Choć gwoli ścisłości chodzi tu raczej o kwestię drugorzędną względem tej, która rozgrzała naszych czytelników w ostatnich dniach. 55 organizacji pracodawców oraz „Solidarność” sprzeciwiają się pomysłowi zniesienia limitu rocznych składek na ZUS.
Cała dyskusja społeczna zaczęła się w chwili, gdy ktoś policzył składki ZUS 2020 i przedsiębiorcy zdali sobie sprawę z tego, że powoli niebezpiecznie zbliżamy się do pułapu 1500 złotych miesięcznie. To poniżej granicy opłacalności prowadzenia niektórych jednoosobowych działalności gospodarczych. Rząd w kampanii przedwyborczej najpewniej chciał tym ludziom jakoś pomóc (oczekiwał tego np. Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców), tyle tylko, że pojawił się powszechny komunikat o tym, że teraz rząd zafunduje przedsiębiorcom ZUS od dochodu.
Paradoksalnie jest to bardzo szkodliwa konstrukcja, ponieważ pomaga tylko najmniej dochodowym przedsiębiorcom. Zamiast stawki ryczałtowej płaciliby oni procent od swojego dochodu, jednak jak szybko policzono – takie rozwiązanie sprzyja ludziom, którzy zarabiają do 2500 złotych na swojej działalności. Każdy z wyższym dochodem musiałby płacić jeszcze wyższe składki, niż płaci teraz. Doszłoby do takich absurdów, że przedsiębiorcy zarabiający 50 000 złotych miesięcznie (np. dobry prawnik, wzięty informatyk itd.) płaciliby 20 000 złotych składek ZUS.
Nic zatem dziwnego, że zapowiedź składek ZUS od dochodu wywołała oburzenie. Przeczytajcie kilka moich felietonów w tym temacie, które wywołały sporą dyskusję wśród naszych czytelników:
- Nie uważam, że program PiS jest adresowany do nieudaczników życiowych, ale naprawdę karze on za każdy przejaw inicjatywy
- W Polsce są 3 miliony działalności gospodarczych, rząd chce nas wydrenować, a my nie mamy swojej reprezentacji
- Rzecznik przedsiębiorców chwali składki ZUS od dochodu. Ja jednak tym razem jestem rozczarowany działaniem rzecznika
Zniesienie limitu składek ZUS oburza nawet Solidarność
Jest jednak jeszcze jedna rzecz, o której pisał wcześniej Tomek Laba. Chodzi o limit składek ZUS, które może opłacić jedna osoba, a więc 30-krotność przeciętnego wynagrodzenia – w 2020 r. ok. limit mógłby wynieść 142 tys. zł rocznie.
Pojawił się problem, co zrobić z osobami, które zarabiają zdecydowanie więcej niż przeciętne wynagrodzenie. Teoretycznie im wyższe składki, tym wyższa emerytura na starość. Budżet ZUS jednak nie jest z gumy i miałby ogromne problemy ze znalezieniem środków na wypłatę ogromnych emerytur dla stosunkowo niewielkiej ilości osób. Tu działa prosta statystyka – lepiej wypłacić nieco niższe emerytury większej ilości osób niż tę samą pulę przeznaczyć na emerytury kilkudziesięciu krezusów. Zdecydowano więc o wprowadzeniu salomonowego rozwiązania. Polegało ono na wprowadzeniu limitu wysokości składek. Najwięcej zarabiający płacili składki w maksymalnej wysokości zamiast według standardowego przelicznika. Dzięki temu otrzymywali emeryturę w maksymalnej przewidzianej przez ZUS wysokości, a składki przez nich płacone były nieco niższe, niż teoretycznie powinny być. ZUS był zatem spokojny, bo nie musiał szukać ogromnych pieniędzy na wypłatę ich świadczeń, a płatnicy płacili nieco niższe składki.
Rzecz w tym, że rząd uważa, że limit składek ZUS powinien zostać zniesiony. Jak podaje „Puls Biznesu”, nawet Solidarność, jak również 55 innych organizacji pracodawców, jest przeciwnych zniesieniu tego limitu.
„Zniesienie limitu składek na ZUS oznacza skokowy wzrost kosztów pracy i będzie kolejną dużą barierą, która ograniczy możliwość rozwoju polskiej gospodarki. Pierwszym odczuwalnym skutkiem będzie obniżenie wynagrodzenia netto pracowników nawet o 11 proc., a wzrost kosztów zatrudnienia dla pracodawcy może sięgnąć 16 proc. Firmy będą zmuszone ograniczyć inwestycje i podwyżki. Zniesienie limitu uderzy także w pracowników na umowach o pracę i spowoduje ucieczkę od zatrudniania specjalistów. Dotknie to w szczególności firmy i pracowników sektorów nowych technologii i zaawansowanych procesów biznesowych. Apelujemy o utrzymanie limitu”
– czytamy w apelu pracodawców.