Według narracji politycznej w Polsce konstytucja sprzed 20 lat jest przestarzała i nadaje się jedynie do kosza. Tak samo nie jesteśmy zdziwieni, kiedy nowelizuje się ustawy uchwalone kilka miesięcy wcześniej. Tymczasem w Wielkiej Brytanii wstrzymano kolejne głosowanie nad brexitem na podstawie precedensu z 1604 roku.
Oglądanie tego, jak brytyjska premier Theresa May wije się, próbując znaleźć wyjście z twarzą w trudnej przecież sytuacji jest z jednej strony bardzo przykre, a z drugiej bardzo zabawne. Jedno jest w tej sprawie pewne – pani premier nie dostała łatwego zadania. Nieważne, jakie by miała inne osiągnięcia w swojej kadencji, na zawsze pozostanie rozliczona i oceniona tylko i wyłącznie na podstawie tego, w jaki sposób zrealizuje brexit.
Szczerze mówiąc, to nie śledzę na bieżąco kolejnych propozycji, które brytyjska premier przedstawia w tamtejszym parlamencie. Tak samo, jak kolejnych głosowań nad kolejnymi projektami umowy w sprawie brexitu. Niemniej jednak jestem sobie w stanie wyobrazić presję jaka spoczywa na Theresie May. Nie wiem też, czy to akt desperacji, czy zmęczenie tematem, a może wyraz politycznej bezczelności. Wychodzi jednak na to, że premier May skierowała wniosek do parlamentu o ponowne głosowanie nad umową brexitową. Problem polega na tym, że to w zasadzie identyczna umowa, jaka w ubiegłym tygodniu została kategorycznie odrzucona przez parlament. Taki pomysł nie spodobał się deputowanym.
Brexit – głosowanie niemożliwe bo „nie pozwala na to precedens z 1604 roku”
Spiker Izby Gmin, brytyjski odpowiednik naszego Marszałka Sejmu poinstruował panią premier, że dopóki w przedstawionej przez nią umowie nie wprowadzi zmian lub poprawek, tak może zapomnieć o kolejnym głosowaniu. Jako podparcie swojego stanowiska przywołał… precedens z 1604 roku. Precedens starszy niż spisek prochowy, który w 1605 roku przeprowadził Guy Fawkes.
Nie sposób odmówić mu racji. W końcu przedstawiona propozycja została już wcześniej stanowczo odrzucona, więc kolejne głosowanie nad takim samym brzmieniem umowy nie ma najmniejszego sensu. Dlatego kolejne głosowanie wymaga tego, aby projekt umowy zasadniczo różnił się od tego, co już zostało przegłosowane.
Przysłuchując się tej wypowiedzi z perspektywy mieszkańca nadwiślańskiego kraju, nie sposób nie złapać się za głowę. Można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że gdyby podobna sytuacja miała miejsce w Polsce, nasi posłowie głosowaliby nad projektem tak długo, aż w końcu zostałby przegłosowany tak, jak sobie tego życzy przedstawiciel rządu. Nie wspominając o tym, że zdaniem polityków, nasza 20-letnia konstytucja nadaje się, jeżeli nie całkowicie do wyrzucenia, to przynajmniej do gruntownej rewizji. Tymczasem w Wielkiej Brytanii głosowanie nad fundamentalną przecież sprawą brexitu powoduje powoływanie się na precedensy prawne sprzed 400 lat.