Niższe podatki = wyższe dochody do budżetu. To równanie stanowi składnik wielu programów politycznych. Pewna gmina na Podkarpaciu udowadnia, że może być ono nie tylko chwytliwe, ale i prawdziwe. Czy obniżanie podatków lokalnych to przepis na sukces?
Radomyśl Wielki to niewielka gmina położona między Mielcem a Tarnowym, znana – do niedawna – głównie z niecodziennego „zabytku”, jakim jest jedyny zachowany egzemplarz samolotu PZL M-2 (czyli tak naprawdę, powiedzmy sobie szczerze, z niczego). Znajdujące się w nim miasto o tej samej nazwie stało się głośne za sprawę niecodziennego rankingu.
Czasopismo Wspólnota przeanalizowało dane dotyczące ściągalności podatków lokalnych (np. od nieruchomości). Zgodnie z przepisami prawa, choć stawki podatków są określone przepisami ustaw, to w pewnym zakresie samorządy mogą wpływać na ich wysokość, a nawet – w szczególnych okolicznościach – wprowadzać ulgi lub umorzenia. Tylko w 2015 roku na skutek tego rodzaju działań samorządów do ich budżetów wpłynęło blisko 5 miliardów złotych mniej, niż gdyby żadnych korekt nie było.
Obniżanie podatków lokalnych to szansa na sukces?
Jednym z liderów polityki obniżania podatków lokalnych jest właśnie Radomyśl Wielki – w kategorii „Miasta inne” (niż wojewódzkie oraz powiatowe) zajął 9 miejsce w kraju. Średnia stawka podatków (dochody własne otrzymane jako proc. możliwych do zebrania) w latach 2013–2015 wyniosła raptem 63,51%. Okazuje się, że to przemyślana strategia. Burmistrz Józef Rybiński w wypowiedzi dla PAP określa to jako „zbilansowaną politykę niskich podatków”:
Nie obciążamy zanadto naszych mieszkańców, a jednocześnie dysponujemy takimi wpływami do budżetu, aby móc dokonywać prorozwojowych inwestycji. W tym roku wszystkie nasze dochody od osób prawnych, od osób fizycznych i od innych jednostek nieposiadających osobowości prawnej przekroczą rekordowe 10 mln zł.
W 2016 roku dochody z tytułu podatku od nieruchomości, rolnego i leśnego, od środków transportu – a to właśnie o ich wysokości decyduje lokalny samorząd – wyniosły blisko 4 miliony złotych, wobec 2,75 miliona w 2010 roku.
Taka polityka włodarzy Radomyśla Wielkiego nie jest odosobniona na wschodnich rubieżach kraju. Dość powiedzieć, że w pierwszej dziesiątce rankingu (gminy wiejskie) pierwsza ósemka znajduje się na Lubelszczyźnie, a ściągalność podatków lokalnych oscyluje w nich wokół progu 50%. Gminy i mniejsze miasta Podkarpacia czy Podlasia wypadają zresztą podobnie. Dla porównania: najgorsze pod tym względem miasto wojewódzkie, czyli Zielona Góra, „odpuszcza” niecałe 12% należnych gminie podatków. Warszawa ściąga ze swoich mieszkańców… 99,6%.
Obniżanie podatków lokalnych – zalety bez wad? No nie do końca
Ale może w tym szaleństwie jest metoda? Jakby nie patrzeć, patrząc na wyniki finansowe Radomyśla Wielkiego można się zastanowić, czy zachęcanie lokalnych firm do prowadzenia działalności na ich terenie również za pomocą konkurencji podatkowej z okolicznymi gminami nie jest aby dobrą metodą na sukces w przaśnych, polskich warunkach.
Z pewnością konkurencja taka może być skuteczna, bo wielu przedsiębiorców wciąż konkuruje ceną, a nie jakością – i w tym kontekście niższy podatek np. od nieruchomości, na której wybudowany zostanie zakład produkcyjny, jest ważnym atutem. Dochodzi zatem do tego, że – i to jest dostrzegalne zjawisko – mniejsze, ale i biedniejsze gminy ustalają niższe podatki, niż bogate gminy. Czy dlatego, że mieszkańców tych drugich stać na wyższe podatki, czy może dlatego, że i tak podatnicy nie mają realnego wpływu na rządzących?
Radomyśl Wielki i krzywa Laffera
„Ale Radomyśl jest zadowolony” – wykrzykną wyznawcy krzywej Laffera (wykresem korelacje między wysokością podatków a wpływem do budżetu) i niskich podatków jako remedium na wszystkie problemy budżetowe. Warto się jednak zastanowić, na ile to wynik tymczasowy i „na kredyt” – to drugie zresztą widać po skokowym wzrośnie zadłużenia gminy w latach 2009-2011:
Nie można też zapominać o jeszcze jednym fragmencie samorządowego równania budżetowego: środkach unijnych. Jak mówi dla PAP burmistrz Radomyśla Wielkiego:
Działamy w myśl zasady „złotówka nasza, złotówka z zewnątrz” np. z funduszy unijnych czy z budżetu państwa. Nierzadko udaje nam się uzyskać dużo większe dotacje, bo sięgające 75 lub 85 procent wartości inwestycji.
Dopóki będzie można korzystać z funduszy europejskich, to świetny mechanizm inwestowania np. w infrastrukturę – drogi, mosty, chodniki, wodociągi. Koszty remontu drogi gminnej, który normalnie kosztowałby samorząd 100% kwoty, ulegają wówczas znaczącemu zmniejszeniu. To działa jednak, dopóki działają fundusze – które jednak w pewnym momencie się wyczerpią. Wówczas dzisiejsze obniżanie podatków lokalnych może odbić się czkawką.
Czy wówczas samorządy, dziś konkurujące ceną, będą w stanie podnieść podatki w sposób bezbolesny dla beneficjentów dzisiejszych obniżek? Czy raczej będą zmuszone do cięć wydatków, aby tylko uniknąć rejterady Januszów biznesu, żerujących na konkurujących niskimi podatkami samorządach?
Ja obstawiam to drugie.