Otwarte fundusze emerytalne wciąż istnieją. Wszystko jednak wskazuje na to, że ich dni są policzone. Koniec OFE tym razem ma nastąpić w połowie tego roku. Kolejne rządy niweczył sens reformy emerytalnej z 1999 r. Śmiertelny cios dla OFE sprzed siedmiu lat był równocześnie ciosem zadanym zaufaniu Polaków do własnego państwa.
Koniec OFE nie zaczął się od żadnej gospodarczej konieczności czy nieskuteczności samych funduszy
Reforma emerytalna z 1999 r. zakładała oparcie systemu emerytalnego o trzy filary. Pierwszy stanowił Fundusz Ubezpieczeń Społecznych będący w dyspozycji ZUS, drugi otwarte fundusze emerytalne a drugi zupełnie dobrowolne ubezpieczenie w rodzaju Indywidualnych Kont Emerytalnych. Celem reformy było powiązanie wypłat z systemu z pieniędzmi wpłacanymi przez przyszłych emerytów w okresie ich aktywności zawodowej.
OFE to specjalne osoby prawne zarządzane przez powszechne towarzystwa emerytalne. Pierwotnie udział w którymś OFE był obowiązkowy. Jeśli przyszły emeryt nie wybrał w porę żadnego, to fundusz był mu przydzielany w drodze losowania. OFE inwestują przekazywane pieniądze. Na 10 lat przed przejściem danej osoby na emeryturę zgromadzone środki są stopniowo przekazywane do ZUS. Oczywiście, niektóre fundusze inwestują skuteczniej, inne mniej. Fundusze zgromadzone w OFE można dziedziczyć, o ile ich właściciel przekazał stosowną dyspozycję na wypadek śmierci.
Na papierze wygląda to całkiem rozsądnie. Pewne uszczuplenie wypłat w teraźniejszości miało skutkować zabezpieczeniem emerytalnym obywateli na starość – wydajniejsze, niż w przypadku systemu w całości opartego o ZUS. Same fundusze pełniły również ważną rolę w rozwoju polskiej gospodarki jako czynnik inwestycyjny. I to je właściwie zgubiło.
Likwidacja OFE nastąpi nie dlatego, że fundusze zawiodły. Nie było przecież żadnej fali bankructw czy skandali związanych z ich funkcjonowaniem. Jedne radziły sobie lepiej, drugie gorzej. Nie istniała jednak żadna obiektywna konieczność, by skreślić reformę z czasów Jerzego Buzka. I to pomimo niestworzenia w Polsce trzeciego filara spodziewanych rozmiarów. Powód był prozaiczny: rząd potrzebował pieniędzy – a OFE akurat je miały.
Pierwotny skok na OFE podkopał nie tylko zaufanie obywateli do własnego państwa, ale także obecną reformę systemu emerytalnego
Pierwszy i decydujący cios dla OFE zadał rząd Donalda Tuska z pierwszym dniem 2014 r. Zdecydował o przeniesieniu obligacji skarbu państwa z funduszy do ZUS i ich umorzeniu. Ściślej mówiąc: 51,5% jednostek rozrachunkowych znajdujących się na rachunku każdego członka OFE. Miało to pomóc rządzącym w radzeniu sobie z deficytem budżetowym i długiem publicznym. Chyba nikogo nie zaskoczy stwierdzenie, że nic takiego się nie stało – zarówno dług jak i deficyt cały czas rosły.
Dodatkowo rząd PO-PSL wprowadził dobrowolność przynależności do OFE, zmniejszył zarobki samych funduszy pobieranych od przekazywanych składek i wprowadził tak zwany suwak bezpieczeństwa. Całej operacji towarzyszyła propagandowa nagonka na same fundusze. Wprowadzono nawet niekonstytucyjny zakaz ich reklamy. Nie zmieniła to jednak faktu, że zamiana realnych pieniędzy zgromadzonych w OFE na wirtualne zapisy na kontach w ZUS sprawiała, że Polacy poczuli się obrabowani przez własne państwo.
