Szymon Hołownia postuluje prawa wyborcze dla 16-latków. Lepiej już by było zabrać je emerytom

Państwo Społeczeństwo Dołącz do dyskusji
Szymon Hołownia postuluje prawa wyborcze dla 16-latków. Lepiej już by było zabrać je emerytom

Szymon Hołownia, lider Polski 2050, obiecał, że zrobi wszystko, by zapewnić prawa wyborcze dla 16-latków. Dzięki temu młodzi ludzie mogliby decydować o swojej przyszłości. Czy to jednak aby na pewno dobry pomysł? Wydaje się, że już lepszym byłoby zabranie praw wyborczych emerytom. Wbrew pozorom, obydwie grupy wiekowe mają wiele wspólnego.

Prawa wyborcze dla 16-latków są w Polsce praktycznie niemożliwe do wprowadzenia

Lider Polski 2050 przedstawił kolejny pomysł, który zrewolucjonizowałby krajową scenę polityczną, jeśli udałoby się go wcielić w życie. Szanse są jednak czysto hipotetyczne. Chodzi bowiem o prawa wyborcze dla 16-latków. Szymon Hołownia chciałby, aby młodzi ludzie mogli decydować o swojej przyszłości także poprzez oddanie głosu w wyborach. Jakie argumenty miałyby za tym przemawiać? Najważniejszy z nich znajdziemy na profilu Hołowni na Twitterze:

Broniąc klimatu, domagając się #czarnekout pokazali, że są nierzadko dużo bardziej świadomi niż osoby mające prawo głosu.

Jak już wspomniałem wyżej: prawa wyborcze dla 16-latków z prawnego punktu widzenia wydają się mrzonką. Trzeba by w końcu dokonać zmian w ustawie zasadniczej, która wyraźnie i wprost nadaje czynne prawa wyborcze jedynie osobom, które ukończyły 18 lat. Zdobycie większości konstytucyjnej, zwłaszcza dla tak kontrowersyjnego pomysłu, jest po prostu niemożliwe.

Nie oznacza to jednak, że sama koncepcja nie jest warta głębszego zastanowienia się. Hołownia dotknął bowiem bardzo istotnej kwestii, która skutkuje pewną daleko posuniętą niesprawiedliwością. Jeśli w kwestii świadomości społecznej, politycznej i ekonomicznej faktycznie możemy postawić znak równości pomiędzy nastolatkami a resztą wyborców, to czemu właściwie odmawiamy tym pierwszym praw wyborczych? Skoro to zaś stwierdzamy, że pewna niedojrzałość i ograniczone zdolności poznawcze stanowią jakąś przeszkodę, to czy nie powinniśmy przypadkiem odbierać praw wyborczych również emerytom?

Szymon Hołownia mylnie uważa młodzieżowych aktywistów za reprezentację całej swojej grupy wiekowej

Bynajmniej nie chodzi mi o przykłady podane przez samego Hołownię. W kwestiach klimatycznych można śmiało postawić tezę, że młodzież nie różni się niczym od pokoleń swoich rodziców i dziadków, czy nawet od pokolenia millenialsów. Owszem, świadomość ekologiczna społeczeństwa systematycznie rośnie. Z drugiej jednak strony, to właśnie młode pokolenia są głównymi beneficjentami nieograniczonego konsumpcjonizmu. To oni bawią się w kryptowaluty i fast fashion, to oni chcą podróżować i bawić się po całej planecie.

W ludzkiej naturze leży głośno popierać to, co jest słuszne – a później samemu robić to, co jest wygodne. Lepiej żeby koszty społeczne ponosił ktoś inny. Można by wręcz powiedzieć, że nasza cywilizacja jest zbudowana na hipokryzji. W gruncie rzeczy nie ma w tym nic złego. Ze skrajnie absolutystycznym podejściem do wielkich idei są niemal zawsze same problemy. Co więcej, garstka aktywistów stanowi słabą reprezentację setek tysięcy osób. Jeśli zaś chodzi o Przemysława Czarnka: czy ktoś pamięta ministra edukacji, który cieszyłby się sympatią uczniów?

