funkcje się pokrywają. I tak na przykład były radny sejmiku województwa, Jerzy G., był również dyrektorem w oddziale.

Co więcej, okradanie PCK mogło przybierać także inne formy. Oprócz odzieży z kontenerów znikała także żywność przeznaczona dla najuboższych. Konkretnie aż 46 ton, których nie mogą doliczyć się śledczy. Wyborcza podejrzewa, że jej część była wykorzystywana w kampanii wyborczej przez polityków partii rządzącej. Chociażby tej prowadzonej na rzecz byłej minister edukacji narodowej, obecnie europosłanki, Anny Zalewskiej.

Drugą osobą wymienianą w tym kontekście jest Piotr Babiarz. W poprzedniej kadencji poseł, a także wiceprezes dolnośląskiego oddziału PCK. Rozdawane na jego wiecach jabłka miały pochodzić z magazynów organizacji. Babiarz również odpiera zarzuty – twierdzi, że nie ma nic wspólnego z aferą.

Proceder w dolnośląskim PCK może podważać zaufanie do organizacji dobroczynnych jako takich

Okradanie PCK samo w sobie jest czynem bulwersującym. Zwłaszcza w wykonaniu polityków, nieważne której konkretnie partii. Co gorsza, taki proceder może mieć dodatkowe przykre konsekwencje. Polacy dość chętnie wspierają organizacje charytatywne. Mają jednak prawo oczekiwać, że ich dary trafią do faktycznie potrzebujących. Na takim zaufaniu opiera się przecież dobroczynność.

Osobnicy chcący na niej po prostu zarobić mogą sprawić, że potencjalni darczyńcy nie będą zbyt chętni do wspierania PCK. Czy innych organizacji dobroczynnych. Dość podobny efekt „osiągają” przecież także pospolici oszuści podszywający się pod organizacje pożytku publicznego. Zresztą, sam sposób działania był tu podobny. Organizowanie fikcyjnych zbiórek używanych ubrań po to, by sprzedać je lumpeksom z pewnością nie było wynalazkiem dolnośląskich polityków.