W Polsce panuje takie myślenie o polityce międzynarodowej, że najlepiej by było wypowiedzieć Stanom Zjednoczonym wojnę i od razu się poddać, a potem dać zaanektować jako europejska Alaska, kolejny stan.
Na lewicy istnieje podobne postrzeganie relacji pracodawca-pracownik. Jeszcze nie czytałem dobrego, lewicowego felietonu o obowiązkach pracownika, za to zawsze ten sam prymitywny bełkot o bogatych wyzyskiwaczach oferujących wyłącznie śmieciówki, który to nawet przez moment nie próbuje zrozumieć dlaczego ci ludzie stali się bogaci, albo dlaczego oferują śmieciówki. A przecież leży to w interesie również pracowników, ponieważ wtedy dostają do ręki wyższe pieniądze lub w ogóle mogą liczyć na zatrudnienie, bo przeciętnych pracodawców na umowę o pracę często nie stać.
Pod płaszczykiem wzniosłych haseł o „prawach pracownika” i „godnym życiu” postuluje się by przedsiębiorca był jak te Stany Zjednoczone. Wziął pod opiekę pracownika, zapewnił mu godną i bezstresową pracę, wczasy pod gruszą, chorobowe, a najlepiej oczekiwał jak najmniej, bo młodzi chcą dziś mieć dużo czasu dla siebie i rozrywki w miejscu pracy. Roszczenia, żądania, postulaty wobec pracodawców. Których, przy okazji się nienawidzi. Polska lewica nienawidzi przedsiębiorców, co zresztą najlepiej w swojej rozmowie z Rafałem Brzoską z InPost uwypuklił redaktor Grzegorz Sroczyński:
Bo część z nich to są bogacze, którzy sobie w ten sposób optymalizują podatki. A druga część została do takiej formy zatrudnienia zmuszona i jest to ordynarne omijanie Kodeksu Pracy.
Przedsiębiorca to ma klawe życie
Kilkukrotnie pisałem na łamach Bezprawnika, że w sumie najlepiej/najuczciwiej by było, gdyby każdy Polak prowadził działalność gospodarczą. Wtedy relacje między uczestnikami obrotu zawodowego byłyby równe, oparte na zasadzie wzajemnych korzyści, nikt nie musiałby się nikim opiekować, a poza tym rodacy nareszcie zrozumieliby ile zabiera im Państwo, płacąc co miesiąc około 1500 złotych ZUS, następnie VAT, a następnie jeszcze PIT.
Dziś przeciętny Polak uważa, że zarabia tyle (tak mało!) ile „na rękę” wypłaca mu pracodawca i kompletnie nie obchodzi go fakt, że prawie drugie tyle ten sam pracodawca musi przelać ZUS-owi i skarbówce. Bo polski pracownik ma godność i on się tym interesować nie musi.
Kiedy pisałem, że każdy Polak powinien prowadzić jednoosobową działalność gospodarczą (oczywiście prowokacyjne, bo to się przecież nigdy nie ziści), spotkałem się z krytyką środowisk lewicowych. Oczywiście była to krytyka charakterystyczna dla tego środowiska, a więc sprowadzająca się do fejferowskiego „xD”. Tymczasem podbijający od rana internet artykuł publicysty ekonomicznego Piotra Wójcika na łamach Krytyki Politycznej, nieoczekiwanie podaje mi rękę i potwierdza słuszność stawianej tezy.
Krytyka Polityczna jednym głosem z Bezprawnikiem na temat zalet prowadzenia JDG
Pan Piotr Pisze o ZUS:
Działalność gospodarcza jest w Polsce traktowana wyjątkowo preferencyjnie, zwłaszcza gdy chodzi o składki ZUS płacone przez przedsiębiorców. Tak, te same składki, które według dominującej narracji są największą zmorą przedsiębiorców, w istocie są największą zachętą do zostania jednym z nich. (…) Obecnie wynoszą około 1300 złotych miesięcznie i co roku są zmieniane zgodnie z wzrostem średniej krajowej. Wydawałoby się to oczywiste, a mimo to każdą coroczną podwyżkę obrońcy tej dyskryminowanej grupy nazywają „podwyżką podatków”. Co jest wierutną bzdurą, bo to nie stawki rosną procentowo, tylko dochody w Polsce – te pierwsze się nie zmieniają.
Pan Piotr Pisze o podatku liniowym:
Inną kluczową zachętą jest podatek liniowy, który pozwala uniknąć drugiej stawki PIT wynoszącej 32 proc. po przekroczeniu progu dochodowego 85 tys. zł rocznie. (…) Nic dziwnego zatem, że mamy w Polsce tylu „przedsiębiorców”, skoro fiskus traktuje ich tak łaskawie. Zdumiewające jest raczej to, że ośmielają się jeszcze narzekać.
