Pokoleniowa trauma poprzednich dwóch dekad sprawia, że Polacy krzywo patrzą na elastyczne formy zatrudnienia
Nie jest tajemnicą, że w Polsce alternatywne formy zatrudnienia nie cieszą się w społeczeństwie zbyt dobrą reputacją. To niejako pokłosie nadużywania umów cywilnoprawnych jeszcze dekadę-dwie temu, przy wcale nie takim cichym przyzwoleniu państwa. Zarzucanie pracownikom umów o dzieło albo umów zlecenia jako formy zatrudnienia służyło przede wszystkim ograniczeniu kosztów po stronie pracodawców. Zatrudnieni w tych formach nie korzystają z różnych form ochrony przewidzianych przez kodeks pracy. Równocześnie dużo łatwiej taką umowę rozwiązać.
Być może nie byłoby to aż takim problemem, gdyby umowy cywilnoprawne były stosowane w taki sposób, w jaki zostały obmyślane. Niestety nierzadko stanowiły po prostu "taki fajniejszy dla szefa etat". Pod względem codziennego funkcjonowania pracownika nie zmieniała się ani liczba przepracowanych godzin, ani fakt stałego nadzoru pracodawcy. To z tego okresu pochodzi określenie "umowy śmieciowe", będące niejako rezultatem pokoleniowej traumy pierwszych dwóch dekad XIX.
Teraz modnym pojęciem jest wypychanie pracowników na samozatrudnienie. Mechanizm miałby być dokładnie ten sam. Zamiast umowy o dzieło albo umowy zlecenia przedsiębiorcy "przekonują" swoich pracowników do otworzenia własnej firmy i przejścia na relację B2B. Ponownie tracą gwarancje wynikające z kodeksu pracy oraz ochronę przed zerwaniem umowy. Pozycja dominująca ich "partnera" tylko się w ten sposób wzmacnia. Odmowa prowadzi zaś nieuchronnie do zwolnienia.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Dlaczego użyłem wyżej określenia "miałby być" względem dość powszechnie znanego zjawiska? Bez trudu znajdziemy ekspertów i instytucje, którzy otwarcie kwestionują wypychanie pracowników na samozatrudnienie jako zjawisko o jakkolwiek istotnej skali. Należy do nich na przykład Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców. Na stronie internetowej organu możemy się zapoznać z próbą demaskacji tego zjawiska. Biuro Rzecznika MŚP wprost określa je mianem "mitu".
Wypychanie pracowników na samozatrudnienie istnieje. Dowód znajdziemy nawet w danych Biura Rzecznika MŚP
Jakie argumenty przemawiają za tą dość odważną tezą? Najważniejszym są oczywiście dane statystyczne.
Powyższe dane najprawdopodobniej pozostają całkiem aktualne. Pewnych wątpliwości możemy jednak nabrać, gdy zwrócimy uwagę na przypadki, w których jakaś forma "przekonywania" do przejścia na relację B2B wystąpiła. 10 proc. samozatrudnionych w Polsce to ok. 350 tys. osób.
5 proc. pracowników etatowych przekładałoby się na jeszcze większą liczbę potencjalnie wypchniętych na samozatrudnienie. Zrzuciłbym to jednak na karb nie do końca jasnej prezentacji wyników badania. Tak czy owak, z danych Rzecznika MŚP wynika, że wypychanie pracowników na samozatrudnienie jednak mitem nie jest, choć jego skala nie jest taka wielka.
Następny argument kontynuuje wątek tego, że samozatrudnienie po prostu jest w Polsce opłacalne. To prawda. Przynajmniej do momentu, aż trafimy na pracownika, któremu taka forma współpracy nie odpowiada. W grę wchodzi na przykład niechęć do prowadzenia firmowej księgowości czy rozliczania składek ZUS. Dość często z tym elementem wiązana jest ostatnia fala masowego zawieszania działalności. Biuro Rzecznika przekonuje także:
Test przedsiębiorcy jako poważnie traktowana koncepcja potwierdza, że problem jednak istnieje
Czy aby na pewno nie da się zmusić pracownika do wybrania mniej dla niego opłacalnej formy zatrudnienia? Teoretycznie dokładnie tak samo moglibyśmy argumentować, że żadnego "nadużywania umów śmieciowych" nigdy nie było. Rzeczywistość jest jednak dość dobrze udokumentowana. Owszem, mamy w Polsce stosunkowo niskie bezrobocie. Nie rozkłada się jednak ono równomiernie w poszczególnych województwach. To samo dotyczy wskaźnika dla poszczególnych miast.
Co więcej, pracownik, który otrzyma ultimatum, ma przed sobą trudny i niejednoznaczny wybór. Albo kontynuacja zatrudnienia na gorszych warunkach, albo cała niepewność związana z bezrobociem i szukaniem nowej pracy. Owszem, wykwalifikowany specjalista może dyktować warunki, słabo wykwalifikowany pracownik w mniejszej miejscowości już niezbyt.
Wypychanie pracowników na samozatrudnienie rzeczywiście może mieć mniejszą skalę, niż wynikałoby to ze społecznej percepcji. Wydaje mi się, że to kwestia wspomnianej już pokoleniowej traumy wywołanej przez nadużywanie umów cywilnoprawnych. Na szczególną uwagę zasługuje jednak trzeci rodzaj argumentów Biura Rzecznika MŚP, który wskazuje na rzeczywistą istotę problemu.
Rzeczywiście, mamy ciągnącą się od dłuższego dyskusję o tzw. teście przedsiębiorcy. Jego istnienie w debacie publicznej uprawdopodabnia tezę o tym, że wypychanie pracowników na samozatrudnienie stanowi bardziej realny problem.
Ja zwróciłbym uwagę na drugą część. Poszedłbym wręcz o krok dalej i stwierdziłbym, że ustawodawca robi, co tylko może, żeby uprzykrzyć fikcyjne samozatrudnienie pracownikom. Czyli osobom, które uznajemy za ofiary zwalczanego zjawiska i które teoretycznie nie mają w tej kwestii za wiele do powiedzenia. Czy nie jest to przypadkiem działanie dokładnie odwrotne do potrzeb? Nie byłby to pierwszy przypadek, gdy państwowa interwencja tylko pogarsza problem, który miała zwalczać.