Jaki więc miałyby mieć sens prawa wyborcze dla 16-latków? Skupmy się na innym fragmencie wypowiedzi Hołowni, tym że młodzi w powyższych sprawach pokazali, że są dużo bardziej świadomi niż osoby mające prawo głosu. Czy bardziej? Jeżeli wyznacznikiem świadomości jest zgadzanie się z aktualnymi poglądami lidera Polski 2050, to zapewne tak. Z pewnością można jednak postawić tezę, że niemała część młodzieży żywo interesuje się sprawami państwa i polityki.

Część z nich nawet ma niemałą wiedzę w tym zakresie. Tym samym biją na głowę wyborców niezorientowanych, niezaangażowanych, biernych i często nawet co najwyżej potencjalnych, bo niekorzystających ze swoich praw wyborczych. Dlaczego więc ci pierwsi nie mogą głosować, a ci drudzy posiadają pełne prawa wyborcze?

Prawa wyborcze dla 16-latków to naprawdę kiepski pomysł, chyba że akurat jesteśmy za Konfederacją lub Lewicą

Nie da się ukryć, że największą przeszkodą dla praw wyborczych 16-latków jest powszechne przekonanie o ich niedojrzałości. Jakie doświadczenie życiowe może mieć świeżo upieczony licealista? Delikatnie mówiąc, nieszczególne. Jest także inny problem. O absolutystycznym podejściu do wielkich idei wspomniałem wcześniej nieprzypadkowo. Młodość to ten czas, gdy człowiek chciałby dokonywać wielkich rzeczy, najlepiej szybko, łatwo, bez chodzenia na skróty czy zawierania kompromisów. W tej sytuacji nastolatkowie to idealny kandydat na wyborców najbardziej skrajnych opcji dostępnych na scenie politycznej.

Do tego radykalnego idealizmu dorzućmy brak doświadczenia i mamy mieszankę wybuchową. Młodzi ludzie łapią się na bajki o sprzysiężeniu zamordystów chcących nieść Polakom wolność, ekspertów gospodarczych rzucających ładnie brzmiącymi hasłami, czy na sugestie, że wystarczy zabrać majątki bogatym, by wszystkim innym żyło się lepiej. Najmłodsi wyborcy głosują także w kontrze do „systemu”, łapiąc się na populizmy najgorszych lotów.

Żarty o elektoracie Janusza Korwin-Mikkego w gimnazjach nie wzięły się znikąd. Wśród najmłodszych wyborców widać wyraźną nadreprezentację głosujących na Konfederację i Lewicę. W dużej mierze to niegdysiejszej młodzieży zawdzięczamy obecność Kukiz’15 w Sejmie, która to grupa okazała się utorowaniem drogi politycznej ekstremie. Wcześniej opcją dla wyborców-fajnistów był Ruch Palikota, później właśnie Polska 2050 Szymona Hołowni.

Jak się łatwo domyślić, prawa wyborcze dla 16-latków byłyby spełnieniem sennych koszmarów polityków Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej. Obydwie główne partie mogłyby raz i na zawsze zapomnieć o hegemonii na scenie politycznej. To zresztą jeden z powodów, dla którego „system” nie kwapi się do uwzględnienia ewentualnych wyborczych aspiracji młodych ludzi.

Najstarsi wyborcy też nie zawsze podejmują racjonalne decyzje nad wyborczą urną

Wiemy już, czemu prawa wyborcze dla 16-latków byłyby kiepskim pomysłem. Czemu jednak mieszam w to wszystko biednych emerytów? Tutaj powinienem wspomnieć o jednej rzeczy: absolutnie nie jestem zwolennikiem odbierania praw wyborczych komukolwiek. Prawdę mówiąc, z konstytucyjnoprawnego punktu widzenia to również nie jest możliwe. Zgodnie z obowiązującą ustawą zasadniczą, można to zrobić tylko poszczególnym osobom poprzez wyrok sądu.

