Przewodniczący Stałego Komitetu Rady Ministrów Łukasz Schreiber w wywiadzie w „Salonie Politycznym Trójki” dał piękny popis empatii. Nauczyciele umierają na koronawirusa? „Pamiętajmy też, że pedagodzy giną np. w wypadkach samochodowych”. Powodu do zamknięcia szkół oczywiście nie ma. Tylko czy polityk PiS mógłby odpowiedzieć inaczej?
Empatia polskich polityków i ich oderwanie od problemów Polaków bywają wręcz porażające
Pomysł z przywróceniem stacjonarnej nauki w szkołach był najprawdopodobniej jednym z głupszych. Nie trzeba być wybitnym epidemiologiem by domyślić się, że dzieci w warunkach polskiej zatłoczonej polskiej szkoły będą roznosić między sobą koronawirusa. Ten powędruje wraz z nimi do domów rodzinnych. Na początku września mieliśmy po nieco ponad 500 nowych przypadków dziennie, teraz mamy koło 5 tysięcy.
Podczas gdy obywatele zastanawiają się czy zamkną szkoły, rządzący dalej starają się nas przekonać że mają wszystko pod kontrolą. Problem w tym, że robią to niekiedy w sposób jakiego nie powstydziliby się nawet najbardziej złotouści politycy Konfederacji. Przykładem może być Przewodniczący Stałego Komitetu Rady Ministrów Łukasz Schreiber.
Łukasz Schreiber uważa, że nawet jeśli nauczyciele umierają na koronawirusa to nie ma powodu do przejścia na zdalne nauczanie
W wywiadzie w „Salonie Politycznym Trójki” prowadząca Beata Michniewicz zadała politykowi dość niewygodne pytanie o sytuacjach w szkołach. Powołała się przy tym opisywane przez Super Ekspres przypadki. Raptem 30 letni nauczyciel języka polskiego z Zawiercia zmarł w wyniku zachorowania na covid-19. Skoro więc nauczyciele umierają na koronawirusa, to czy rząd jednak nie powinien przemyśleć swojej decyzji co do formy nauczania?
Schreiber odparł w dość dwuznaczny sposób. „(…) Natomiast łącząc się w bólu z rodzinami ofiar, oczywiście jest to ogromna tragedia, ale pamiętajmy też, że pedagodzy giną np. w wypadkach samochodowych”. Minister przekonywał również, że nie ma dowodów iż to właśnie praca w szkole wpłynęła na ich śmierć.
Te dwie ofiary śmiertelne to wciąż jednostkowe przypadki. Trzeba także przyznać, że możliwe są różne scenariusze. Szkoła to bardzo prawdopodobne miejsce zakażeń, charakter pracy nauczycieli można wręcz porównać do tej wykonywanej przez personel medyczny.
Do zakażenia mogło równie dobrze dojść w zupełnie przypadkowy sposób, gdziekolwiek – w gronie rodzinnym, sklepie, na weselu, w kinie, w kościele. To tak naprawdę nie jest ważne. Epidemia koronawirusa to nie proces karny, w którym trzeba oskarżonemu udowodnić winę by móc go skazać.
Stacjonarne nauczanie nie jest kluczowe dla gospodarki. Skoro już młodzi zdrowi nauczyciele umierają na koronawirusa to na co rząd czeka?
Walka z koronawirusem powinna opierać się o minimalizowanie ryzyka tam gdzie jest to możliwe. Jednocześnie trzeba uwzględnić interesy polskiej gospodarki. Owszem, moglibyśmy zamknąć wszystko co tylko nam przyjdzie do głowy – próbowaliśmy już tego scenariusza. Zakaz wstępu do lasu pozostaje obiektem kpin do dzisiaj. Przede wszystkim jednak: nie stać nas na jesienny lockdown.
Szkoły nie są istotnym elementem gospodarki. Skoro epidemiolodzy wskazują w tym momencie na nie jednoznacznie a nauczyciele umierają na koronawirusa, to nad czym się tu rząd chce jeszcze zastanawiać? Jeżeli przyrost zakażeń dalej będzie rósł, to Polska zostanie zmuszona do ponownego zamrożenia gospodarki.
Problem w tym, że rząd upiera się przy swoim. Podobnie zresztą jak w przypadku chociażby wesel. Motywem nie jest jednak jakaś strategia walki z wirusem a powody czysto polityczne. W końcu jeszcze nie tak dawno premier Mateusz Morawiecki przekonywał ówczesnych wyborców Andrzeja Dudy, że koronawirus nie stanowi już dla nich zagrożenia. A jednak!
Tegoroczne wybory prezydenckie niekiedy bywają stawiane w szeregu z nauczaniem stacjonarnym, weselami i wakacyjnymi podróżami jako jeden z prawdopodobnych powodów problemów, w których się teraz znaleźliśmy.