Kryzys mieszkaniowy to w zasadzie permanentny stan w Polsce. Oczywiście, jeżeli ktoś dysponuje własnym mieszkaniem (albo dziesięcioma), czy też uzyskuje przychody rzędu wielokrotności pensji minimalnej, to stwierdzi, że problem z uzyskaniem mieszkania mają jedynie nieudacznicy. Fakty jednak bronią się same. W Berlinie by w ogóle zobaczyć lokal, potrzebne jest CV. Kiedy dojdziemy do tego w Polsce?
Wynajem mieszkania w Berlinie tylko z CV
Kryzys mieszkaniowy w Berlinie jest niezwykle dotkliwy. W centralnych dzielnicach – jak pisze Interia – w zasadzie nie jest możliwe znalezienie mieszkania na wynajem. Jeżeli pojawi się jakieś ogłoszenie, to w zasadzie momentalnie znika. Ograniczona podaż, przy bardzo wysokim popycie, naturalnie skutkuje potężnym wzrostem cen. Około 30-metrowa kawalerka kosztuje ok. 800 euro miesięcznie, czyli w przeliczeniu ok. 3750 złotych. Czyli tyle samo, a może i taniej, niż w Warszawie.
Doszło więc do tego, że berlińscy rentierzy są w tak komfortowym położeniu, że nie wystarczy samo ogłoszenie, wstępna weryfikacja i spotkanie celem obejrzenia mieszkania. Młodzi ludzie muszą więc CV wysyłać nie tylko do potencjalnego pracodawcy, ale i do właściciela mieszkania, by w ogóle mieć szansę je wynająć.
Sprawa jest tak kuriozalna, że biura nieruchomości w ogóle nie przyjmują zleceń na poszukiwanie mieszkań, skoro i tak wszystkie oferty znikają momentalnie. Co więcej, sam sekretarz generalny SPD – Kevin Kühnert – nie jest w stanie znaleźć mieszkania w Berlinie. Jest to tym bardziej absurdalne, że go akurat – kolokwialnie mówiąc – stać i nie szuka najtańszych ofert.
Lokalne władze nie potrafią poradzić sobie z kryzysem mieszkaniowym. Zamrożenie cen wynajmu mieszkań w Berlinie wprawdzie próbowano wprowadzić, ale zapał prawodawcy szybko ostudziły sądy. Postawiono więc na szybką budowę nowych mieszkań na wynajem. Powołano nawet specjalną komisję, ale projekt nie jest realizowany szczególnie skutecznie.
Kto ma mieszkanie, ten ma władzę
Zupełną ignorancją cechuje się ten, kto twierdzi, że mieszkanie stanowi nic innego, jak zwykły rynkowy towar, przedmiot obrotu – jak smartfon, samochód, czy krzesło. Potrzeba poczucia bezpieczeństwa realizowana poprzez mieszkanie jest jedną z fundamentalnych. Podobnie jak nazywanie „roszczeniowymi nieudacznikami” młodych ludzi próbujących przebijać się z postulatami ułatwiania dostępu do swojego lokum świadczy o obrzydliwej pogardzie wobec drugiego człowieka.
Nie żyjemy na dzikim zachodzie. Nie jest już tak, że wystarczy ogrodzić wolny fragment przestrzeni i własnym sumptem postawić chatkę, nie przejmując się niczym innym – nie zważając na lokalizację, przez standard, bezpieczeństwo, poczucie estetyki, aż po połączenie z centrum życiowym, czy miejscem pracy. Potrzeba mieszkania roztacza się więc nie tylko na sam dach nad głową, ale także na pewne minimum szeroko pojętego standardu. Chodzi na przykład o lokalizację, dostęp do usług, czy – przede wszystkim – komunikację. To oczywiście temat na zupełnie inny tekst. Wspominam o tym dlatego, że argumenty pt. „drewniana chatka na Podlasiu stoi pusta i wychodzi tanio, więc nie ma problemu z mieszkaniami” nie do końca mają sens.
Niemniej faktem jest, że mieszkania w Polsce są coraz droższe. Kredyty już od dawna przestały się opłacać, a i nie każdemu są udzielane. Banki zaostrzają przecież politykę kredytową, więc niedługo jedyną możliwością dla młodego człowieka myślącego o własnym mieszkaniu w 2022 roku, by mieć gdzie mieszkać, będzie pozostanie u rodziców, oczekiwanie na spadek, czy też wynajem. Ten ostatni staje się coraz mniej dostępny.
Dzisiaj nie ma jeszcze aż tak dużego problemu z samą fizyczną dostępnością mieszkań – nawet w centrach największych miast – ale coraz mniej dostępną staje się cena. Na rynku pojawiają się takie abominacje, jak 10-15-metrowe mikrokawalerki, które wcale nominalnie wiele tańsze nie są.
Sytuacja jest więc bardzo trudna, choć u nas problem stanowi nie tyle dostępność mieszkań, ile niedostępna dla wielu cena. Może i CV nie trzeba będzie wysyłać, ale młodego człowieka na mieszkanie i tak nie będzie stać.