Czy w 2019 roku: dobie smartfonów, mediów społecznościowych, spotkań umawianych e-mailem, warto mieć jeszcze wizytówkę? Myślę, że tak.
Długo opierałem się tej zasadzie, jednak spotkania natury zawodowej, na których ktoś wręczał mi wizytówkę, zaś ja nie miałem się czym zrewanżować, wpędzały mnie w zakłopotanie.
Dziś to ja wręczam wizytówki i z żalem zaczynam dostrzegać, że z ofiary stałem się katem, wywołując nagle to samo zakłopotanie na twarzy moich kontrahentów. Pada wtedy magiczny zwrot, który i mnie zdarzyło się używać w przeszłości:
„Wizytówka? Niestety, zapomniałem!”
Przyjąłem sobie zasadę, że nigdy pierwszy nie wyrywam się z wymianą wizytówek (chyba, że na biurku widzę czekający w gotowości wizytownik). Natomiast fakt, że niektórzy w większości młodzi przedsiębiorcy nie uznają już sensu wizytówek, nie oznacza jeszcze, że tracą one swoje biznesowe zastosowanie.
Po pierwsze, wizytówka przydaje się wtedy, gdy ktoś nas o nią prosi. To akurat bardzo komfortowa sytuacja z zupełnie innego powodu – tutaj pojawia się dość delikatna kwestia, nad którą pochylimy się w osobnym wpisie – wizytówkowy savoir-vivre. Nie do końca wypada, żebym na spotkaniu, gdzie znajduje się kilka osób, zaproponował nagle wymianę wizytówek prezesowi dużego polskiemu banku – nie znamy się aż tak dobrze, a jeśli „ranga” uczestników spotkania nie jest zbliżona, tego typu propozycje powinny iść z góry. Z mojej strony byłoby to biznesowe faux pas.
Po drugie, pomimo tego, że spora część spotkań jest obecnie aranżowana elektronicznie, to jednak na takim spotkaniu mogą się pojawić bardzo ciekawe osoby, z którymi będziemy chcieli przedłużyć kontakt. Paradoksalnie, gdy jest to spotkanie wieloosobowe, wymiana wizytówek trwa krócej, niż wpisywanie wzajemnych numerów telefonów.
Po trzecie, choć to nowy trend, wizytówka może zawierać kod QR (zaskoczył mnie taką jeden z potencjalnych klientów z branży tech). To przy okazji szansa na lepsze pokazanie swojej oferty (jak i spore zagrożenie na gruncie cyberbezpieczeństwa, ale te obawy zostawmy już może Niebezpiecznikowi).
Po czwarte, wizytówka znakomicie radzi sobie w relacjach z osobami starszymi (przez osoby starsze rozumiem starsze nawet od takich po trzydziestce). Kilkanaście miesięcy temu w niezobowiązującej rozmowie wymieniłem się wizytówkami z miłym panem na lotnisku w Bolonii – zaraz po urlopie wrócił po usługę.
Po piąte, wizytówka to trochę taka ulotka reklamowa. Kiedyś zadzwonił do mnie klient tylko dlatego, że (cytuję z pamięci) „moja wizytówka już drugi miesiąc leży u niego na biurku i zaczął mieć wyrzuty sumienia, że się nie odzywa”. Skoro działa…
Po szóste. Tak jak w dobie Apple Watch sporo osób wciąż nosi klasyczne zegarki, nie tylko kwarcowe, ale i automatyczne, tak jest cała grupa osób, które wciąż uznają pewne rytuały w biznesie. Jednym z nich jest wzajemna wymiana wizytówek. Coś jak z pieczątką w relacjach z urzędami. Wymóg pieczątki firmowej delikatnie wyśmiewałem w tekście „Czasem sobie myślę, że gdybym tylko zrobił sobie pieczątkę prezesa Orlenu, dałbym radę sprzedać go Shellowi”.
Wizytówka 2019 – jest sporo sensu
Z wizytówką jest trochę jak z gazem pieprzowym – nie trzeba go używać w każdej sytuacji, ale z całą pewnością dobrze jest go przy sobie mieć – tak na wszelki wypadek. A co wy o tym myślicie?