Deweloperzy będą burzyć nasze osiedla, by raz jeszcze zarobić na budowie nowych bloków. Lewica zmyśla scenariusze grozy

Nieruchomości Samorządy Dołącz do dyskusji
Deweloperzy będą burzyć nasze osiedla, by raz jeszcze zarobić na budowie nowych bloków. Lewica zmyśla scenariusze grozy

„To jest niewiarygodna historia. Państwowy holding PHN chce wyburzyć całe osiedle bloków na Wilanowie żeby wpuścić tam patodeweloperkę. Rozumiecie? 20 bloków będzie wysadzone w powietrze (!!), cała zieleń wycięta, mieszkańcy wyrzuceni… a ktoś na końcu przytuli grubą kasę.” – alarmuje na tzw. Twitterze aktywista miejski Jan Mencwel. 

Kiedy to przeczytałem, od razu z ekscytacją złapałem za klawiaturę. „Przecież to temat dla Bezprawnika”. Zwłaszcza, że – jak uczy nas niedawna historia Home Invest – polscy deweloperzy miewają iście ułańską fantazję.

Spinowana przez m.in. lewicową kandydatkę na prezydenta Warszawy, Magdalenę Biejat („Warto przeczytać ten wątek. Państwowy holding postanowił wyburzyć część osiedla na Wilanowie i oddać grunty prywatnym deweloperom. Bo… tak.”) historia wydała mi się jednakże na tyle nieprawdopodobna, że trzy razy przetarłem oczy ze zdumienia i dla pewności postanowiłem sprawdzić jak jest naprawdę. No i uwaga, „naprawdę” jest kompletnie inaczej.

Musicie zresztą przyznać, że, gdyby to jednak była prawda, to byłby to jednak dość niecodzienny scenariusz. Deweloper będzie wyrzucał ludzi z ich mieszkań, żeby pobudować sobie nowe osiedla? To nagle święte prawo własności przestało obowiązywać, choć równocześnie od lat nie mogę się doprosić zaorania ROD-ów, gdzie nawet o własności nie ma mowy? To ma być realizowane w trybie wywłaszczenia? I jak to w ogóle będzie rozliczone? Na jakie pieniądze mogą liczyć ci ludzie? Kto to przyklepał? Z każdym kolejnym pytaniem ta historia zaczynała mieć coraz mniej sensu.

I rzeczywiście, za wiele sensu nie miała

Aferę zapoczątkowała również na tzw. Twitterze pani Marta Marczak, jak sama podkreśla: aktywistka Miasto Jest Nasze.

„Od pięciu lat razem z rodziną mieszkam na Wilanowie Wysokim. Zamieszkaliśmy tu, bo mój syn ma astmę i szukaliśmy miejsca, w którym nie ma dużego ruchu samochodowego. A teraz wyobraźcie sobie moment, kiedy dowiedziałam się, że część mojego osiedla ma zostać wyburzona.”

Cały Twitterowy wątek pani Marty, podobnie jak dalsze wpisy państwa Biejat i Mencwela, tworzą aurę sytuacji, w której za chwilę źli deweloperzy wjadą pani Marcie buldożerami do salonu. Obserwujemy szereg zdjęć i argumentów z przekreślonymi w sensacyjny sposób blokami, drżąc czy coś takiego może się przytrafić każdemu z nas i nagle sami zostaniemy zmuszeni do wyprowadzki. Spokojnie, to tylko histeria.

Zatoka Czerwonych Świń, czyli lewicowe budownictwo socjalne

Budynki do wyburzenia położone są w słynnej wilanowskiej Zatoce Czerwonych Świń, a sama nazwa osiedla pochodzi od tego, że w latach 80. politycy lewicy najpierw wywłaszczyli te terenty pod rzekomy szpital, a potem pobudowali tam sobie mieszkanka dla prominentnych polityków PZPR.

W latach 90. już jako politycy Sojuszu Lewicy Demokratycznej wykupili te budynki na własność po cenach dość kontrowersyjnych z rynkowego punktu widzenia, co w późniejszych latach było nawet przedmiotem dochodzenia ABW i prokuratury. Wszczęto w 2006 jeszcze za PiS, umorzono już za PO – z braku dowodów lub z powodu przedawnienia.

