Sztab prezydenta Andrzeja Dudy zaprezentował właśnie nowy spot wyborczy „Czas wyborów, czas pytań”. Zwraca się do wszystkich kandydatów z konkretnymi pytaniami o dość ważne zagadnienia. Wbrew jednak intencjom jego autorów, na wszystkie bez cienia wstydu można odpowiedzieć „tak”.
Spot „Czas wyborów, czas pytań” to bardzo ciekawy zabieg sztabowców urzędującego prezydenta
Nowy spot wyborczy urzędującego prezydenta to dość ciekawy zabieg. Narracja w nim skierowana jest do wszystkich kandydatów startujących w tegorocznych wyborach prezydenckich. Zadaje po prostu pytania. Te dotyczą spraw z jednej strony dość istotnych dla państwa, z drugich będących właściwie rdzeniem programu Andrzeja Dudy.
Mowa o likwidacji programu Rodzina 500 Plus, podwyższenia wieku emerytalnego, relokacji uchodźców, małżeństwach jednopłciowych i adopcji dzieci przez pary homoseksualne, oraz przyjęciu euro. Nie trzeba się nawet domyślać, bo wystarczy obejrzeć spot „Czas wyborów, czas pytań”, że odpowiedź „tak” na którekolwiek z nich przedstawiona jest jako coś niewłaściwego.
Dzięki takiemu sposobowi prowadzenia kampanii, program urzędującego prezydenta oraz partii rządzącej jawi się jako coś czego nie wolno kwestionować. Także konkurentom w wyścigu o fotel prezydencki. Tymczasem dokładniejsza analiza poszczególnych zagadnień przynosi zupełnie inny rezultat.
Tak, należy zlikwidować program Rodzina 500 Plus
„Czas wyborów, czas pytań” zaczyna się od pytania „czy podpisałby pan ustawę likwidującą program 500 Plus”. To, wbrew pozorom, jedno z prostszych pytań zawartych w całym spocie. Owszem, cały program stanowi jakąś formę pomocy społecznej dla rodzin. Problem w tym, że nie spełnia żadnej z postulowanych funkcji.
500 Plus nie działa jako czynnik stymulujący wzrost demograficzny. Dane ekonomiczne sugerują także, że jego wpływ na wzrost konsumpcji okazał się mocno przesadzony. Pozostaje jedynie czysta funkcja redystrybucyjna. Tyle tylko, że w tym charakterze program Rodzina 500 Plus jest zwyczajnie sprzeczny z wyrażoną w art. 2 Konstytucji zasadą sprawiedliwości społecznej.
Nie może być w końcu tak, że wszyscy obywatele składają się na tych, którzy w ciągu ostatnich 17 lat zdążyli się dorobić potomstwa. Warto podkreślić, że nie jest to typowy przepływ pieniądza od osób zamożnych do biedniejszych. W przypadku 500 Plus jedynym kryterium uprawniającym do pieniędzy pozostałych podatników jest posiadanie niepełnoletnich dzieci. Podobny skądinąd los spotkał niedawno bon turystyczny.
Od strony czysto pragmatycznej program Rodzina 500 Plus stanowi poważny kłopot na przyszłość. Możliwości budżetowe naszego kraju nie pozwalają za specjalnie na jego waloryzację w przyszłości. Tymczasem jego realną wartość zjada inflacja – wywołana w dużej mierze przez ucisk fiskalny wzmożony po to, by… sfinansować tego typu programy socjalne.
Tak, prędzej czy później trzeba będzie podnieść wiek emerytalny
Kolejnym dylematem przedstawionym przez spot „Czas wyborów, czas pytań” jest podwyższenie wieku emerytalnego. Nie da się ukryć, że takie posunięcie ze strony rządu PO-PSL do dzisiaj stanowi potworne obciążenie dla tej formacji politycznej. Polacy nie chcieli, i nie chcą dalej, musieć dłużej pracować. Nawet jeśli paradoksalnie chcą pracować tak długo jak zdrowie pozwoli.
