Podobno kryzysy w social media podobno wybuchają w piątki, ale nie zawsze. We wtorek wieczorem pani Katarzyna opublikowała na Facebooku zdjęcie kota oklejonego komorniczym znakiem zajęcia, pisząc jednocześnie, że to aplikant „oplombował” zwierzaka. Wpis zebrał mnóstwo negatywnych opinii o zawodzie komornika, nie nadających się do cytowania. A jak było naprawdę?
A było to tak:
We wtorek po godzinie dwudziestej pani Katarzyna opublikowała wpis o treści:
Dziś taka sytuacja. P.Aplikant komornik będąć bezradny dokonał oplombowania. I to nie żart To jest nasza Polska
Wpis został opatrzony trzema zdjęciami małego, wystraszonego kotka, na którego grzbiecie znajdował się niezgrabnie przyklejony znak zajęcia. A właściwie, to naklejka była widoczna raptem na dwóch zdjęciach, co w sumie nie powinno nikogo dziwić – trudno przecież przykleić kawałek papieru do żywego stworzenia. Ale przekaz był jasny: aplikant komorniczy, zapewne sfrustrowany brakiem innych ruchomości, postanowił nie dość, że zająć kota, to jeszcze oznaczyć tego konkretnego kota znakiem zajęcia zgodnie z jednym z przepisów kodeksu postępowania cywilnego („Na każdej zajętej ruchomości komornik umieści znak ujawniający na zewnątrz jej zajęcie, a jeżeli to nie jest możliwe, ujawni je w inny sposób„).
Brzmi absurdalnie, prawda? Nie dość, że zajęto małego, raczej niezbyt drogiego (finansowo) zwierzaka, to jeszcze w nieludzki (?) sposób przytwierdzono do kota klejącą się kartkę papieru z państwową pieczęcią.
Zajęcie kota, które… nie miało miejsca
Wpis, opublikowany na prywatnym profilu pani Katarzyny, nie jest już niestety dostępny (ale o prawdopodobnych przyczynach tej sytuacji napiszę w dalszej części tekstu). Ale – na szczęście (?) – w internecie nic nie ginie, dlatego zamieścimy historię edycji posta:
Czyli najpierw aplikant „dokonał oplombowania”, potem „chciał dokonać oplombowania” (a to subtelna różnica, prawda?), a ostatecznie okazało się, że kot wcale nie został zajęty. A przecież znakiem zajęcia komornik (aplikant, asesor) może oznaczyć tylko zajętą ruchomość.
Uprzedzając pytania: zwierzęta w polskim prawie, jeśli brakuje przepisu szczególnego, są traktowane jako rzeczy. Komornicy mają prawo zajmować zwierzęta, i tak też się dzieje; w ogromnej większości przypadków chodzi jednak o zwierzęta gospodarskie (świnie, krowy, kury). Nie są one jednak, z oczywistych względów, oklejane żadnymi znakami zajęcia, zwłaszcza, że z reguły zwierzęta te już są oznaczone specjalnymi obrączkami lub kolczykami z numerami identyfikacyjnymi.
Nie powstrzymało to jednak komentatorów, w tym dziennikarza jednej ze stacji telewizyjnych, którzy już wydali wyrok: komornik to idiota, którego zachowanie było naganne:
Rzeczywistość jednak okazała się trudniejsza (albo łatwiejsza), niż niektórzy przypuszczali. Wpis pani Katarzyny został bowiem opublikowany przez facebookowy fanpage W trybie art. 761 KPC. Redakcja fanpejdża, jak ustaliliśmy, od razu skontaktowała się z Krajową Radą Komorniczą celem ustalenia, jak było naprawdę, w tym odpowiedzi na kluczowe pytanie: czy zajęcie kota faktycznie miało miejsce, czy może to jednak były farmazony dłużniczki? Odpowiedź była niezwykle szybka: Krajowa Rada, zaalarmowana o 7 rano, już po godzinie wysłała do kancelarii komorniczej w Płocku wizytatora. Efekt? Żaden kot nie ucierpiał został zajęty:
„Komornik zajął kota!”
A skoro zajęcia nie było, to w takim razie co komornicza naklejka robiła na kocie? Najprawdopodobniej to dłużniczka (albo inna osoba) oderwała znak z innych, naprawdę zajętych ruchomości, i umieściła go na kocie. A to działanie nielegalne: zgodnie z art. 300 §2 kodeksu karnego za usunięcie znaku zajęcia grozi kara pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. Nie wspominając o cierpieniach kota, który musiał znosić sesję fotograficzną z przyklejoną do grzbieta kartką.
Wygląda zatem na to, że pani Katarzyna, zamiast cieszyć się dużą popularnością kontrowersyjnego, facebookowego posta, będzie się musiała tłumaczyć organom ścigania (niezależnie od spłaty długu – bo przecież komornik w jej mieszkaniu nie pojawił się bez powodu) za usuwanie znaku zajęcia, jak również – być może – z tytułu zniesławienia organu egzekucyjnego.
Nawet w internecie lepiej pisać prawdę.