Debata w TVP przed wyborami prezydenckimi stanowiła festiwal żenady. W żadnym wypadku nie chodzi jednak o kandydatów

Codzienne Państwo Dołącz do dyskusji (259)
Debata w TVP przed wyborami prezydenckimi stanowiła festiwal żenady. W żadnym wypadku nie chodzi jednak o kandydatów

Jak skopać debatę prezydencką? Trzeba byłoby zapytać Jacka Kurskiego. Dotyk członka zarządu Telewizji Polskiej i zarazem czołowego propagandzisty partii rządzącej był w trakcie całego wydarzenia aż nazbyt widoczny. Dlatego właśnie debata TVP była parodią tego, czym taka debata powinna być.

Debata w TVP niestety będzie jedynym tego typu wydarzeniem przed pierwszą turą wyborów prezydenckich

W środę o 21:00 rozpoczęła się debata w TVP przed wyborami prezydenckimi. Tym razem będzie to jedyne takie wydarzenie przed pierwszą turą. Newsweekowi i TVNowi nie udało się zorganizować alternatywy, z uwagi na brak współpracy ze strony kandydatów dwóch największych partii. A szkoda, bo to co mogliśmy zobaczyć na antenę Telewizji Polskiej wołało o pomstę do nieba.

Nie chodzi bynajmniej o samych kandydatów. Każdy z nich zaprezentował się telewidzom na swój sposób, z pewnością ci mieli mimo wszystko okazję wyrobić sobie na ich temat jakieś zdanie. Problemem w tym przypadku okazała się przede wszystkim sama Telewizja Polska. Najważniejsze medium publiczne nie tylko nie stanęło na wysokości zadania, ale nawet nie próbowało udawać, że sili się na jakąkolwiek rzetelność.

Trzy z pięciu pytań debata w TVP wzięła prosto ze spotu Andrzeja Dudy

Sama formuła debaty właściwie nie była niczym strasznym. Przewidywała pięć pytań, na które każdy z kandydatów miał minutę. Na koniec oddano im do dyspozycji kolejne 60 sekund swobodnej wypowiedzi. Możliwość przerywania uczestnikom przez prowadzącego w razie mówienia nie na temat od początku stanowiła pewien zgrzyt. Być może dlatego właśnie Michał Adamczyk ani razu nie skorzystał z niej, choć kandydaci na prezydenta, jak zwykle, bardzo chętnie unikali odpowiedzi na zadane pytania.

Tym razem jednak po prostu nie sposób się im dziwić. Debata w TVP to przede wszystkim te pięć pytań. Trzeba jasno powiedzieć, że były one wprost stronnicze i po prostu żenujące pod względem merytorycznym. Michał Adamczyk zadał bowiem pytania o stosunek do przymusowej relokacji uchodźców, religii w szkołach, małżeństw jednopłciowych i adopcji dzieci, przyjęcia euro, oraz szczepionek na koronawirusa.

Niektóre z tych pytań mogą brzmieć podejrzanie znajomo. Trzy z nich – o uchodźców, o euro i o małżeństwa jednopłciowe – zostały żywcem wyciągnięte ze spotu wyborczego Andrzeja Dudy „Czas wyborów, czas pytań„. Takie posunięcie ze strony Telewizji Polskiej stanowi ewidentny przejaw stronniczości na rzecz urzędującego prezydenta.

Przynajmniej dwa z pytań były wprost uderzeniem w Rafała Trzaskowskiego

Pytanie o religię w szkołach zostało wprost wymierzone w innego kandydata – Rafała Trzaskowskiego. Zadano je bowiem w następujący sposób: „Zbliża się czas pierwszych komunii świętych. Czy przygotowanie do religii powinno się odbywać w szkole?„. Łatwo się w tym przypadku doszukać aluzji do ataków Telewizji Polskiej na kandydata Koalicji Obywatelskiej z powodu nieposłania przez niego syna do komunii w tym roku.

W tym przypadku można mieć jeszcze cień wątpliwości. Pytanie o związki partnerskie prowadzący sformułował jednak tak:

Prezydent warszawy zapowiedział, że jego marzeniem jest udzielenie pierwszego homoseksualnego ślubu. Jego zastępca zaś zaproponował tak zwane etapowanie. Czyli najpierw związki partnerskie, potem małżeństwa homoseksualne a w końcu adopcja dzieci przez pary homoseksualne. To oczywiście wymaga zmian ustaw i Konstytucji RP. Czy pan jako prezydent zgodzi się na te zmiany?

Małżeństwa jednopłciowe w ujęciu konstytucyjnym to dość skomplikowana sprawa. Dlatego nie widzę potrzeby w zarzucaniu tutaj Adamczykowi błędu merytorycznego. Nie da się jednak ukryć, że na takie „specjalne traktowanie” żaden inny kandydat w trakcie debaty liczyć nie mógł. Debata w TVP była stronnicza także w tym drugim, negatywnym aspekcie.

