Adrian Zandberg z Partii Razem (Lewica) tęsknie wzdychał wczoraj za budownictwem z epoki PRL. Jednakże potwierdził trafną obserwację Jana Śpiewaka, że dla pokolenia millenialsów gigantycznym wyzwaniem jest rynek nieruchomości. Niewykluczone zresztą, że jest to jeden z nielicznych sektorów, które wymagają interwencji państwa.
Partia Razem ciepło wspomina pewne aspekty PRL
Adrian Zandberg na łamach serwisu Twitter tęsknie wzdychał za mieszkaniowymi realiami PRL, co nieco utwierdza mnie w przekonaniu, że Partia Razem to partia przefarbowanego na bordo koloru czerwonego. Żadna tam europejska lewica, tylko głęboki sentyment za czasami, gdy nad jednostką górował aparat państwowy, który dawał i odbierał, ale za to po równo. Tym razem skonstruowana tak, by pomysły te kupowała urodzona po 1989 roku wielkomiejska młodzież, która stwierdziła, że teatrologia to świetny pomysł na dostatnie życie i karierę, a dziś za swoje niepowodzenia obwinia „system”.
Oczywiście w tych wspominkach zapomina się, że dawał byle jak, w klitkach z wielkiej płyty, często przez wiele lat oczekiwania, kosztem swobód obywatelskich, a na dodatek na kredyt, który Polacy spłacali jeszcze wiele lat po upadku PRL-u. To naprawdę nie są trudne rzeczy, choć lewica uparcie odmawia im prawa istnienia, elementarna logika, że jeśli wydaje się pieniądze, których się nie ma i pożycza, to z reguły kiedyś trzeba je komuś oddać. Albo narobić jeszcze większego bałaganu, ale nie jesteśmy amerykańskim bankiem, tylko średnim krajem w centrum Europy.
Nieruchomości problemem Polaków
Niezależnie od oceny mechanizmów PRL-u, która w moim wypadku jest skrajnie negatywna, zgadzam się i od dawna powtarzam, że głównym problemem młodych Polaków są dziś nieruchomości. Sytuacja na rynku jest dramatyczna, mieszkania są bardzo drogie nawet dla osób dobrze zarabiających (a co dopiero tych słabiej). Adrian Zandberg tego do końca nie rozumie, ponieważ w ubiegłym roku – zgodnie z jego oświadczeniem majątkowym – zarobił niecałe 50 000 złotych (prawdopodobnie brutto), ale wraz z małżonką ma też mieszkanie warte 1 milion złotych. Jego odpowiedzią na problemy społeczne jest opodatkowanie osób, które teraz rozpaczliwie próbują go dogonić, zajeżdżając się po kilkanaście godzin dziennie i generując 5-cyfrowy dochód każdego miesiąca, choć żyją w wynajętych kawalerkach. Taki jest mniej więcej obraz wielu spośród moich znajomych.
To oczywiście nieprawda. Zarabiam znacznie lepiej od pana Zandberga (co nie jest dużą sztuką), ale minie jeszcze sporo czasu, aż będę mógł sobie pozwolić na mieszkanie za 1 mln zł (jak pan poseł). Postulaty podatkowe Partii Razem mają za zadanie pilnować, bym nigdy go nie dogonił pic.twitter.com/I9ZczChKzP
— Jakub Kralka (@jakubkralka) December 28, 2019
Inni znajomi nie są jednak pracoholikami z branży prawnej i ich możliwości dochodowe są niższe. Dla nich programy socjalne PiS też nie są atrakcyjne, ponieważ to nadal osoby odpowiedzialne, inteligentne, a tym samym nie wpakują się w dwójkę dzieci, mieszkając w wynajętej kawalerce. Podstawowe poczucie biedy wśród polskiej młodzieży bierze się dziś z faktu, że nawet mocno kompromisowe mieszkanie poza centrum to koszt w okolicy 700 000 złotych w Warszawie, a nie dlatego, że nie mają na wakacje czy smartfona (choć oczywiście są i tacy, ale chcącemu uprawiać zawód socjologa na przesyconym socjologią rynku nie dzieje się krzywda). Ceny najmu również są wysokie i nierzadko odpowiadają ratom kredytu.
Rozwiązaniem problemów rynku nieruchomości może być interwencjonizm państwowy
Jak liberałowi takie rzeczy przechodzą przez usta? Po pierwsze, o czym młodzi komuniści często nie wiedzą, liberalizm nie jest nurtem skrajnym jak np. minarchizm i przewiduje rolę dla państwa w modelu społeczno-gospodarczym. Niewykluczone, że sytuacja na rynku nieruchomości, jako główny problem społeczny Polski 2020, wymaga działań ze strony polityków. Również dlatego, że trochę w tej kwestii sami mają za uszami.
