Nie potrzeba nam terrorystów. W Gdańsku po 30 minutach deszczu jest powódź na ulicach

Gorące tematy Codzienne Dołącz do dyskusji (107)
Nie potrzeba nam terrorystów. W Gdańsku po 30 minutach deszczu jest powódź na ulicach

Pozamykane i nieprzejezdne ulice. Podtopione budynki, nieprzejezdne skrzyżowania. Gigantyczne korki, komunikacja publiczna uziemiona, a straż pożarna nie wie, w co włożyć ręce. Do tego liczne osuwiska i wypłukany bruk z niektórych nawierzchni. To nie opis krajobrazu po powodzi stulecia. Tak właśnie wygląda Gdańsk po 30 minutach, wcale nie potężnego deszczu.

Piątkowe popołudnie wcale nie zapowiadało apokaliptycznych scen, których gdańszczanie mieli doświadczyć za kilka godzin. Dzień zaczął się piękną, słoneczną pogodą, przez co mało kto mógł w pełni skoncentrować się na pracy. Nic dziwnego – piątek, piąteczek, piątunio i te sprawy. Tymczasem tuż po godzinie 15, a więc tuż przed popołudniowym szczytem komunikacyjnym przyszła zmiana pogody. Nikt nie powiedział mieszkańcom, gdzie jest burza. Słoneczne niebo ustąpiło miejsca ciemnym chmurom, a za chwilę spadł deszcz, a gdzieniegdzie dało się słyszeć burzowe odgłosy. Opady owszem były intensywne, lecz ciężko mówić o huraganie i urwaniu chmury. Wszystko trwało mniej więcej do 17, chociaż w przeważającej części Gdańska chmury przeszły po 30-60 minutach.

Jednak to wystarczyło do tego, aby całe miasto zostało dosłownie sparaliżowane. Największe skrzyżowania w mieście znalazły się pod wodą, a ciągi komunikacyjne zostały zablokowane przez wodę, która nie została odprowadzona przez kanalizację. To w oczywisty sposób wywołało ogromne korki, a początek weekendu mieszkańcy spędzili złorzecząc w swoich samochodach w drodze do domu. Lokalne media opublikowały dziesiątki nagrań mieszkańców, które pokazywały szkody, jakie te krótkie opady wywołały.

Co bardziej odważni kierowcy jechali przed siebie, zupełnie jakby nie prowadzili samochodów, lecz amfibie.

Gdańsk – powódź po półgodzinnym deszczu

Podobne widoki mieli gdańszczanie w kilku innych częściach miasta. To oczywiście nie pierwszyzna – takie sytuacje powtarzają się regularnie. Wystarczy kilkanaście bądź kilkadziesiąt minut większego deszczu, żeby skutecznie sparaliżować Gdańsk na kilka godzin. Dwa lata temu ulewa spowodowała straty, które urzędnicy oszacowali na ponad 10 milionów złotych, a to tego trzeba było przeznaczyć kolejne 20 milionów na straty, jakie poniosła Pomorska Kolej Metropolitarna – najnowsza linia kolejowa w kraju.

Piątkowy deszcz na szczęście nie spowodował aż takich strat, chociaż nie napawa optymizmem. Mieszkańcy słusznie mogą być zaniepokojeni, ponieważ sezon burzowy jest dopiero przed nami i aż strach pomyśleć co się stanie, jeżeli nad Gdańskiem faktycznie przejdzie oberwanie chmury. Oficjalne pomiary wskazują:

W ciągu 15 do 30 minut do godziny 16.40 spadło: Strzyża opad 38,1 mm, Góra Gradowa Śródmieście 39, Brzeźno 28,89, Chełm 23, Jelitkowo 17,43, Dolne Miasto 12 (średnia miesięczna z 10 ostatnich lat z maja to 50-60 mm).

Nagłe, krótkie i intensywne opady deszczu nie są niczym dziwnym w naszym klimacie. Tymczasem powyższe obrazki mogłyby spokojnie posłużyć za ilustrację tego, jak wygląda krajobraz po zakończeniu pory monsunowej gdzieś w dalekiej Azji. Mimo tego, że każdego roku historia powtarza się nawet po kilka razy, włodarze niezbyt przejmują się konsekwencjami dalszego betonowania przestrzeni publicznej. To z pewnością nie jest problem wyłącznie Gdańska i coraz częściej pojawiają się doniesienia, że krótkie opady deszczu zalały tunel, podtopiły piwnice budynków czy wstrzymały ruch w części miasta. Przepełnionymi studzienkami kanalizacyjnymi raczej nikt się nie przejmuje. Najwidoczniej takie jest odwieczne prawo natury, że jak pada deszcz, to musi być mokro.

Czy polskie miasta są przygotowane na ataki terrorystyczne? Śmiem wątpić, skoro nie potrafią zaradzić krótkotrwałym opadom deszczu.