Prowadzący debatę zapisze się w historii polskiej telewizji gdzieś obok wywiadu Piotra Gembarowskiego z Marianem Krzaklewskim

Michał Adamczyk zawiódł jako prowadzący właściwie już otwierając samą debatę. Przedstawienie reguł i zaznaczenie, że takie same obowiązywały w poprzednich debatach było oczywiście zachowaniem na miejscu.

W przeciwieństwie do słów: „Debata to oczywiście wyjątkowy czas. Pomoże nam poglądy, wizje i program kandydatów. No, pod warunkiem, że kandydaci potraktują to poważnie i będą odpowiadać konkretnie na pytania – a nie, na przykład, obsesyjnie atakować Telewizję Polską„. Takie zachowanie śmiało można określić mianem zwyczajnej pyskówki.

Adamczyk przez całą debatę zresztą starał się przekonać uczestników, że zdane przez niego pytania były naprawdę poważne i istotne. Trzeba przyznać, że z miernym skutkiem. Oburzenie poziomem pytań było wręcz powszechne. Krzysztof Bosak wręcz wprost wytknął prowadzącemu, że pytanie o małżeństwa jednopłciowe ma pogrążyć Trzaskowskiego i pomóc Dudzie.

Swoistym konsensusem stanowiło spostrzeżenie, że dotykają tematów zastępczych, mało istotnych z punktu widzenia realnych problemów Polski w tym momencie. Oczywiście pytań potencjalnie niewygodnych czy trudnych dla Andrzeja Dudy nie uświadczyliśmy. Ani słowa o sądownictwie i praworządności, relacjach z Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi. Żadnej wzmianki o relacjach z partią macierzystą, fatalnej legislacji, czy nawet finanse TVP i innych mediów publicznych.

Po debacie Telewizja Publiczna zrobiła wszystko, by pokazać swoim widzom Andrzeja Dudę w jak najlepszym świetle

Zamiast pytania o legislacyjne posunięcia rządu w sprawie walki z koronawirusem, czy nawet wątpliwe zakupy sprzętu przez ministra zdrowia, dostaliśmy pytanie o nieistniejącą szczepionkę. Czyżby rządzący planowali zabiegać o głosy antyszczepionkowców? Poziom pięciu zadanych przez Michała Adamczyka pytań był tak niski, że równie dobrze mógł zapytać uczestników debaty o dżem Rafała Trzaskowskiego.

Debata w TVP to jednak nie tylko sam występ uczestników i prowadzącego w studiu. Ten oglądać miało przeszło 7 milionów telewidzów. Po samym wydarzeniu mieliśmy do czynienia z dwoma dość jaskrawymi przejawami dziwnego zachowania ze strony mediów publicznych.

Właściwie moglibyśmy już przywyknąć do dodatkowego czasu antenowego dla prezydenta Dudy po debacie, na antenie TVP Info. Wciąż jednak jest to zachowanie nieuczciwe względem kandydatów. Pominąć można fakt, że w studiu tej stacji czekał już zastęp dyżurnych prawicowych publicystów mających wyjaśnić widzowi Telewizji Polskiej dlaczego to Andrzej Duda wygrał debatę.

„Trzeba anulować bo my przegramy” – Dla TVP niedopuszczalnym jest, żeby Andrzej Duda nie wygrał zwykłej internetowej sondy

Kolejnym przejawem wręcz kompromitacji TVP była twitterowa sonda kto wybrał debatę. Przede wszystkim, do wyboru było tylko czterech kandydatów: Duda, Trzaskowski, Władysław Kosiniak-Kamysz oraz Krzysztof Hołownia. Prawdę mówiąc, jeślibym miał wskazać jakiegoś zwycięzcę, to wskazałbym osobę spoza tej puli. Z pewnością znajdą się widzowie czy internauci mający podobny punkt widzenia.

Okazało się, że miażdżącą większością głosów – bo aż 72,1% – wygrał Rafał Trzaskowski. Andrzej Duda zdobył raptem 22,6%. Głosów oddano przeszło 25 tysięcy. Co w takim wypadku zrobiło TVP? Stwierdziło nieważność sondy, zarzekając się, że na jej wynik wpłynęły boty. Tym razem nie aż 10 tysięcy botów a raptem 600. Jest jedno słowo mogące oddać prawidłowo takie zachowanie: „żałosne”.

Warto przy tym odnotować, że Telewizja Polska najwyraźniej nie rozumie jak działają sondy internetowe. W szczególności tego, że przy tego typu wydarzeniach można się spodziewać nie tylko swojej stałej bazy widzów, ale także „gości” o zupełnie innych poglądach niż te „jedynie słuszne”.

Aż nazbyt widoczne jest, że debata w TVP miała dwa cele: uderzenie w Rafała Trzaskowskiego oraz pomoc w kampanii urzędującego prezydenta. Widać w tym rękę naczelnego propagandzisty Zjednoczonej Prawicy, który – a to ci przypadek – akurat pełni funkcję „członka zarządu” Telewizji Polskiej. Czy ciemny lud i tym razem wszystko kupi? Oj, chyba nie tym razem panie Kurski!