Jednolity podatek dochodowy wydawał się być celem obecnego rządu, mimo pewnych wątpliwości co do jego kształtu. A tymczasem poseł PiS Adam Abramowicz proponuje dalej idące rozwiązanie: likwidację PIT, CIT, składek na ZUS i NFZ, liniowy VAT na wszystko. Podatek jednolity to podatkowa rewolucja czy totalny kataklizm?
Nowy dzień – nowe propozycje w sprawie podatków. Tak chyba najlepiej można podsumować ostatnie miesiące, w czasie których opinia publiczna żyła (i żyje) podwyższeniem (lub nie) kwoty wolnej od podatku, odwróconym VAT na coraz to nowe towary, odliczaniem od podatku wydatków na samochody służbowe, akcyzą na samochody…
Jedną z wielkich reform, które były zapowiadane przez rząd. był jednolity podatek dochodowy. W zamyśle byłaby to jedna danina, która zastąpiłaby podatek dochodowy i składki emerytalne, zdrowotne etc. I kiedy już wydawało się, że pomysł w zasadzie za chwilę będzie realizowany, wszak rzecznik rządu zapewniał:
"Wprowadzimy jednolity podatek. To przesądzone" – zapewnia rzecznik rządu Rafał #Bochenek https://t.co/v3ijYa3FMu pic.twitter.com/LWwoASagqP
— Gość_RadiaZET (@Gosc_RadiaZET) October 25, 2016
to po chwili okazało się, że tak naprawdę nic nie jest przesądzone. Nie wnikając w szczegóły wewnętrznych rozgrywek w rządzie, przez moment wydawało się wręcz, że koncepcja jednolitego podatku dochodowego została odłożona na później.
Podatek jednolity pojawia się i znika
Najwyraźniej jednak idea ta nie umarła. Poseł Prawa i Sprawiedliwości Adam Abramowicz, przewodniczący Parlamentarnego Zespołu na rzecz Wspierania Przedsiębiorczości i Patriotyzmu Ekonomicznego, zarysował założenia nowej propozycji uproszczenia systemu podatkowego w wypowiedzi dla WP Money. I trzeba przyznać, że koncepcja ta jest niezwykle interesująca. Dlaczego?
Likwidacji ulec miałyby podatki i składki związane z wynagrodzeniem za pracę. Zniknąłby zatem podatek dochodowy (PIT), składki na NFZ i ZUS, emerytalne, rentowe, na Fundusz Pracy. Zamiast tego, od wynagrodzenia potrącana byłaby jedna danina w wysokości 25%. Jak to wyglądałoby w praktyce?
Jeśli pracownik zarabia obecnie 2 000 zł na rękę, wynagrodzenie brutto wynosi ok. 2775 zł, a wszystkie koszty, w tym ponoszone przez pracodawcę – 3350 zł. Po wprowadzeniu planowanych rozwiązań – i wprowadzonym ustawowo zakazie obniżania wynagrodzeń – pracownik otrzymywałby na rękę nieco ponad 2500 zł, czyli o 25% więcej. Zmiany te miałyby dotyczyć nie tylko osób zatrudnionych na podstawie umów o pracę, ale i umów cywilnoprawnych (zlecenie, o dzieło).
Reforma podatków 2017 jak od liberała?
Zmiany dotyczyłyby również innych podatków, w tym CIT i VAT. Ten pierwszy… ma zostać w ogóle zlikwidowany, podobnie jak podatek bankowy. W jego miejsce miałby się pojawić podatek obrotowy w wysokości ok. 1,5%, a dla banków: 0,5%.
Zamiast kilku obowiązujących obecnie stawek VAT miałaby się pojawić jedna stawka 16,25%. Miałoby to m.in. zapobiec wyłudzeniom tego podatku. Szczegóły projektu mamy oficjalnie poznać 8 grudnia:
Ciekawe, czy propozycja niektórych posłów partii rządzącej ma szansę na realizację. Wicepremier Mateusz Morawiecki – rządowy spec od finansów – deklarował przecież, że „Ci, którzy zarabiają więcej, powinni płacić troszeczkę więcej”. Czy liberalne projekty obniżające podatki na jachty i podnoszące podatki na bułki to jest to, czego oczekują wyborcy?
Wszystko zależy oczywiście od tego, czy wszystko jest dobrze wyliczone. Proponowane zmiany to rewolucja iście kopernikańska (zwłaszcza podatek obrotowy od firm), co – zważywszy na rosnące potrzeby budżetowe (program 500 plus, niższy wiek emerytalny, wyższa kwota wolna od podatku) – może nie być najlepszym rozwiązaniem. Czekamy zatem na oficjalny projekt wraz z obliczeniami konsekwencji dla budżetu państwa.
Inna sprawa, czy obniżanie podatków najbogatszym w ogóle ma sens. Ma?