Problem w tym, że tak samo nie chcą później otrzymywać głodowych emerytur. Przyjęty w Polsce model systemu emerytalnego sprawia, że długość opłacania składek wprost przekłada się na wysokość emerytury. Wspomniany już kryzys demograficzny sprawi, że w przyszłości stosunek liczby osób w wieku produkcyjnym do emerytów będzie coraz bardziej niekorzystny. Skąd więc brać pieniądze na przyszłe świadczenia?
Nie da się przy tym ukryć, że polski system emerytalny obarczony jest jedną odziedziczoną po PRL niesprawiedliwością. Kobiety, żyjące statystycznie dłużej, mogą przejść na emeryturę o 5 lat wcześniej niż mężczyźni. Jest to niewątpliwie przywilej, w dzisiejszych czasach pozbawiony głębszego uzasadnienia.
Zmiany w systemie emerytalnym czekają nas prędzej niż później. Nawet przy koncepcji emerytury obywatelskiej finansowanej z budżetu, samo podwyższenie wieku emerytalnego wydaje się koniecznością. Wszystko dlatego, że w przeciwnym wypadku w którymś momencie po prostu zabraknie pieniędzy na wypłaty z systemu.
Tak, należało przyjąć w Polsce uchodźców – i nadal należy wykazać się solidarnością z innymi krajami UE
„Czas wyborów, czas pytań” wraca również do sprawdzonej narracji z 2015 r. Straszenie uchodźcami w tym momencie wydaje się zabiegiem co najmniej dziwnym. Kryzys migracyjny, z powodu epidemii koronawirusa, wyhamował. I to pomimo najszczerszych chęci tureckiego prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana próbującego już w tym roku wzniecić go na nowo.
Spot jednak pyta kandydatów na prezydenta o to, czy podpisaliby ustawę o przymusowej relokacji migrantów. Tyle tylko, że jeśli taki mechanizm faktycznie by powstał, to nie za sprawą ustawy uchwalonej przez polski Sejm. Żeby w grę wchodził jakikolwiek automatyczny mechanizm rozdzielania uchodźców po krajach Unii Europejskiej, taką decyzję musiałyby podjąć Rada Europejska oraz Rada Unii Europejskiej. Czyli organy reprezentujące interesy rządów państw członkowskich.
Osobną kwestią jest zasadność przyjęcia przez Polskę uchodźców. Nie da się ukryć, że nasz kraj – w przeciwieństwie do chociażby Niemiec – nie potrzebuje masowej migracji. Nasza gospodarka co prawda w dużej mierze opierała się na pracownikach z Ukrainy, jednak epidemia koronawirusa sprawia, że bezrobocie rośnie. Sami migranci również niespecjalnie garnęli się do polskiej gościny. Preferowali wyraźnie bogate kraje Europy Zachodniej.
Tyle tylko, że sens przyjęcia migrantów przez nasz kraj jest zupełnie inny. Nie chodzi w żadnym wypadku o samych uchodźców, lecz o okazanie solidarności borykającym się z problemami innym państwom Unii Europejskiej. W szczególności mowa tu o dwóch frontowych krajach: Grecji i Włoszech. Jak Polska chce później oczekiwać solidarności europejskiej w jednych sprawach, skoro w drugich sama odwraca się do swoich sojuszników plecami?
Tak, zarówno małżeństwa homoseksualne jak i adopcja przez pary jednopłciowe nie są niczym złym
Czwarte pytanie spotu „Czas wyborów, czas pytań” zawiera dość oczywistą manipulację. Jego autorzy pytają bowiem: „Czy podpisałby pan ustawę wprowadzającą małżeństwa i adopcję dzieci przez pary homoseksualne”. Połączenie dwóch w zasadzie osobnych zagadnień ma właśnie na celu stworzenie wrażenia swoistej transakcji wiązanej. W rzeczywistości oczywiście taka relacja nie zachodzi.
