Bańka na rynku nieruchomości wydaje się w tym momencie faktem. Wszystko przez masowy wykup mieszkań pod wynajem i spekulację. Od naprawdę długiego czasu słychać głosy, że rządzący mogliby coś z tym negatywnym zjawiskiem zrobić. Na przykład wprowadzić jakiś zakaz, albo nawet podatek katastralny. Nic takiego się nie stało. Czyżby liczyli, że samo przejdzie?
Choć bańka na rynku nieruchomości pęcznieje od paru lat, to nasze państwo nie robi z tym problemem absolutnie nic
Problem z mieszkaniami w Polsce trwa od dłuższego czasu i jest naprawdę poważny. Składa się na niego wiele różnych czynników. Buduje się stanowczo zbyt mało względem potrzeb społeczeństwa, zwłaszcza jeśli chodzi o mieszkania w miarę przystępne cenowo. Kolejne rządowe programy mające ułatwić zakup własnego mieszkania można śmiało określić mianem porażek. Najbardziej w oczy kłuje jednak bańka mieszkaniowa na rynku nieruchomości.
Masowy wykup mieszkań, zarówno pod wynajem, jak i pod obrót, winduje ceny w górę i ogranicza dostęp do nieruchomości dla osób, które chciałyby w nich po prostu mieszkać. Problem jest na tyle poważny, że od przeszło roku dzieje się coś wręcz niewyobrażalnego. Podatek katastralny przestał być uniwersalnym politycznym samobójstwem a stał się czymś wręcz pożądanym.
Oczywiście, tak naprawdę społeczeństwo życzyłoby sobie brutalnej rozprawy z zagranicznymi funduszami inwestycyjnymi a nie dodatkowego podatkowego chomąta na szyi. Tym niemniej, wezwania o to, by rząd rozwiązał problem ze spekulantami słychać od ponad roku. Reakcja ze strony raczej chętnego do interwencji rządu jest dość znamienna: cisza.
Owszem, od czasu do czasu pojawiały się nieśmiałe zapowiedzi, że może by jednak wprowadzić ten podatek katastralny – z których władza szybciutko się wycofywała. Na początku tego miesiąca usłyszeliśmy, że w grę wchodzi zakaz pakietowego wykupu mieszkań. Być może na wzór holenderski, być może niemiecki. Trudno powiedzieć, o żadnej konkretyzacji tych zapowiedzi na razie mowy nie ma. Być może więc rządzący po prostu czekają, aż bańka na rynku nieruchomości pęknie i problem rozwiąże się sam?
Wygląda na to, że bezczynność w sprawie rosnących cen mieszkań to dla rządzących całkiem niezłe rozwiązanie
Odnośnie kondycji samej bańki w mediach pojawiają się dość sprzeczne informacje. Niektórzy komentatorzy przekonują, że jesteśmy już bardzo blisko jej pęknięcia. Drobni inwestorzy, w tym ryzykanci, starają się zarobić na tym, czego jeszcze z rynku nie sprzątnęli duzi i wielcy gracze. Sytuacja trochę przypomina kurs CD-Project przed premierą gry Cyberpunk 2077, bijący wówczas wszelkie rekordy.
Z drugiej jednak strony, są inni eksperci, którzy są przekonani, że nawet podwyżka stóp procentowych nie sprawi, że ceny mieszkań spadną. Nawet ci przyznają jednak, że sytuacja robi się niestabilna. Co jednak, jeśli stopy procentowe będą dalej szły w górę – a wraz z nimi oprocentowanie kredytów? Albo pojawi się jakieś kolejne załamanie na rynkach światowych? W końcu wysoka inflacja, epidemia koronawirusa i problemy z surowcami energetycznymi to teraz już nie tylko polska specyfika.
Pewne jest jedno: bańka na rynku nieruchomości w końcu kiedyś pewnie. Nawet ta chińska, stanowiąca wręcz jeden z filarów gospodarki Państwa Środka, właśnie pęka. Nie robiąc nic nasi rządzący grają dość bezpiecznie. Zakaz masowego wykupu nieruchomości, albo nawet mądry podatek katastralny, mógłby być właśnie przysłowiową iskrą prochu. Fundusze inwestycyjne co miały zarobić już najprawdopodobniej zarobiły. Krach najbardziej uderzyłby w drobnych inwestorów. Nieuchronne niezadowolenie społeczne spadłoby na władzę.
Drobni inwestorzy mogą podzielić los frankowiczków, kiedy bańka na rynku nieruchomości pęknie
Władza z kolei ma już dość pożarów do gaszenia. Granica z Białorusią jest mniej szczelna, niż być powinna. Polski Ład bez pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy stoi pod poważnym znakiem zapytania. Nominalna inflacja i dużo bardziej dokuczliwa realna drożyzna w sklepach coraz bardziej doskwiera Polakom. Na horyzoncie już majaczy droższy prąd i gaz. W tej sytuacji otwieranie sobie kolejnego frontu byłoby dość kiepskim posunięciem.
Nieprzyłożenie ręki do zmiany sytuacji na rynku nieruchomości pozwala z kolei rządzącym się „podpiąć” pod spadek cen i równocześnie zrzucić winę na sytuację stratnych inwestorów na zagraniczne fundusze. Ewentualnie: na dyżurnych winnych zła wszelkiego. W tej sytuacji odpadają również zarzuty o nadmierny interwencjonizm. Nie trzeba również martwić się, że przygotowywane przepisy okażą się wadliwe, bo po prostu żadnych się nie przygotuje.
Rzecz w tym, że pęknięcie bańki na rynku nieruchomości to ewidentna korzyść dla tych, którzy chcieliby je kupić, a potem w nich mieszkać. Wydaje się, że osób mających problemy z uzbieraniem pieniędzy na mieszkanie jest więcej, niż tych, którzy mają wystarczające fundusze, by inwestować w dzisiejszych warunkach. Pozostawienie tych drugich na lodzie nie byłoby przecież czymś bez precedensu. Przypadek frankowiczów podpowiada, że nasze społeczeństwo jest w stanie zignorować bardzo dużo. Dopóki chodzi o krzywdę tych, którzy próbowali na czymś zarobić.
Z czysto politycznego punktu widzenia bezczynność wydaje się optymalnym rozwiązaniem problemu drożejących mieszkań. Czy słusznym? Wszystko zależy od tego, w którym momencie bańka na rynku nieruchomości pęknie. Im szybciej, tym dla władzy lepiej. I tak do następnej bańki.