Od roku 2015, tj. początku kryzysu konstytucyjnego w Polsce, media, aktywiści, prawnicy oraz mądre głowy straszyli nas, że polityczny Trybunał Konstytucyjny odbije się na życiu wszystkich Polaków. W dyskursie dominowały (i dalej dominują) narracje o upadku demokracji i bezpośrednim zagrożeniu dla ochrony praw człowieka.
Łamanie konstytucji przez duże Ł
Od czasów, gdy Mateusz Kijowski darł na sobie szaty z napisem konstytucja, minęło już prawie 5 lat. Chyba nawet najwytrwalsi prawnicy nie przeczytali wszystkich wyroków TK, SN, TSUE, raportów Komisji Weneckiej, pism RPO itp. Upolitycznienie Trybunału Konstytucyjnego, zamach na sądownictwo i prokuraturę nigdy nie miało jednak nagłego, bezpośredniego wpływu na życie przeciętnej osoby. Władza przejmowała coraz większą część tortu i zawłaszczała kolejne instytucje, ale nasze życie toczyło się dalej: głosowaliśmy w wyborach, chodziliśmy do pracy, wciąż mogliśmy pozwać sąsiada i nikt nie przywrócił pańszczyzny (tak wiem). Mimo ciągłego walenia w gong „konstytucja jest łamana” apokalipsa nie następowała.
Łamanie konstytucji przez małe Ł
Konstytucja to nie jest jednak żadna pieczęć, która chroni nas przed bramami piekeł i gdy raz zostanie złamana, to nie ma od tego żadnego odwrotu. Jeżeli ktoś chciałby oderwać się od politycznego huku i dowiedzieć jaki wpływ „łamanie konstytucji” ma na jego codzienne życie, powinien sięgnąć do informacji rocznej sporządzanej przez Rzecznika Praw Obywatelskich.
RPO w ramach sprawozdania po roku 2018 pisał m.in. o stanie polskich dróg w kontekście ochrony życia (art. 38 Konstytucji RP), sprawach kobiet z rocznika 1953 i ich emerytur, sprawie Igora Stachowiaka, Bonusa RPK, niesprawiedliwym traktowaniu osób niepełnosprawnych i niepoczytalnych, o sprawach wydawałoby się błahych, takich jak nierówne traktowaniu w dostępie do abonamentów w strefach płatnego parkowania albo sprawach lokalnych (remont ulicy w Skarżysku-Kamiennej), a także wielu, wielu innych, codziennych, małych i dużych piekłach osób, których prawa są mniej lub bardziej ignorowane. Raport z roku 2018 liczył prawie 600 stron i jest sporządzany co roku.
Ostatnie wydarzenia pokazały jednak, do czego może prowadzić i przed czym przestrzegają nas ci, którzy mówią o bezpośrednim zagrożeniu dla ochrony naszych praw. Odszkodowania dla przedsiębiorców za wprowadzenie stanu nadzwyczajnego (albo niewprowadzenie), protest wyborczy i nasze dane osobowe przesyłane po całym kraju w plikach .txt – w ciągu paru miesięcy uprawnienia ogromnej części obywateli bez mrugnięcia okiem spalono na stosie celów politycznych.
Odszkodowanie dla przedsiębiorców za wprowadzenie stanu nadzwyczajnego
Zgodnie z ustawą o wyrównywaniu strat majątkowych wynikających z ograniczenia w czasie stanu nadzwyczajnego wolności i praw człowieka i obywatela z dnia 22 listopada 2002 r.:
Art. 2 ust. 1. Każdemu, kto poniósł stratę majątkową w następstwie ograniczenia wolności i praw człowieka i obywatela w czasie stanu nadzwyczajnego, służy roszczenie o odszkodowanie.
W odszkodowaniu tym nie chodzi o to, żeby państwo „karać” za to, co wydarzyło się w związku z koronawirusem.