Warto także zauważyć, że w pytaniu mowa o małżeństwach, nie o związkach partnerskich. Nie da się także ukryć, że to pytanie wpisuje się obowiązującą w obozie rządzącym narrację. Zgodnie z nią największym obecnie zagrożeniem dla Polski jest „ideologia LGBT„. Budowaniu atmosfery grozy miała służyć ostatnia homofobiczna wolta polityków Zjednoczonej Prawicy, w tym Andrzeja Dudy. Przypomnieć można, że na początku lutego prezydent twierdził, że ustawa o związkach partnerskich mogłaby zostać przez niego podpisana.
Tymczasem w samej instytucji małżeństw homoseksualnych nie ma nic złego. Przynajmniej zakładając, że nasze państwo ustrojowo nie jest podporządkowane jednej z wielu konkurencyjnych ideologii. Na przykład takiej, która uważa homoseksualizmu za grzech. Konstytucja jednak zapewnia każdemu wolność sumienia i wyznania. Co więcej, zgodnie z art. 31 ustawy zasadniczej wolność człowieka podlega ochronie prawnej.
Samo rozszerzenie instytucji małżeństwa o związki wykraczające poza schemat kobieta i mężczyzna jest niezgodne z art. 18 Konstytucji. Ustawa zasadnicza nie zakazuje jednak ustawodawcy wprowadzania alternatywnych, równorzędnych rozwiązań.
W przypadku adopcji dzieci warto kierować się naczelną zasadą prawa rodzinnego i opiekuńczego – dobrem dziecka. W przypadku domów dziecka zdecydowana większość alternatyw będzie po prostu lepszym rozwiązaniem. Chyba, że ktoś wierzy Kai Godek, że gejom chodzi tylko o okazję do molestowania swoich hipotetycznych wychowanków.
Tak, Polska powinna jak najszybciej przyjąć walutę euro
„Czas wyborów, czas pytań” na koniec straszy Polaków perspektywą przyjęcia wspólnej waluty Unii Europejskiej przez nasz kraj. Do czego, trzeba podkreślić, Polska i tak jest zobowiązana traktatem akcesyjnym. Pytanie nie brzmi więc „czy polska powinna wprowadzić euro?” a „kiedy Polska przyjmie euro?„.
Warto się przy tym zastanowić, czemu właściwie Polska miałaby nie chcieć przyjąć jednej z wiodących światowych walut. Nie jest przecież tak, że polska złotówka ma na rynkach status porównywalny z funtem szterlingiem. Niestety, nasza waluta jest stosunkowo słabym pieniądzem.
Nie jest też tak, że przyjęcie euro oznacza automatyczne podnoszenie cen w sklepach. Doświadczenia sąsiadów Polski pokazują, że przyjęcie wspólnej waluty oznacza co najwyżej niewielkie wahania cen. W przypadku Litwy ceny wręcz spadły. Nie odnotowano również istotnego wpływu na bilans w handlu zagranicznym tych państw.
Owszem, przyjęcie euro oznacza pewne niedogodności. Polski rząd nie mógłby swobodnie kształtować polityki pieniężnej. Z punktu widzenia polskiego obywatela mogłoby to stanowić wręcz zaletę. Podobnie jak większa integracja z rynkami zachodniej Europy.
Owszem, problemem potencjalnie nie dla udźwignięcia dla polityków jest to, że Polacy wreszcie zobaczyliby na własne oczy jak mało warte są ich pensje. Trzeba jednak pamiętać, że w przypadku euro opór polityków służy przede wszystkim ich własnym interesom. Zresztą, to właśnie rodzimy czynnik polityczny stanowi w tym przypadku największe realne ryzyko dla gospodarki.
Tak też można podsumować cały spot „Czas wyborów, czas pytań”. Jego analiza pozwala zadać kolejne bardzo ważne pytanie: „Czy to oznacza, że politycy manipulują obywatelami a czasem wręcz kłamią im prosto w oczy”? Także na to pytanie śmiało możemy odpowiedzieć twierdząco.