Ten fragment artykułu należy rozpatrywać w wymiarze ciekawostkowo-historycznym nie ma bezpośredniego związku ze sprawą, ponieważ dziś ponownie Magdalena Biejat idzie z budownictwem społecznym na sztandarach, gdzie działacze partyjni będą budowali dla tzw. „ludu”, a my – mając w pamięci takie Zatoki Czerwonych Świń – mamy pełne prawo podchodzić do tych projektów z nieufnością. Magdalena Biejat to wprawdzie zupełnie nowe pokolenie polityków SLD, ja tam nie czuję tego zgniłego komuszego fermentu PZPR, co nie zmienia faktu, że rany PRL-u są w naszym narodzie jeszcze bardzo świeże…

Warto jednak nadmienić, że akurat w budynkach, o które jak lew walczy pani Marta, polityków SLD nie znajdziemy, a to dlatego, że w sumie to… nikt tam nie mieszka. O czym zresztą pani Marta wie.

Czy tam tak zupełnie nikt długoterminowo nie mieszka, to ja bym sobie akurat głowy uciąć nie dał, bo na Google Street View można wypatrzeć sporadyczne zasłonki czy bywalców z papierosem w oknie. Ale to naprawdę bez znaczenia, byłoby wysoce nie w porządku utrzymywać slumsy nawet gdyby było tam kilkunastu regularnych najemców.

Ruchy miejskie chcą lepszej Warszawy dla wszystkich… ale nie swoim kosztem

Kiedy Twitterowicze dopytują, pani Marta zdradza, że tak właściwie to ona nawet na tym osiedlu, które ma być wyburzone nie mieszka. Ona mieszka po drugiej stronie ulicy i z tego co rozumiem źródłem jej niepokoju jest raczej to, że popsuje jej się widok z okna.

Ustalmy zatem fakty. O tym temacie po raz pierwszy pisała tak w ogóle Gazeta Wyborcza jeszcze w czerwcu 2023 roku i raczej w tonie, który powinien się spodobać osobom o lewicowych poglądach: „Mieszkania dostali tu Miller i Oleksy. „Zatoka czerwonych świń” wkrótce dla każdego”.

Spornymi budynkami zarządza Państwowy Holding Nieruchomości – co również powinno się spodobać sympatykom politycznej czerwieni i nie rozumiem czemu kłamią na temat „prywatnego dewelopera”.

W budynkach, które ewentualnie miałyby pójść pod rozbiórkę nie mieszkają ludzie. Są to rudery, dawno spisane na straty, w których mieszczą lub mieściły się jakieś biura, jeden hotel, hostel (pozwólcie, że zacytuję recenzję z Google Maps: „Serio odradzam, nigdy w życiu nie byłem w takiej spalunie, powien wlecieć ban ze strony bookingu za oszustwo – Pan mówi ze łazienka nieczynna i po co to komu XDDD”), nikt w wyniku obrócenia tego w pył nie będzie tracił swojego dachu nad głową.

Panikę przy pomocy histerycznych grafik sieje aktywistka Miasto Jest Nasze, która nawet nie mieszka w tych budynkach, tylko po sąsiedzku – po prostu nie odpowiada jej, że w miejscu pustostanów powstaną nowoczesne osiedla i będą tam mogli zamieszkać ludzie.

Dlaczego politycy lewicy dali się złapać na tę minę?

Oczywiście spodziewam się, że jutro politycy lewicy będą się bronić tym, że wcale nie dali się wpuścić na minę, tylko tak bardzo się troszczą o PRL-owski układ budynków i obecną tam zieleń, którą deweloper w trakcie budowy zniszczy.

Że pani Marta sobie narzeka, bo jej wytną drzewka, to jest święte prawo jednostki. Ja też się wkurzam, że mi zamknęli Paczkomat, do którego mogłem chodzić w kapciach. Jej nie musi aż tak interesować, że tysiące ludzi będą dojeżdżać do pracy z Piaseczna, bo komuś nie odpowiadała perspektywa odgłosu koparek na Wilanowie. Ale politycy? I to politycy lewicy?

Jest to jednak kompletnie sprzeczne z całą narracją samorządowej kampanii, gdzie lewica forsuje budownictwo realizowane przez państwo i samorządy, większą dostępność nowych mieszkań w Warszawie i budowanie ich w dogodnych lokalizacyjnie miejscach, a nie na zadupiach, w dobrych dzielnicach, a nie slumsach, czyli dosłownie to („Osiedle jest dobrze skomunikowane, w okolicy są szkoły, przedszkola, przychodnia, plac zabaw, a przede wszystkim zieleń.” – reklamuje sama pani Marta), co miałoby być zrobione, a co sami zaczęli oprotestowywać.

No niefortunnie wyszło.