Niemniej jednak, odebranie emerytom praw wyborczych byłoby nieco mniej bezsensownym posunięciem niż nadawanie ich nastolatkom. Przynajmniej jeśli traktujemy poważnie argumenty o doświadczeniu życiowym i dojrzałości.

W tym momencie warto byłoby sobie zadać pytanie: dlaczego tak bardzo społeczeństwu zależy na tym, by funkcje publiczne piastowały osoby starsze, rzekomo doświadczone? Jakby nie patrzeć, rola wielu posłów czy senatorów sprowadza się do podniesienia ręki i naciśnięcia właściwego przycisku we właściwym momencie. Nawet jeśli doliczymy prace w komisjach, to i tak mamy zajęcia, którym podołałby stereotypowy stażysta.

Odpowiedź na postawione wyżej pytanie jest prosta. We wszystkich chyba kulturach przyjęło się, że osoby starsze przez całe swoje życie zgromadziły pewien bagaż doświadczeń, który jest przydatny przy podejmowaniu ważnych decyzji. Są również emocjonalnie stabilniejsze niż buzujący hormonami nastolatkowie. To akurat zaleta wręcz nie do przecenienia. Jeśli jednak obejrzy się typowy polski program publicystyczny z udziałem polityków, to można mieć wątpliwości co do prawdziwości tego argumentu.

Czynne prawo wyborcze nabywamy w wieku 18 lat nie bez powodu, choć ten nie ma nic wspólnego z biologią

Jest jednak mały problem: w okresie błyskawicznych zmian technologicznych, kulturowych i społecznych, to nagromadzone przez starsze pokolenia doświadczenie przestaje być pożyteczne dla wspólnoty. Może nawet stanowić obciążenie przy podejmowaniu decyzji. Zwłaszcza wtedy, gdy rządzący kierowaliby się dawno nieaktualnymi fobiami, ideami czy przekonaniami. Brzmi znajomo, prawda? W tej sytuacji powinniśmy raczej stawiać na szybką zdolność do adaptacji do obecnych realiów, którą reprezentują sobą ludzie młodzi.

Równocześnie nie jest tak, że każdy człowiek gromadzi przez życie doświadczenie. Owszem, są osoby, które rozwijają się przez cały czas. Są jednak tacy, którzy na pewnym etapie zatrzymują się, na przykład na skutek zadowolenia ze swojego życia i niechęci do zmian, czy wychodzenia ze swojej strefy komfortu. Mamy wreszcie seniorów, którzy na skutek chorób wieku podeszłego dosłownie cofają się w rozwoju. Niektórzy źli ludzie wykorzystywali już nawet ten fakt do ordynarnych fałszerstw wyborczych.

Kolejnym argumentem przeciwko prawom wyborczym seniorów jest to, że bliżej im do kresu życia, niż dalej. Tym samym nie mają motywacji, by troszczyć się o los przyszłych pokoleń. Bardziej będą się skupiać na ochronie swojego stanu posiadania. To oczywiście tylko generalizacja, bardzo zresztą krzywdząca dla seniorów. Podobnie jak zakładanie, że każdy nastolatek to niedojrzałe i nieświadome niczego dziecko. Równocześnie jednak trudno zaprzeczyć preferowaniu przez tę grupę wyborców partii „mainstreamowych” i skłaniających się mniej lub bardziej ku konserwatyzmowi.

Jak w tej sytuacji powinniśmy rozwiązać ten dylemat? Wcale. Nie ma sensu wybierać pomiędzy jednym złym rozwiązaniem a drugim. Obowiązujące rozwiązania mają bowiem tę przewagę, że wynikają z pewnej umowy społecznej. Przyjęło się, że prawa wyborcze uzyskuje się w wieku 18 lat. Możemy to nazwać tradycją czy kompromisem, możemy stwierdzić, że „nie naprawia się czegoś, co już działa”, możemy nawet zauważyć, że „jeżeli coś jest głupie i działa, to nie jest takie głupie”. Faktem jest jednak to, że zmiany w tym zakresie nie służyłyby niczemu dobremu.