Szach mat spaliniarze! Po zmianach w brytyjskim prawie budowlanym każdy nowy dom będzie musiał mieć stację ładowania dla „elektryków”

Codzienne Dołącz do dyskusji
Szach mat spaliniarze! Po zmianach w brytyjskim prawie budowlanym każdy nowy dom będzie musiał mieć stację ładowania dla „elektryków”

Obowiązkowa stacja ładowania w nowym domu. To przełomowa zmiana, która jasno potwierdza, że elektromobilność w motoryzacji w końcu (po 100 latach) może stać się prawdziwie konkurencyjnym wariantem dla paliw tradycyjnych.

Obowiązkowa stacja ładowania w nowym domu

Portal technologiczny „Chip.pl” donosi o bardzo kontrowersyjnym rozwiązaniu — szczególnie dla motoryzacyjnych konserwatystów. Jak się okazuje, do brytyjskiego prawa budowlanego trafi obowiązkowa stacja ładowania w nowym domu. Wszyscy inwestorzy i deweloperzy będą zobowiązani do zainstalowania stacji ładującej w nowo budowanych obiektach. I mowa jest zasadniczo o wszystkich, które powstaną na obszarze Wielkiej Brytanii.

Jest to kolejny krok w objętej przez Borisa Johnsona polityce uczynienia rynku przyjaznego elektromobilności. Wiąże się to m.in. koniecznością osiągnięcia stanu zerowej emisji netto do 2050 roku. Co ciekawe, o czym mało się zazwyczaj w Polsce mówi, w 2030 roku w Wielkiej Brytanii obowiązywać będzie zakaz sprzedaży pojazdów z silnikami spalinowymi. Zasadniczo bezwzględny.

A na co ma przełożyć się rzeczona zmiana związana ze stacjami ładowania? Otóż według prognoz rocznie ma dzięki temu powstawać około 145 tys. tego rodzaju punktów. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że obowiązek jest zasadniczo bezwzględny. Jak wspomniałem wyżej, nie dotyczy jedynie deweloperów, ale wszystkich Brytyjczyków. Nawet niewielka rodzina, która zechce wybudować sobie dom, będzie musiała umieścić tam stację ładowania.

I to niezależnie od tego, czy dysponować będzie samochodem elektrycznym, czy też w ogóle jakimkolwiek pojazdem. Pomysł został oczywiście skrytykowany przez opozycję (w szczególności Partię Pracy), która to podniosła problematykę potencjalnej bezskuteczności tego rodzaju rozwiązań.

Dobrze czy źle?

Według krytyków, w miejscach, w których powstają nowe budynki i tak znajduje się dostateczna liczba punktów ładowania. Przykładowo, jak wskazuje „Chip.pl”, Londyn i południowy wschód są wręcz nasycone publicznymi stacjami ładowania. Jest ich tam więcej niż w całej reszcie Anglii i Walii. Opozycja także podkreśla, że w pierwszej kolejności należałoby wesprzeć osoby uboższe tak, by mogły sobie pozwolić na auta elektryczne.

Jestem fanem innowacji i kibicuje wszystkiemu, co jawi się jako nowinka, a jednocześnie stanowi pewną przyszłość (choć niewolną od wyzwań). Tego rodzaju doniesienia wcale mnie nie oburzają, a sama rosnąca popularność pojazdów elektrycznych to niewątpliwie dobry ruch. Oczywiście, wśród skrajnych „spalinowych konserwatystów” samo słowo „elektromobilność” wywołuje dreszcze. Co więcej, czasem wystarczy jedynie pojęcie „ekologia”, wobec czego odsyłam do tekstu o zjawisku rolling coal.

Samochody elektryczne są użyteczne na krótkich dystansach i w krajach, w których infrastruktura (zarówno w zakresie transportu publicznego, jak i m.in. carsharingu) ma się dobrze. W przeciwnym wypadku długa podróż „elektrykiem” jest mało wygodna. Trudno by było inaczej, skoro trzeba planować długie postoje na trasie, aby móc naładować akumulatory pojazdu.

Problemem co do samochodów elektrycznych jest także raczej wysoka cena. Oczywiście porównując najtańszy dostępny w 2021 roku na rodzimym rynku „elektryk”, czyli Dacię Spring (i to wliczając dopłaty — swoją drogą, bardzo przyjemne auto) do najtańszego samochodu spalinowego (weźmy na to Dacię Logan II) i tak zyskujemy kilkanaście tysięcy złotych różnicy na korzyść „spalinowca”. Oczywiście mowa tu o pewnej skali, a więc różnica wyrażona w złotówkach w wypadku droższych pojazdów jest wyższa.