To był taki ananas, że w końcu położył, a wraz z nim Poczta Polska, nam całe biuro. Musieliśmy uciekać z rejonu warszawskiej poczty przy Al. Solidarności – i to w trzech różnych kierunkach.
Sejm przegłosował wybory korespondencyjne, które będą realizowane za pośrednictwem Poczty Polskiej. Z Pocztą Polską jest jak z pudełkiem czekoladek, nigdy nie wiesz na kogo trafisz. Raz jest to niezwykle formalna, rzetelna, miła pani listonosz, która pomimo upływu lat dzień w dzień dźwiga ciężką torbę. Innym razem mamy urząd pocztowy przy Alei Solidarności w Warszawie, gdzie swego czasu nikt nie chciał pracować, ale przynajmniej jeden z jej pracowników – nie wiem co z resztą – był największym gamoniem w historii usług pocztowo-kurierskich. A konkurencja mocna.
Opisywałem już tę historię na Bezprawniku kilka lat temu. Generalnie to urządziliśmy sobie biuro przy ul. Żytniej w Warszawie, mieściła się tam fizyczna siedziba Bezprawnika, kilka kancelarii, z czasem też zaczęli korzystać z niego nasi klienci, którzy nie potrzebowali biurek, a jedynie sali konferencyjnej od czasu do czasu i adresu korespondencyjnego. Takie wirtualne biuro. Nie daliśmy rady i musieliśmy się ewakuować z powodu Poczty Polskiej, która pozostawała głucha na reklamacje.
Z Pocztą, gdy jest dobrze, to jest dobrze
Gorzej, jeśli coś się popsuje – o czym przekonałem się niedawno próbując reklamować opróżnioną przesyłkę z zagranicy. Nic z tego nie wyszło, ale nie przebija to nadal listonosza z placówki przy Alei Solidarności w Warszawie, który przynosił awiza kilka, a nawet kilkanaście dni po terminie odbioru korespondencji. Regularnie wrzucał nam do skrzynki pocztowej prenumeratę jakiegoś czasopisma o historii dla faceta mieszkającego kilka bloków dalej, na dodatek pod zupełnie niepodobnym adresem. Parę razy zdarzyło mi się znaleźć pliczki niepoleconej korespondencji położonej… na śmietniku pod klatką. Facet z uporem maniaka magazynował sobie listy, awiza i potwierdzenia, roznosząc w preferowanym przez siebie terminie, raz nawet przyłapaliśmy go z taką oto kolekcją.
Zgłaszaliśmy te absurdy placówce przy Alei Solidarności, jednak bez większej skruchy, refleksji czy nadziei odpowiadano nam, że trudno w to uwierzyć i dowiedzą się o co chodzi. Panie w okienku zdradzały, że listonoszy po prostu nie ma, trudno znaleźć kogokolwiek chętnego do tej pracy i niech kancelarie adwokackie obsługujące korespondencję z sądów się w ogóle cieszą, że po 20 dniach dostały informację o istnieniu awizo z 14-dniowym terminem odbioru.
Ci listonosze wejdą teraz w rolę komisji wyborczych i PKW
PiS w swoim fanatycznym ciągu po władzę zdecydował się na organizację wyborów korespondencyjnych. Nawet jeśli nie będzie próbował ich fałszować, choć osobiście zaczynam powątpiewać czy Jarosław Kaczyński ma jakiekolwiek zahamowania w swojej karierze politycznej, to wybory de facto zostaną przeprowadzone przez państwową instytucję, która ma duże problemy z działaniem. Owszem – na mojego fatalnego listonosza z Warszawy przypada cudowna pani listonosz z Płocka. Ale przecież dostajemy od was e-maile i wiemy, że podobne problemy z pracownikami Poczty mają miejsce w całej Polsce.
Idiota, bo innego określenia nie ma, który w ramach wykonywania swoich obowiązków – prawdopodobnie bezkarnie – rozrzuca korespondencję i awiza na chodniku przed klatką schodową będzie gdzieś teraz w Warszawie czuwał i koordynował proces wyboru prezydenta RP.