Rząd Donalda Tuska rozpoczął w ten sposób stopniowy demontaż OFE. O czysto politycznych konsekwencjach takiego posunięcia można by napisać kilka osobnych felietonów. Miliony Polaków skorzystały z możliwości przeniesienia swoich oszczędności do ZUS. Nie ma się im co dziwić: pozycja funduszy od tego momentu była stale zagrożona. Koniec OFE już wtedy wydawał się tylko kwestią czasu. A jednaki fundusze przetrwały do dzisiaj.
Spodziewany koniec OFE w tym momencie ma nastąpić w połowie tego roku. Pierwotnie rząd Zjednoczonej Prawicy zamierzał ostatecznie dobić otwarte fundusze emerytalne już w zeszłym roku. Na przeszkodzie stanęła jednak epidemia koronawirusa. Co jednak ciekawe, porażka reformy emerytalnej PiS wydaje się dziś być przesądzone na długo przed jej startem.
Reforma emerytalna Zjednoczonej Prawicy wykazuje wiele podobieństw do tej z 1999 r.
To nie tak, że rządzący przygotowali Polakom złą ofertę. Właściwie można zaryzykować stwierdzenie, że Zjednoczona Prawica chciała na swój sposób odtworzyć reformę z czasów Jerzego Buzka. Różnica jest taka, że prywatne otwarte fundusze emerytalne mają zastąpić Pracownicze Plany Kapitałowe, finansowane przez państwo i pracodawców. Pod względem czysto matematycznym, oszczędzanie za pomocą PPK wydaje się opłacalne.
Problem w tym, że Polacy nie ufają PPK i niespecjalnie garną się do oszczędzania z państwem. Pracodawcy niespecjalnie garną się do współpracy z rządem i niekiedy wręcz starają się zachęcać swoich pracowników do rezygnacji z udziału w tym elemencie nowego systemu emerytalnego. Sama postawa państwa również nieszczególnie zachęca do zaufania.
Chodzi o sposób postępowania ze środkami wciąż zgromadzonymi w funduszach. Koniec OFE oznacza, że domyślnie w całości zostaną przekazane na Indywidualne Konta Emerytalne. Jest jednak drobny haczyk: rząd cały czas zamierza od takiej operacji pobrać opłatę przekształceniową w wysokości 15% środków. Pieniądze trafią na Fundusz Ubezpieczeń Społecznych. Żeby tego uniknąć przyszły emeryt musi złożyć w swoim funduszu dyspozycję przekazania tych pieniędzy do ZUS.
Koniec OFE długo pozostanie w pamięci Polaków – to dzięki agonii funduszy wolą dzisiaj oszczędzać wyłącznie z ZUS
Po raz kolejny państwo daje Polakom czytelny sygnał, że zamierza uszczknąć coś z rzekomo ich pieniędzy. Tego po prostu nie da się uzasadnić żadną polityczną czy gospodarczą koniecznością. Zresztą, rządzący niespecjalnie nawet próbują. Gra toczy się o niecałe 20 miliardów złotych. To jednorazowy zastrzyk gotówki, wystarczający jednak by na przykład dokonać waloryzacji 500 Plus w jednym roku. Co później?
Spodziewana odpowiedź na to pytanie tylko pogłębia nieufność społeczeństwa do emerytalnych eksperymentów. Czego by ustawodawca nie wymyślił, Polacy zawsze będą mieli w głowie smutny koniec OFE. Dlatego wolą opierać swoją emeryturę o ZUS – gwarantowany przez państwo, ale sprawiający wrażenie nietykalnego dla polityków, którym akurat nie domyka się budżet.
Nie da się w Polsce stworzyć dodatkowych filarów systemu emerytalnego bez odbudowania zaufania do państwa. Temu mogłaby służyć chociażby całkowita rezygnacja z opłaty przekształceniowej. Niestety, samego faktu pojawienia się tego pomysłu w przestrzeni publicznej nie da się już cofnąć.
Wydaje się przy tym, że obecna reforma systemu emerytalnego bez wcześniejszego „skoku na OFE” w wykonaniu ekipy Donalda Tuska mogłaby zostać odebrana przez społeczeństwo dużo lepiej. Z drugiej jednak strony, gdyby w 2014 r. rząd PO-PSL nie przetrącił OFE kręgosłupa, to kto wie jak wyglądałaby ich kondycja dzisiaj. Tego, niestety, już się nigdy nie dowiemy.