Wyobraź sobie, że szukasz nowej pracy, bo stara ci z jakiegoś powodu nie odpowiada. Wszystko idzie jak po maśle, po rozmowie kwalifikacyjnej nowy szef deklaruje, że to ciebie poszukiwał. Wypowiadasz dotychczasową umowę. Dalej cisza. Problem w tym, że przyjęcie do pracy jeszcze nie nastąpiło. Dopóki nie masz podpisanej umowy z nowym pracodawcą, dopóty nie masz tak naprawdę nic.
Przyjęcie do pracy następuje dopiero w momencie podpisania umowy z pracodawcą
Od dawna pokutuje przekonanie, że rekruterzy nie do końca szanują czas kandydatów o pracę, z którymi się kontaktują. Pewne kwestie można jednak wybaczyć. Na przykład domaganie się feedbacku po nieprzyjęciu do pracy bardzo często byłoby po prostu zawracaniem głowy. O wiele bardziej problematycznym zjawiskiem jest ghosting i nieinformowanie o wyniku rekrutacji nawet za pomocą krótkiego maila albo SMS-a. Może być jednak jeszcze gorzej. Co w sytuacji, gdy kandydat jest przekonany, że ma nową pracę i zdążył zrezygnować ze starej?
Takie sytuacje się zdarzają. Domniemany przyszły pracodawca, albo jego przedstawiciele, zapewniają kandydata po rozmowie o pracę, że został przyjęty. Pozostaje już tylko dopięcie formalności. Skoro więc i tak szukamy nowej pracy, to siłą rzeczy czas najwyższy zakończyć współpracę z dotychczasowym szefem. Składamy wymówienie. Problem w tym, że ze strony tego nowego otrzymujemy jedynie niezręczną ciszę. Wierzymy jednak, że już za dzień-dwa przyjdzie wiadomość, kiedy podpiszemy umowę.
Scenariusze są w zasadzie dwa, obydwa z pogranicza tragedii i farsy. Niektórzy pracodawcy ostatecznie nie decydują się na przyjęcie do pracy kandydata, którego wcześniej do niej „przyjęli”. Dopóki nie doszło do podpisania umowy pomiędzy pracownikiem a pracodawcą, dopóty stosunek pracy nie został zawarty. Kandydat ma więc ustną deklarację, że może będzie miał gdzie pracować. Kiedyś, z naciskiem na słowo „może”. W najlepszym wypadku możemy dysponować mailami albo SMS-ami z taką deklaracją. Ta wciąż nie ma jednak charakteru wiążącego.
Drugi scenariusz jest nieco korzystniejszy. Przyszły pracodawca rzeczywiście odzywa się do nas po jakimś czasie. Ten może się wahać od tygodni do długich miesięcy. Przyjęcie do pracy rzeczywiście następuje, o ile jakoś przez ten okres przetrwaliśmy i akurat nie mamy lepszej alternatywy. Niesmak pozostaje, straconego czasu nikt nam nie zwróci. Czy jednak aby na pewno?
Jeżeli spodziewany przyszły szef mamił cię obietnicami przez długie miesiące, to możesz go pozwać do sądu
Na początek warto się zastanowić nad tym jak to możliwe? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Tak naprawdę nie istnieje żaden przepis kodeksu karnego, który określałby, ile czasu ma pracodawca na sfinalizowanie procesu rekrutacji podpisaniem umowy o pracę. Prawdę mówiąc, ustawodawca zaprząta sobie głowę rekrutacją przede wszystkim w kwestiach dotyczących walki z dyskryminacją. Tymczasem przyjęcie do pracy następuje dopiero w momencie podpisania umowy.
Rozsądek podpowiada więc, by nie rozwiązywać dotychczasowego stosunku pracy pochopnie. Co jednak w sytuacji, gdy pospieszyliśmy się, a domniemany nowy pracodawca zmarnował nam dużo czasu swoimi obietnicami? Teoretycznie nie jesteśmy do końca bezbronni. Z pomocą może nam przyjść standardowa odpowiedzialność deliktowa zawarta w treści kodeksu cywilnego. Mowa oczywiście o art. 415 tej ustawy.
Kto z winy swej wyrządził drugiemu szkodę, obowiązany jest do jej naprawienia.
Czy ponieśliśmy szkodę? Prawdopodobnie. Porzucenie dotychczasowej pracy, licząc na przyjęcie do nowej, wiąże się ze stratą dotychczasowej pensji, zwłaszcza jeśli cały proces ciągnie się daleko poza nasz okres wypowiedzenia. Tym samym jesteśmy stratni, a naszą stratę można stosunkowo łatwo wyrazić w pieniądzu. W tym momencie powinniśmy zwrócić uwagę na art. 361 k.c.
§ 1. Zobowiązany do odszkodowania ponosi odpowiedzialność tylko za normalne następstwa działania lub zaniechania, z którego szkoda wynikła.
§ 2. W powyższych granicach, w braku odmiennego przepisu ustawy lub postanowienia umowy, naprawienie szkody obejmuje straty, które poszkodowany poniósł, oraz korzyści, które mógłby osiągnąć, gdyby mu szkody nie wyrządzono.
Niestety, sam tytuł prawny do dochodzenia odszkodowania nie wystarczy. Musimy jeszcze udowodnić, że rzeczywiście obiecano nam pracę, a nowy szef przeciągał ten proces. To możliwe właśnie dzięki śladom korespondencji w postaci maili, SMS-ów, czy nawet naszych nagranych rozmów telefonicznych. Wtedy druga strona musiałaby udowodnić przed sądem, że nie ponosi winy w przypadku opóźnienia. Trudno byłoby to jednak zrobić, jeżeli nagle się rozmyślił albo celowo wprowadzał nas w błąd.