Rosyjski ambasador z czerwoną farbą na twarzy to wymarzony obrazek dla rosyjskiej propagandy. Nie można było inaczej?

Państwo Zagranica Zbrodnia i kara Dołącz do dyskusji (87)
Rosyjski ambasador z czerwoną farbą na twarzy to wymarzony obrazek dla rosyjskiej propagandy. Nie można było inaczej?

Dziś w południe Siergiej Andriejew przyszedł w rosyjski dzień zwycięstwa złożyć wieniec na cmentarzu żołnierzy radzieckich. Z tłumu protestujących nagle poleciała na dyplomatę ciecz, która ma przypominać o zbrodniach dokonywanych przez jego rodaków na Ukrainie. Ambasador oblany czerwoną farbą to niestety coś, o czym marzy rosyjska propaganda. Lepiej było temu zapobiec.

Ambasador oblany czerwoną farbą

Trudno nie zrozumieć emocji, jakie towarzyszyły sporej grupie osób, która chciała uniemożliwić ambasadorowi Federacji Rosyjskiej złożenie kwiatów. Siergiej Andriejew na każdym kroku powiela rosyjską propagandę i stoi murem za Putinem. Dla Ukraińców dzisiejszy dzień to dzień rosyjskiej hańby, a nie żadnego zwycięstwa. Stąd jest czymś absolutnie normalnym, że licznie stawili się oni przy stołecznym cmentarzu, żeby zamanifestować swój protest.

W pewnym momencie ktoś z tłumu oblał ambasadora czerwoną farbą. Obecni na miejscu dziennikarze błyskawicznie wrzucili do sieci zdjęcia Andriejewa umazanego czymś, co przypomina krew. Jednym z pierwszych mediów, jakie to opublikowały, była Ria Novosti. Co ciekawe, materiał wypuściła bez dźwięku, bo zgromadzony wokół niewzruszonego dyplomaty tłum skandował „Faszyści! Faszyści!”. Incydenty trwały nadal, bo wieńce składać chcieli również między innymi politycy prorosyjskiej partii Zmiana. Tu również polała się „krew”.

Czy to powinno się zdarzyć?

Incydent wywołał dużo emocji. Polskie media społecznościowe zalała fala komentarzy popierających taki sposób upokorzenia rosyjskiego ambasadora. Nieliczne głosy – w tym mój – zwracają jednak uwagę na nieco szerszy kontekst. Po pierwsze: nie ma lepszego obrazka, jakiego rosyjska propaganda może teraz przez miesiące używać do budowania skrajnej niechęci do Polaków i uzasadniania ewentualnych aktów agresji. Po drugie: pamiętajmy, że w Moskwie wciąż mamy swojego ambasadora. Odpowiadająca zwykle symetrycznie Rosja ma teraz usprawiedliwienie do tego, by uprzykrzyć życie Krzysztofowi Krajewskiemu i jego podwładnym. Warto też, by polskie służby – które w tym wypadku ewidentnie zaspały – sprawdziły kto rzucił w ambasadora farbą. Czy aby na pewno był to protestujący czy też może rosyjski prowokator?

Pamiętajmy, że Polska – mimo przekształcenia się Rosji w kraj de facto totalitarny – nie zerwała z nim stosunków dyplomatycznych. A to oznacza, że (czy tego chcemy czy nie) jest zobowiązana do ochrony jej ambasadora. Tymczasem dziś w Warszawie co prawda ochraniał go kordon policji, ale protestujący bez problemu mogli podejść do Andriejewa na wyciągnięcie ręki. Polskie obchody rosyjskiego dnia zwycięstwa budziły już zresztą dyskusje od kilku dni, bo ambasada chciała zorganizować tego oficjalne uroczystości. Sprzeciwiły się temu i władze Warszawy, i MSZ, choć nie unikając klasycznej wymiany uszczypliwości. Może w tym wypadku zamiast się kłócić, lepiej było skupić się na tym żeby pozwolić na protest, ale bez możliwości fizycznego naruszenia nietykalności rosyjskiego dyplomaty?

Bo czym innym jest słuszne zajmowanie, po latach przymykania oka, rosyjskich nieruchomości w Warszawie, tak jak to było w przypadku kompleksu Szpiegowo, a czym innym karmienie rosyjskiej propagandy obrazkami przedstawiającymi Polskę jako miejsce, w którym pozwala się oblewać dyplomatę nieokreśloną cieczą. Nawet jeżeli reprezentuje on kraj bezlitosnego agresora i oprawcy. Z Putinem walczy się inaczej. Choćby wprowadzając coraz to nowe sankcje dla Rosji i budując solidarność europejską. W tej wojnie, stojąc po stronie cywilizowanego zachodu, wygrywa się spokojem. A tego dziś w Warszawie zabrakło.