Ceny nieruchomości są niezwykle wysokie, a na dodatek nie jest wykluczone, że na skutek inflacji będą rosły w jeszcze większym stopniu. Oczywiście część osób „gra na kryzys” od kilku dobrych lat, ten jednak nie nadchodzi, a ceny urosły w tym czasie o kilkadziesiąt procent. Stworzyliśmy więc model państwa, w którym ludzie ubodzy mają trudności z nabywaniem mieszkań (ich główną nadzieją jest dziedziczenie), klasa średnia ma trudności z nabywaniem mieszkań (a lewica celuje w nich podatkami za to, że radzą sobie lepiej od ubogich), zaś ludzie zamożni mają po kilkanaście do kilkudziesięciu mieszkań i je wynajmują.
Chciałbym, żebyśmy sobie powiedzieli to jasno, choć wiem, że pozujący na europejską lewicę komuniści stanowczo się z tym nie zgodzą. Nie ma niczego złego w tym, że ludzie są zamożni i że kupują wiele mieszkań. Jest natomiast złe to, że robią to niejako z desperacji. Winny jest tutaj nasz bank centralny i RPP, która utrzymuje stopy procentowe na niskim poziomie. W rezultacie posiadanie gotówki staje się bardzo nieopłacalne, do tego stopnia, że zamożni ludzie zupełnie poważnie rozważają pomysły pokroju obligacji 0% (co gorsza, podobny trend utrzymuje się za granicą). Państwo skutecznie blokuje potencjał inwestycyjny, więc wiele osób skłania się ku nieruchomościom, które przynajmniej do niedawna wydawały się bardzo opłacalne i stabilne.
Co gorsza, polityka niskich stóp procentowych niestety wpływa też na dostępność kredytów. Z jednej strony – to dobrze, bo większa liczba osób ma szanse na kredyt. Z drugiej strony – to samonapędzający się mechanizm, w którym wszyscy dostają kredyty, a w konsekwencji nieruchomości są droższe, bo zapotrzebowanie jest duże.
Warto przy tym podkreślić, że nieruchomości są w naszym społeczeństwie ważne. Jesteśmy raczej mało mobilni na rynku pracy, klęski żywiołowe (poza rosyjskimi armiami) omijają nasz kraj, własne mieszkanie czy dom daje poczucie stabilizacji finansowej i życiowej. Nieruchomość przywiązuje też podatnika do kraju oraz rynku. W interesie społecznym i narodowym leży więc, by Polacy generalnie mieszkali w Polsce na satysfakcjonującej stopie życiowej. Rolą państwa nie jest wprawdzie im to dać, natomiast z całą pewnością rolą państwa jest im to umożliwić, a przynajmniej nie przeszkadzać.
Jeśli nie podatek katastralny, to co?
Dobrym projektem, z którego niepotrzebnie się wycofano, był program Mieszkanie dla Młodych. Obostrzony szeregiem obwarowań, stanowił realną i w miarę uczciwą pomoc dla osób chcących kupić swoje pierwsze mieszkanie. To jednak za mało, by rozwiązać problem, a na dodatek – podobnie jak tanie kredyty – tylko napędzało konsumpcję ku uciesze deweloperów.
Państwo musi w najbliższych latach wypracować model, który zachęca osoby traktujące mieszkania w sposób inwestycyjny, do lokowania swoich oszczędności w inne sektory, a już na pewno zacząć prowadzić taką politykę gospodarczą i monetarną, by trzymanie większych pieniędzy na koncie nie było uznawane za formę hazardu.
Nie jestem wielkim zwolennikiem podatku katastralnego. Jednak biorąc pod uwagę sytuację na rynku nieruchomości i nieprawidłowo diagnozowaną do tej pory przyczynę poczucia beznadziei u młodych osób, być może warto zacząć rozważać jakąś formę podatku – i nazywajmy rzecz po imieniu: podatki pełnią rolę odstraszającą – by wyregulować nieco rynek pod kątem osób skupujących nieruchomości w sposób inwestycyjny i masowy. Nie po to, by dorabiać się na produktach codziennych, jak na przykład podatek cukrowy, tylko by wypchnąć inwestorów w kierunku na przykład złota czy giełdy.
Czytaj też:
- Dlaczego złoto jest cenne?
- Srebro bez VAT
- Sztabki złota również mają swoje marki