Nie wiem czy ktokolwiek kiedykolwiek, wliczając w to dział marketingowy Poczty Polskiej, wystawił tej instytucji większą laurkę, niż ja zrobiłem to w grudniu ubiegłego roku.
W zasadzie każdego tygodnia spotykamy się z gorzej działającymi produktami czy usługami, nie są mi obce pokazy dotkliwej na różne sposoby niekompetencji, ale zawsze stroniłem od postawy „to teraz obsmaruję ich na moim blogu”. Tym razem czuję się jednak zmuszony w kontekście moich grudniowych zachwytów, które gwałtownie potrzebują aneksu. Ale i pewna granica „przyzwoitości” po prostu została przekroczona przez Urząd Pocztowy Warszawa 41 przy Alei Solidarności 129/131. Warto jeszcze dodać, że jest to jeden z najważniejszych urzędów tego typu w stolicy.
Pocztowa gehenna
Już rozumiem co niektórzy z Was mieli na myśli narzekając na Pocztę Polską i choć nawet wtedy zdawałem sobie sprawę, że czarne scenariusze rzeczywiście mogą mieć miejsce, nie spodziewałem się, że mogą realizować się z taką intensywnością i to w miejscowości większej, niż jakiś krytyczny przypadek z Pardałówki Małej.
A tymczasem jeden z największych Urzędów Pocztowych w Warszawie, trywialnie mówiąc leci sobie w kulki. Jak nieoficjalnie udało mi się ustalić – podobno kompletnie nie radzą sobie po tym, jak Poczta odzyskała korespondencję sądową, mają za mało listonoszów i nie wyrabiają się z doręczaniem korespondencji. „Nie wyrabiają się”, to w tym przypadku eufemizm, ponieważ moim zdaniem w zdecydowanej większości wypadków wyrzucają ją po prostu w śnieg lub do kosza.
Mam w Warszawie w sumie aż trzy adresy do korespondencji. We dwóch wszystko jest w porządku, w trzecim, podlegającym pod Urząd Pocztowy Warszawa 41 przy Alei Solidarności 129/131 znajdują się też inne firmy i kancelarie. Wszyscy od blisko kwartału jesteśmy sparaliżowani przez skrajnie nierzetelną działalność Poczty Polskiej, która wprawdzie posiada procedurę reklamacyjną, ale ani nie jest nią przesadnie zainteresowana, ani też nie jestem do końca przekonany na ile starczy mi cierpliwości, by procedury reklamacyjne były standardowym etapem współpracy z operatorem pocztowym. A niestety na to się zanosi.
Skazany na listonosza
Współpracy to chyba zresztą niewłaściwe słowo, ponieważ zawiera w sobie pierwiastek dobrowolności. W tym wypadku dobrowolności nie ma, jako odbiorca na Pocztę Polską jestem po prostu skazany. Przypomnijmy też, że jest to operator odpowiedzialny za dostarczanie wszelkiego typu korespondencji o charakterze urzędowym, wyroków sądowych, które się uprawomocniają w swoich terminach niezależnie od mojego listonosza itd.
O tym, że coś nie gra, wiedziałem w zasadzie od samego początku miesiąca. Czekałem na kilka ważnych listów, które wedle informacji moich nadawców zostały wysłane do mnie jeszcze przed okresem Bożego Narodzenia. Gdy upłynął pierwszy tydzień stycznia przestałem już mieć złudzenia, że to okres świątecznego zamieszania, choć listonosz pojawiał się od czasu do czasu – wrzucał do skrzynki jeden list lub dwa, pojedyncze awizo.
Jakim więc zdziwieniem było, gdy nagle w mojej skrzynce pocztowej pod koniec stycznia pojawiło się na raz około 30 awizo – większość już po terminie odbioru. Ponoć, chociaż ja w to nie wierzę, Poczta miała wtedy tak burzliwy okres, że listonosze rano się zatrudniali, a wieczorem już nawet nie wracali do pracy odchodząc w trakcie pierwszego dnia w nowym fachu.
Listonosz nie zostawia awizo – nie mówiąc już o doręczaniu korespondencji
Cały czas podkreślam, że mówimy o korespondencji mojej, moich klientów oraz moich znajomych, której konsekwencje są o wiele poważniejsze, niż nieotrzymanie nowej ulotki Selgrosu. Chociaż oczywiście gdybym nie dostał tej ulotki, miałbym prawo być nie w mniejszym stopniu wkurzony na operatora, bo przecież ma on tylko jedno poważne zadanie i nie, nie mówię tutaj o ściąganiu abonamentu RTV.
