Rząd swoich pieniędzy nie ma – zawsze wydaje cudze. Cudze, czyli nasze – podatników. Zapowiedź Jarosława Kaczyńskiego, że PiS wstrzyma się nieco z kolejnymi, kosztownymi obietnicami, oczywiście cieszy. Pytanie tylko, czy wdrażane obecnie postulaty nie zrujnują budżetu – i tego na 2017 rok, i następnych.
Projekt ustawy budżetowej na 2017 rok trafił już do Sejmu. Rząd przewiduje, że dochody wzrosną 11 miliardów złotych, a wydatki o 16 miliardów złotych. Deficyt budżetowy ma wynieść nieco ponad 59 miliardów złotych, co oznacza wzrost o 8% w stosunku do obecnego roku.
I to jest niepokojące, zwłaszcza, jeśli uwzględnimy korelację deficytu budżetu państwa do PKB. Odnotujemy wówczas niewielki, ale widoczny wzrost.
Wzrost wydatków nie powinien dziwić. Program 500 plus będzie działał przez cały rok, a nie przez większą jego część. Wejść ma w życie reforma edukacji, a przecież zniesienie gimnazjów ma kosztować blisko miliard złotych. Nie zapominajmy też o darmowych lekach dla seniorów i obniżeniu wieku emerytalnego.
Skąd rząd weźmie pieniądze na
budżet 2017?
Podwyżki podatków nie będzie – przynajmniej taki komunikat dostajemy od przedstawicieli rządu na konferencjach prasowych. Co jest oczywistym kłamstwem, bo rząd Beaty Szydło przedłużył „tymczasowe” podwyższenie stawki VAT z 22 do 23%.
Swoją drogą, za wyższą stawkę podatku od towarów i usług Donald Tusk powinien otrzymać jakiś prezent od Jarosława Kaczyńskiego. To byłby piękny przykład solidarności rządzących ponad podziałami, połączonych wspólną troską o polski budżet.
Wciąż nie wiemy, czy ministrowi Morawieckiemu uda się wypracować taką formułę podatku handlowego, która zadowoli unijnych urzędników. Ale wiemy, że sen z powiek byłego prezesa banku BZ WBK spędza co innego:
niska ściągalność podatków
w szczególności podatku VAT. Wprowadzane uszczelnianie systemu podatkowego, skuteczniejsze kontrole skarbowe, wprowadzenie Jednolitego Pliku Kontrolnego – te wszystkie zmiany powodują już w tym roku zwiększenie dochodów z podatków, w szczególności podatku VAT. Dość powiedzieć, że wyeliminowanie patologii na rynku paliwowym zwiększyło dochody do budżetu o ok. 200 mln złotych miesięcznie. Ale to
wciąż mało
zwłaszcza w kontekście przedwyborczych zapowiedzi, z których wynikało, że PiS ma zamiar zwiększyć ściągalność podatków o 20 miliardów złotych. Czy budżet na 2017 r. będzie zasilony taką kwotą?
Pytania w kontekście projektu budżetu na przyszły rok dotyczą też założonego wzrostu gospodarczego – w ustawie budżetowej przyjęto, że tempo wzrostu gospodarki wyniesie 3,6%. Tymczasem, w drugim kwartale 2016 r. wynosi on, wg danych Głównego Urzędu Statystycznego, 3,1%. Wzrost PKB ma o tyle istotne znaczenie, że od niego – pośrednio – zależą wpływy do budżetu z tytułu podatków. To, czy optymistyczne założenia rządu okażą się słuszne, przekonamy się dopiero w praktyce. A perspektywy wzrostu PKB nie są optymistyczne.
Wartość inwestycji polskich firm, mierzona rok do roku, spadła w drugim kwartale tego roku o 4,9%. Słabe nastroje inwestycyjne przedsiębiorców nie powinny dziwić. Niepewność co do pomysłów rządu na podatki (co świetnie pokazuje zamieszanie z podatkiem handlowym) czy – szerzej rozumiana – częsta zmienność prawa nie tworzą dobrego klimatu do wydawania pieniędzy.
Wiecie, jak często nowelizowana była w tym roku ustawa o podatku VAT? 9 razy, a na wejście w życie oczekują 4 kolejne (w 2017 i 2018 r., a pewnie po drodze posłowie coś jeszcze dodadzą):
A przecież jest jeszcze
ustawa o podatku dochodowym od osób fizycznych, która w tym roku była nowelizowana razy trzydzieści
Bardzo bym chciał, aby Jarosław Kaczyński zapowiedział, że posłowie przystopują z kolejnymi, legislacyjnymi propozycjami. Ja – i mam nadzieję, że Maja Werner również – bardzo chętnie zwiększyłbym im wynagrodzenie, byleby tylko dali nam, Polakom, na jakiś czas spokój.
Fot. tytułowa: Budżet 2017 // Shutterstock