To jest bardziej taki mechanizm związany z solidarnością społeczną, gdzie:
- Nastąpiło nadzwyczajne zdarzenie uzasadniające wprowadzenie stanu nadzwyczajnego
- Państwo, żeby sobie z nim poradzić i chronić obywateli, musiało ograniczyć prawa obywatelskie (np. zakazać prowadzenia działalności gospodarczej, jak to ma miejsce teraz)
- Wszyscy ponosili do tej pory równe ciężary publiczne, ale niektórzy z nas na tym nieprzewidywalnym zdarzeniu ucierpieli bardziej – nie dlatego, że to w nich uderzył „huragan” (tj. w naszym wypadku wirus), tylko dlatego, że to ich prawa musiały zostać ograniczone (np. musieli przestać prowadzić działalność gospodarczą), żeby chronić nas przed jego skutkami
- Teraz wypadałoby, żeby ktoś im tę ofiarę zrekompensował.
Odszkodowania przyznawane są w uproszczonym trybie. Przedsiębiorca nie musi czekać wielu miesięcy na rezultat sprawy sądowej, bo odszkodowanie przyznaje wojewoda w drodze decyzji. Warunkiem jest wprowadzenie przez państwo jednego ze stanów nadzwyczajnych przewidzianych w konstytucji. W Polsce – mimo tego, że wszyscy w zasadzie są zgodni co do tego, że w związku z koronawirusem z takim stanem mamy do czynienia – nigdy stanu nadzwyczajnego nie wprowadzono.
Oficjalny argument: Państwo zbankrutowałoby na odszkodowaniach (co nie jest do końca prawdą, bo, jak już pisaliśmy, gigantyczne odszkodowania za stan nadzwyczajny to zwykły straszak).
Nieoficjalnie: przyczyny polityczne.
Efekt: niestety odszkodowań (w tym trybie) nie będzie.
Przedsiębiorcy wciąż mogą iść do sądu. Tylko, że przydałaby się im pomoc Trybunału Konstytucyjnego
Przedsiębiorcy mogliby spróbować pozwać Skarb Państwa przed sąd. Stan nadzwyczajny pozwala władzom w sposób legalny, na określonych warunkach, ograniczać prawa obywatelskie. Wprowadzenie częściowego zakazu prowadzenia działalności gospodarczej, bez wprowadzenia stanu nadzwyczajnego, mogłoby zostać uznane za bezprawne i tym samym przedsiębiorcom przysługiwałoby odszkodowanie. Taką możliwość przewiduje art. 417 (1) Kodeksu Cywilnego:
Jeżeli szkoda została wyrządzona przez wydanie aktu normatywnego, jej naprawienia można żądać po stwierdzeniu we właściwym postępowaniu niezgodności tego aktu z Konstytucją, ratyfikowaną umową międzynarodową lub ustawą.
Warunkiem przyznania odszkodowania na podstawie tego przepisu jest jednak uzyskanie tzw. wstępnego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Trybunał musi orzec, że władza przy ograniczeniu praw i wolności obywatelskich przekroczyła swoje uprawnienia.
Niestety Trybunał Konstytucyjny, jaki jest – każdy widzi. Ostatnio w roli sędzi sprawozdawcy występował w nim do niedawna aktywny poseł PiS.
Nie należy zapominać, że są także inne drogi do dochodzenia odszkodowania od państwa w związku z obecną sytuacją. Każda jednak jest dłuższa, trudniejsza i przez to mniej prawdopodobna. Niektórzy przedsiębiorcy próbują i już skierowali przeciwko państwu pozwy za stan epidemii.
Protest wyborczy
O wątpliwościach konstytucyjnych dotyczących wyborów korespondencyjnych pisano często i w dość jednoznacznym tonie. Na Bezprawniku, świetnej analizy dokonała mec. Monika Cichocka, gdzie krok po kroku omawiała zagadnienie proponowanych wyborów korespondencyjnych w kontekście konstytucji.
Jednym ze środków zaskarżenia wyborów przysługujących każdemu obywatelowi jest tzw. protest wyborczy, który rozpatruje Sąd Najwyższy – a konkretnie Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych.
Trzeba przy tym uczciwie zaznaczyć, że konstytucjonaliści, mimo kontrowersji, mają wątpliwości co do tego, czy ewentualny protest wyborczy byłby słuszny.
Zarzuty w proteście wyborczym mogą opierać się na:
- dopuszczeniu się przestępstwa przeciwko wyborom określonego w rozdziale XXXI Kodeksu karnego
- m.in. naruszeniu przepisów kodeksu wyborczego dotyczących głosowania
Dla uznania protestu musiałoby dojść do sytuacji, w której naruszenie miało wpływ na ważność wyborów.
