Znowu coś wleciało do Polski, znowu tego nie zestrzelono. Tym razem jest postęp: służby nie udają, że nic się nie stało

Codzienne Państwo Dołącz do dyskusji
Znowu coś wleciało do Polski, znowu tego nie zestrzelono. Tym razem jest postęp: służby nie udają, że nic się nie stało

Przestrzeń powietrzna Polski znowu okazała się niechroniona przed wtargnięciem „niezidentyfikowanych obiektów” ze wschodu. Wojskowi z DORSZ-a tym razem od razu poinformowali o incydencie, co się chwali. Problem w tym, że potencjalnie niebezpiecznego obiektu znowu nie zestrzelono. Niektóre doniesienia medialne sugerują, że to „coś” mogło spaść miejscowości Wożuczyn-Cukrownia w powiecie tomaszowskim. 

Przestrzeń powietrzna Polski pozostaje nieodporna na wtargnięcia ze wschodu, co jest złą wiadomością

Za naszą wschodnią granicą cały czas trwa wojna, na której reżim Putina cały czas bombarduje cywilów, czym popadnie. Może się zdarzyć, że jakaś rakieta, dron albo pocisk ze wschodu przekroczy granicę. Najwyraźniej w piątek w godzinach przedpołudniowych mieliśmy do czynienia z kolejnym takim incydentem.

Tym razem pierwsza okazała się Telewizja Republika, która na Twitterze (obecnie „X”) o 10:33 poinformowała, że w okolicach Hrubieszowa trwają poszukiwania obiektu, który spadł na terytorium Polski. Warto zwrócić uwagę na kluczowe słowo: „spadł”. Dość szybko okazało się, że chodzi o miejscowość Wożuczyn Cukrownie niedaleko Tomaszowa Lubelskiego. W tym momencie nie ma informacji o ofiarach lub jakichś konkretnych szkodach.

Godzinę tweeta TV Republika podaję nie bez powodu, bo tym razem mamy do czynienia z czymś, czego nie mogliśmy zaobserwować w poprzednich przypadkach. Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych już o 10:40 w tym samym portalu przekazała informacje opinii publicznej o sytuacji.

W godzinach porannych w przestrzeń powietrzną RP od strony granicy z Ukrainą wleciał niezidentyfikowany obiekt powietrzny, który od momentu przekroczenia granicy, aż do miejsca zaniku sygnału obserwowany był przez środki radiolokacyjne systemu obrony powietrznej kraju.
Zgodnie z obowiązującymi procedurami Dowódca Operacyjny RSZ uruchomił dostępne siły i środki pozostające w jego dyspozycji.

Komunikat jest dość lakoniczny i mimo wszystko podobny do tych wystosowanych przy poprzednich incydentach. Przestrzeń powietrzna Polski została naruszona przez bliżej nieznane coś. Obiekt wykryto, wojsko zrobiło, co mogło, ale do zestrzelenia nie doszło. Niedosyt więc pozostaje.

Dzięki TVN24 dowiedzieliśmy się, że poziom gotowości obrony przeciwlotniczej został podniesiony. RMF24 donosi z kolei, że zmobilizowano znaczne siły do poszukiwań w okolicach Zamościa. Jarosław Wolski poinformował z kolei, że wojsko intensywnie szuka też czegoś w Karczewie koło Czartowczyka. „Niezidentyfikowanych obiektów” może być więcej.

O godzinie 11:18 informacje podane przez DORSZ potwierdził minister Władysław Kosiniak-Kamysz.

Serce podpowiada: „zestrzeliwać!”, rozum z kolei zauważa, że nie zawsze jest to możliwe

Z kronikarskiego obowiązku należy odnotować, że o godzinie 10:43 na „X” uruchomił się Mariusz Błaszczak, poprzedni minister obrony narodowej. Zaatakował on swojego następcę.

Panie @KosiniakKamysz czy ukrywa Pan przed Polakami, że w okolicach Tomaszowa Lubelskiego spadła rakieta? Odbieram wiele sygnałów od żołnierzy, którzy mówią, że „coś” spadło na nasze terytorium i zostało wprowadzone embargo informacyjne. Żądamy wyjaśnień!

Jak widać w przytoczonych wyżej informacjach oraz relacjach, z żadnym embargiem nie mamy do czynienia. W grę wchodzi co najwyżej zwyczajowy chaos informacyjny. Komunikacja ze strony wojskowych tym razem jest przynajmniej poprawna. Błaszczakowi najwyraźniej pomyliło się z praktykami obowiązującymi za czasów, kiedy to on kierował MON. W grę wchodzą rakiety, które spadły gdzieś w okolicach Bydgoszczy, których do dzisiaj nie znaleziono, wtargnięcie białoruskich śmigłowców w przestrzeń powietrzną Polski.

Trzeba przyznać, że jest duża różnica pomiędzy obiektami spadającymi w obszarze praktycznie przygranicznym a rakietami lecącymi sobie bez przeszkód przez pół Polski. W tym pierwszym przypadku zestrzelenie może być dużo trudniejsze. Nie zawsze musi to być celowe. Nasze służby mogą w niektórych sytuacjach wiedzieć, że obiekt spadnie w miejscu, gdzie nie ma zagrożenia zniszczenia czegokolwiek ważnego. Przyznać to musi nawet taki zwolennik zestrzeliwania wszystkiego, co wlatuje do Polski ze wschodu, jak ja.

Co właściwie na nas spadło tym razem? Trudno powiedzieć. Przywoływany już Jarosław Wolski spekuluje, że może ponownie chodzić o ukraińską rakietę od systemu obrony przeciwlotniczej S-300. Ukraińcy mogli znowu stracić nad nią kontrolę, przez co mogła wlecieć na nasze terytorium.

Na tym etapie mamy prawo jako obywatele oczekiwać bardziej szczegółowych wyjaśnień ze strony rządu. Jeżeli nastąpi to dzisiaj, to możemy odtrąbić sukces i skok jakościowy względem poprzedniego kierownictwa MON. Jeśli jednak znowu będziemy mieć do czynienia z ogólnikami i kluczeniem dookoła tematu w nieskończoność, to najwyraźniej zbyt wiele się nie zmieniło.