Pan Piotr pisze o zakupach firmowych:
Oczywiście preferencyjne opodatkowanie to niejedyna zachęta – kolejną jest możliwość odliczania kosztów. O ile pracownicy mogą odliczać jedynie nieco ponad 100 zł kosztów miesięcznie, nawet jeśli codziennie dojeżdżają do pracy autem 50 km w jedną stronę, to przedsiębiorcy odliczają wszystko, co tylko ma jakiś związek z ich przychodem. Albo i nie ma. Lekcje angielskiego? Proszę bardzo, jeśli tylko jest to „potrzebne do pracy”. Oczywiście najbardziej popularnym kosztem jest paliwo oraz nabycie samochodu. W ten sposób można zostać posiadaczem nowiutkiego BMW, nie tylko nie wydając nawet złotówki ze swych dochodów, ale jeszcze zmniejszając dzięki temu płacone podatki – w końcu odsetkowa część raty leasingowej oraz amortyzacja pojazdu (20 proc. wartości w skali roku) to także koszt.
Tu pan Piotr wprawdzie nieco się myli, bo nie można zostać posiadaczem nowiutkiego BMW nie wydając ani złotówki ze swych dochodów, to nadal będzie dość istotna część dochodów, ale do zrozumienia tego mechanizmu trzeba chociaż przez miesiąc prowadzić firmę. Pan Piotr pisze też o autach luksusowych, co może zachęcić i wprowadzić nieco w błąd w związku z limitami amortyzacyjnymi przy samochodach o wartości powyżej 150 000 zł.
Oczywiście, żywności raczej na fakturę się nie bierze, choć i to się zdarza w szczególnych przypadkach, ale elektronikę użytkową bez problemu. W końcu zawsze można wykazać, że jest ona potrzebna do pracy.
Tak, tu Pan Piotr znów ma rację i ja również osobiście gorąco zachęcam do brania elektroniki użytkowej na firmę. W razie kontroli naprawdę łatwo wykazać, że przygotowuje się na niej dokumenty, odpisuje na e-maile, fotografuje akta czy dzwoni do klientów. Jest to naprawdę najlepszy możliwy zakup firmowy.
Pan Piotr o pozostałych zaletach własnej firmy:
Autor wspomina też o tym, że mamy w Polsce niższe koszty pracy.
Koszty pracy obciążone są zdecydowanie wyższymi podatkami zarówno w Czechach, jak i na Słowacji i Węgrzech, o krajach północy Europy nie wspominając. Niższe niż w Polsce są już głównie w krajach anglosaskich, azjatyckich oraz latynoamerykańskich. Wśród należących do UE krajów Europy kontynentalnej mamy jedne z najniższych danin obciążających koszty pracy.
Jak również:
W rzeczywistości przedsiębiorcy w Polsce nie tylko należą do najlepiej sytuowanej części społeczeństwa, ale korzystają też z najbardziej preferencyjnych w kraju rozwiązań podatkowych, a fiskus obchodzi się z nimi jak z jajkiem. Gdyby choć drobna część historii o prześladowaniu polskich przedsiębiorców była prawdziwa, Polska byłaby nieco lepszym miejscem.
Jak trafnie zauważył pan Piotr Wójcik na łamach Krytyki Politycznej: polscy przedsiębiorcy płacą niski ZUS, niskie podatki, a do tego od tych niskich podatków mogą sobie odliczać wydatki na przyjemności: naukę angielskiego, BMW i elektronikę. Co więcej, nawet przedsiębiorcy w innych krajach, nie mają tak dobrze jak u nas.
Dlatego też podzielam ubolewanie publicysty Krytyki Politycznej ze wstępu do artykułu:
Mimo to odsetek samozatrudnionych od lat utrzymuje się na poziomie nieco ponad 20 proc.
Mam nadzieję, że artykuł Wójcika stanowi istotny zwrot w linii redakcyjnej „Krytyki” i już nigdy więcej nie przeczytamy tam ubolewania na temat samozatrudnienia. Powinno nas być 100 procent. Zapraszamy! Ponadto zapraszam pana Piotra za rok do wywiadu, chętnie posłucham o wrażeniach z przedsiębiorczego high life. Być może, jeśli autor się oczywiście zgodzi, porozmawiamy sobie w formie „Onet Rano” jadąc jego BMW.
Ps. A skoro już o tym mowa, zachęcam do polubienia na łamach Facebooka fanpage’a firma.blog – nowego podserwisu Bezprawnika, dedykowanego przedsiębiorcom, który wystartuje już na dniach. Tylko tam: PIT, CIT, VAT, BMW i ZUS.