I teraz tak – mówimy o nieotrzymanej korespondencji, o której z reguły dowiaduję się po fakcie, bo listonosz postanawia podrzucić awiza z całego miesiąca. Ale, biorąc pod uwagę rzetelność jego operowania, zastanawiam się ile jeszcze było korespondencji, o istnieniu której po prostu nie wiem. Dodam też, że jest to dzielnica wybitnie urzędowa, firmowa i prawnicza. I jeśli tak to wygląda w innych firmach (a mam dowody, że tak) to prawdopodobnie istotna część Warszawy jest od kilku tygodni pogrążona w korespondencyjnym chaosie.
Skargi, interwencje, nigdy nie odbierane telefony i besztanie generalnie na niewiele pomogły, nawet nawiązanie bezpośredniej relacji z nowych listonoszem na wiele się nie zdało, ponieważ jeśli awiza się pojawiają, to i tak przynajmniej po tygodniu od dostarczenia listu do placówki pocztowej. A historie w stylu „dziś do państwa nie przyszedłem, bo rozładował mi się tablet i zostawiłem tylko awizo” są na porządku dziennym.
Na osobną wzmiankę zasługuje filia Urzędu Pocztowego Warszawa 41 przy Alei Solidarności 129/131
Listonosze wprawdzie podlegają pod główny urząd pocztowy, ale odbioru korespondencji dokonuje się w filii, która zresztą jest żywym dowodem na to, że ryba psuje się od głowy. Od razu powiem, że zaliczyłem w życiu ze sto tego typu urzędów i ten jest najgorszy. Pomijam może czysto estetyczny fakt, że wygląda jak stragan na plaży w Łebie i trzeba się domyślać, że za tymi wszystkimi ręczniczkami, grami planszowymi i przepisami siostry Anieli, ktoś w ogóle świadczy usługi pocztowe.
Pracujące tam panie odbiegają znacząco od znanych mi standardów Poczty Polskiej i zdarzyło mi się już usłyszeć m.in. „gdzie lezie, czy prosiła do okienka?” a na pytanie o to gdzie (do diaska!) jest moja korespondencja pani będąca ewidentną fanką Various Manx, niezbyt zainteresowana tematem, śpiewała mi zza szyby, że „wszystko się może zdarzyć”.
Kiedy w końcu zorganizowaliśmy się w większym gronie i przypuściliśmy szturm – to też będzie dobra historia – na placówkę w celu odzyskania przynajmniej części listów, których jeszcze nie zwrócono do nadawców, ostatecznie panie zdecydowały się wydać korespondencję. Jakież było nasze późniejsze zdziwienie, gdy odkryliśmy, że wydano nam też kilka listów do m.in. nieznanego nam z imienia i nazwiska radcy prawnego (nawet nie próbujemy zgadywać zawartości), który posiada siedzibę kilka budynków dalej. A ileż trzeba było się naprosić żeby pani w okienku zechciała przyjąć ją z powrotem i odnotować, że wcale jednak nie „odebrano”.
To jest absolutny skandal w Poczcie Polskiej
Kiedy w grudniu rozpływałem się nad jakością usług świadczonych przez Pocztę Polską, wiem, że artykuł ten dotarł i został przychylnie odebrany przez pracowników PP. Mam nadzieję, w akcie rozpaczy liczę, że i ten dotrze do samej góry, a może nawet wywoła jakieś realne skutki. Nie robię tego dla siebie, robię to dla całej dzielnicy, a także setek tysięcy osób, których życie zależy od Poczty Polskiej i nie mogą sobie pozwolić na komfort pocztowej partaniny.
Szanowni Państwo, to się po prostu nie godzi. Dajmy mi chociaż jakieś szanse w tej rywalizacji, wszak ja, jako odbiorca, jestem na Państwa skazany. Jeśli jestem niezadowolony, mogę wysyłać listy kurierem albo InPostem. Ale przecież nie mam wpływu na to, którędy wysyłają je do mnie urzędy. Sytuacja, w której od tygodniu znajduję się w zawieszeniu w związku z korespondencją, której nie otrzymałem oraz korespondencją, której nie otrzymałem, ani nawet nie wiem o jej istnieniu, jest przytłaczająca. No i obawiam się, że nie jest to jednak sytuacja jednostkowa, choć akurat ja mam to szczęście posiadania bloga, który dociera miesięcznie do połowy miliona czytelników.
Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że istnieją tradycyjne sposoby rozwiązywania takich problemów. Ale nimi zajmuję się poza blogiem, poza tym nie szanuję przesadnie ich efektywności. Mam też świadomość, że to jest jednak stosunkowo niewielka w skali kraju historia, która nie powinna rzutować na wizerunek instytucji, z której do tej pory byłem bardzo zadowolony. No, ale jednak z powodów wyżej wskazanych – nie można przymknąć na takie praktyki, notoryczne, regularne i długotrwałe, dotkliwe być może nawet dla całej dzielnicy, a na pewno osiedla, oka.