„Wszystko stanęło przed Wielkanocą. Są dni, kiedy nie mamy im czego dać”. Jedzenie dla uchodźców potrzebne jak nigdy

Społeczeństwo Dołącz do dyskusji (259)
„Wszystko stanęło przed Wielkanocą. Są dni, kiedy nie mamy im czego dać”. Jedzenie dla uchodźców potrzebne jak nigdy

Jedzenie dla uchodźców z Ukrainy potrzebne jak nigdy. Entuzjazm, jaki towarzyszył Polakom na początku wojny, znacznie spadł. Wolontariusze zwracają uwagę na to, że zdecydowanie największy problem jest z żywnością. Choć może nam się wydawać, że sytuacja jest opanowana, to rzeczywistość jest inna, a widać ją chociażby po ogromnych kolejkach do punktów wydawania jedzenia.

Jedzenie dla uchodźców – duże braki

– Mieliśmy już dwa takie dni, kiedy musieliśmy wywiesić kartkę, że nie możemy wydać żadnego jedzenia – mówi Emilia Jagiełło z fundacji Pomagamy Nie Ziewamy. Od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę prowadzi ona punkt w dawnej restauracji przy ulicy Chmielnej w Gdańsku. Wielka mobilizacja przyjaciół fundacji sprawiła, że przed prawosławną Wielkanocą darów nieco przybyło, ale kiedy odwiedzam magazyn półki już pustoszeją, a kolejka Ukraińców cały czas jest bardzo długa. Co wpływa na to, że jedzenia trafia coraz mniej? Przyczyna jest prosta – wojna nam nieco spowszedniała. Nie widzimy już dantejskich scen na przejściach granicznych i dworcach, więc można odnieść wrażenie że sytuacja jest pod kontrolą. A niestety nie jest.

– Najbardziej wkurza mnie jak słyszę od ludzi argumenty typu: „przecież oni mają socjal”. Nie, nie mają. W fundacji mam kilka wolontariuszek, które uciekły przed wojną. Wszystkie złożyły wniosek o 500+, żadna z nich jeszcze nie dostała przelewu. Poza tym ile można w Polsce przeżyć za 500 złotych? – pyta retorycznie Emilia Jagiełło. Świadczenia dla Ukraińców niestety wciąż są na etapie „chcemy aby”, pieniądze dostają jedynie osoby goszczące ich u siebie w domach. Jedni dzielą się nimi ze swoimi gośćmi, inni nie mogą tego zrobić, bo muszą za to pokryć chociażby większe rachunki.

Jak można pomagać?

Wolontariusze podkreślają: jeżeli czegoś nam nie brakuje, to ubrań, naprawdę nie trzeba ich więcej przynosić. Odwrotnie jest w przypadku jedzenia. – W obecnej sytuacji skupiajmy się na tym, co najbardziej podstawowe. Kaszy, ryże, makarony. Słoiczki, mleko dla dzieci. Konserwy mięsne, rybne. Nawet herbata, którą ostatnio musieliśmy porcjować z opakowań, bo i jej brakowało – wylicza Emilia Jagiełło. Jeśli ktoś zastanawia się jak pomóc uchodźcom z Ukrainy, to wystarczy odnaleźć w swoim mieście punkt (zazwyczaj jest ich więcej niż jeden) zbiórki żywności. Istotne jest to, że jeśli już coś przynosimy, to najlepiej żeby to było więcej produktów jednego rodzaju (np. paczek kaszy).

Organizacje pomagające uchodźcom nieustannie prowadzą też zbiórki, w których dynamika wzrostu również znacznie siadła. Trudno się dziwić – polskie rodziny stać na coraz mniej, przez drożyznę trudno dopiąć domowy budżet, a co dopiero pomyśleć o tym żeby podzielić się dobrem z innymi. Dodatkową nieufność dla zrzutek budują fałszywe zbiórki pieniędzy dla Ukrainy. Dlatego najsensowniej jest wspierać znane, sprawdzone organizacje. Może to być zarówno zrzutka organizowana przez miasto (np. Gdańsk Pomaga Ukrainie), jak i taka prowadzona przez dużą, ogólnopolską organizację (może to być chociażby Caritas). Jeśli natomiast chcemy pomóc Ukraińcom, którzy pozostali w kraju, to najlepszymi adresami są Polska Akcja Humanitarna i Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej.

Dramat się nie skończył

W punkcie fundacji Pomagamy Nie Ziewamy słyszę, że dziś zdecydowana większość osób zgłaszających się po pomoc to nowi uchodźcy. Zgodnie z przewidywaniami na początku znaczna ich część miała gdzie się podziać – mieli w Polsce rodzinę czy przyjaciół. Dziś coraz częściej docierają do nas ludzie, którzy naprawdę nie chcieli opuszczać Ukrainy, ale musieli, bo ich dom został zrównany z ziemią. Kobiety często nie mogą znaleźć pracy, bo opiekują się małymi dziećmi i nie są w stanie opanować chociaż podstaw języka polskiego. Są osoby, które spędzają wiele nocy w tymczasowych punktach noclegowych, bo coraz trudniej znaleźć dla nich schronienie na dłużej. Dlatego warto wykrzesać z siebie jeszcze trochę takiej energii, jaką mieliśmy na początku wojny. Powtarzane już setki razy stwierdzenie „to nie sprint, to maraton” sprawdza się. I pamiętajmy, że nie jesteśmy jeszcze nawet przed półmetkiem tego maratonu.