W wywiadzie dla OKO.press konstytucjonalista Ryszard Piotrowski na pytanie, czy protesty wyborczy byłyby skuteczne, odpowiedział tak:
Mam wątpliwości, co do skuteczności protestów wyborczych. Protesty wyborcze są dopuszczalne, jeżeli popełniono przestępstwo przeciwko wyborom. To przestępstwo jest określone w kodeksie karnym. Nie ma tam niestety takiego przestępstwa przeciwko wyborom, jak uchwalanie niezgodnych z konstytucją zmian w prawie wyborczym. Więc to jest bardzo delikatna sytuacja.
Czy można przyjąć, to druga przesłanka protestu wyborczego, że naruszono przepisy kodeksu dotyczące głosowania w ten sposób, że zmieniono je w niekonstytucyjnym trybie? Jeśli ktoś te przepisy naruszył, to sam ustawodawca.
Ale są inne dobre powody do protestu. Przecież to, w jaki sposób prowadzona jest kampania wyborcza, narusza przepisy kodeksu dotyczące kampanii wyborczej. Sąd Najwyższy już wypowiadał się w sprawie niemożności zbierania podpisów. Raczej to byłoby przesłanką protestów. Moim zdaniem również zmiana reguł wyborczych w trakcie kampanii wyborczej naruszająca konstytucję mogłaby być potraktowana jako przesłanka protestu.
(…)
Stanowisko Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych trudno przewidzieć
Niezależnie jednak od ewentualnej skuteczności protestu, skarżący mogliby spotkać się z oporem samej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Izba ta została stworzona w ustawie uchwalonej przez obecną władzę, a w jej skład wchodzą sędziowie (w tym wielu prawników związanych wcześniej z PiS) powołani z udziałem tzw. nowej Krajowej Rady Sądownictwa wybranej przez polityków rządzącego obozu.
Co prawda Izba orzekała w przeszłości na niekorzyść ówczesnej władzy, ale raczej w mniej znaczących sprawach. Jeżeli doszłoby do wniesienia protestu, czynnik polityczny mógłby zaważyć nad treścią jej decyzji.
Ciekawym wątkiem pobocznym w kontekście wyborów prezydenckich jest też sprawa naszych danych osobowych
Kiedy wybory prezydenckie były jeszcze planowane na 10 maja 2020 r. Poczta Polska zażądała przesłania naszych danych od urzędów gmin. Później, wobec sprzeciwu samorządowców, otrzymała je od Ministerstwa z bazy PESEL. Pomijając cały kontekst polityczny wyborów w oczach wielu ekspertów, Poczta Polska przetwarzała nasza dane bez ważnej podstawy prawnej. Jedną z podstaw do przetwarzania danych może być np. nasza zgoda lub obowiązek wynikający z ustawy. UODO wskazał, że podstawa jest – poczta miała bowiem za zadanie zorganizować wybory. Sęk w tym, że pośpiech rządzących doprowadził do tego, że w chwili kierowania żądania ws. udostępnienia danych nie obowiązywała jeszcze ustawa o wyborach korespondencyjnych.
Inną kontrowersją było przekazywanie danych w niezabezpieczonych plikach txt – tj. mocno poniżej standardów zabezpieczeń wynikających z RODO. W czasie, gdy za zgubienie laptopa z niezaszyfrowanymi danymi, można zapłacić dużą karę w związku z naruszeniem RODO, dane osobowe milionów Polaków były przesyłane bez żadnych zabezpieczeń.
Jeżeli komuś nie podoba się sposób, w jaki przetwarzano jego dane osobowe, to może zgłosić skargę, którą rozpatrzy UODO. Obecnie prezesem urzędu jest były radny PiS, który mimo zdecydowanego oporu wielu specjalistów od danych osobowych potwierdził, że Poczta Polska przetwarzała dane na podstawie istniejącej podstawy prawnej. W przeszłości UODO wstrzymał ze względu sprzeczność z RODO ujawnienie list poparcia do Krajowej Rady Sądownictwa, co także w oczach wielu komentatorów było decyzją stricte polityczną.