Jednym z najważniejszych elementów konfliktu na Bliskim Wschodzie jest spór Palestyńczyków z Izraelem. Oba narody roszczą sobie pretensje do tego samego terytorium, obecnie kontrolowanego niemalże w pełni przez państwo żydowskie. Tymczasem w planie pokojowym Donalda Trumpa znajduje się niepodległa Palestyna ze stolicą w Jerozolimie. Szaleństwo? Nie do końca.
Konflikt izraelsko-palestyński stanowi jeden ze stałych punktów zapalnych Bliskiego Wschodu
Można wskazać wiele elementów trwale zatruwających sytuację na Bliskim Wschodzie. Umowa Sykes-Picot dzieląca po I Wojnie Światowej region pomiędzy Wielką Brytanię a Francję. Eksploatację Iranu przez Brytyjczyków i Amerykanów prowadzącą, razem z brutalnością reżimu szacha Rezy Pahlaviego, do utworzenia Republiki Islamskiej. Arabską Wioskę, obalenie Saddama Husseina. Należy do nich także status Palestyny.
Oczywista sprzeczność interesu pomiędzy Żydami i Arabami chcącymi zasiedlić to samo terytorium doprowadziło do dekad rozlewu krwi. Niepodległa Palestyna przez lata stanowiła jeden z najważniejszych elementów spajających państwa arabskie. Do dzisiaj stanowi jeden z pretekstów dla ekspansywnej polityki Iranu. Los narodu palestyńskiego stanowi również powód do nieustannej krytyki Izraela ze wszystkich możliwych kierunków.
Wszystkie próby wypracowania trwałego rozwiązania sporu kończyły się fiaskiem – najczęściej odrzucane przez stronę arabską
Prób pokojowego rozwiązania sporu palestyńsko-żydowskiego było wiele. Wszystkie do tej pory spaliły na panewce, poczynając od podziału spornego terytorium Palestyny przez ONZ. Teoretycznie obszar ten miał obejmować mniej-więcej równe państwa składające się z trzech głównych części przedzielonych eksterytorialnymi „skrzyżowaniami”. Kolejnym jego elementem był status Jerozolimy. Najważniejsze miasto miało pozostać pod nadzorem ONZ.
Trzeba przyznać, że to strona arabska storpedowała wejście porozumienie w życie – podobnie jak w przypadku wielu późniejszych inicjatyw. To strona żydowska zwykle była o wiele bardziej skłonna do ustępstw. I to pomimo regularnych prób „starcia Izraela z powierzchni ziemi”, przeprowadzanych przez sąsiednie państwa arabskie.
Nie da się ukryć, że teraz to Izrael jest stroną zdecydowanie silniejszą od Palestyny
Warto przy tym zauważyć, że teraz to Izrael ma w ręku wszystkie mocne karty. Jest państwem militarnie o wiele silniejszym od sąsiadów, cieszy się niemalże bezwarunkowym poparciem Stanów Zjednoczonych. Co więcej, państwom arabskim najwyraźniej znudziła się walka o niepodległą Palestynę. Konflikt z Iranem i wspólna walka z islamskim terroryzmem dążącym także do obalenia arabskich monarchii zbliżył do pewnego stopnia państwo żydowskie z dawnymi wrogami.
Niepodległa Palestyna jako odrębny byt państwowy coraz częściej uzyskuje jakieś formy uznania na arenie międzynarodowej. Autonomia palestyńska uzyskała chociażby statut państwa-obserwatora OZN, podobny do tego którym cieszy się Stolica Apostolska (nie mylić z Państwem Watykan). Cóż jednak z tego, skoro spośród terytoriów Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu władze Autonomii kontrolują raptem odosobnione enklawy?
Donald Trump przedstawia swoją wizję pokoju, izraelscy politycy wykazują zainteresowanie propozycją
Teraz swojego szczęścia postanowił spróbować prezydent Donald Trump. Przedstawił propozycję porozumienia pokojowego pomiędzy Izraelem a Palestyńczykami. Na pierwszy rzut oka, propozycja Trumpa stanowi przełom. Niepodległa Palestyna miałaby mieć stolicę we wschodniej Jerozolimie i stanowić odrębne od Izraela państwo. Plan amerykańskiego prezydenta zakłada także zamrożenie na cztery lata żydowskiego osadnictwa w Zachodnim Brzegu Jordanu.
Co ciekawe, propozycją zainteresowane są obie główne siły polityczne Izraela. Benjamin Netanjahu miał zapewnić Trumpa o gotowości do jej poparcia – przynajmniej jako podstawy do dwustronnych negocjacji. Lider opozycyjnej koalicji Niebiesko-Biali, Beni Ganc, również popiera realizację takiego planu.
Pozytywne nastawienie izraelskich polityków pozwoliło Trumpowi mówić o „historycznym przełomie w relacji z Palestyńczykami”. Trzeba przyznać, że jest to mimo wszystko dość niespodziewane, zważywszy na nacjonalistyczne zapędy rządu premiera Netanjahu w ostatnich latach. A także posunięcia w rodzaju aneksji części terytoriów okupowanych przez Izrael czy wznowienie osadnictwa w Zachodnim Brzegu. Nie wspominając o wprowadzenie faktycznego apartheidu do swojego prawodawstwa.
Czy tym razem się uda osiągnąć pokój? Niestety, wiele wskazuje na to, że będzie dokładnie tak, jak do tej pory.
Niepodległa Palestyna według Donalda Trumpa byłaby niczym więcej jak bantustanem zupełnie uzależnionym od Izraela
Diabeł, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, tkwi w szczegółach. Wiele wskazuje na to, że Palestyńczycy znowu odrzucą propozycję porozumienia. Prawdę mówiąc, trudno im się dziwić. Jak wygląda plan Trumpa w praktyce? Wyobraźmy sobie, że po zakończeniu II Wojny Światowej mocarstwa sprzymierzone zaproponowałyby Polsce granice Generalnego Gubernatostwa. Tyle tylko, że z wyłączeniem niemieckich osiedli powstałych w trakcie wojny, oraz dróg dojazdowych do nich. Oraz granic lądowych ze wszystkimi sąsiadami. Za to z dostępem do portu w Gdańsku.
Obraźliwe? Jak najbardziej. Mniej-więcej tak miałaby wyglądać niepodległa Palestyna według Donalda Trumpa. Okrojone państwo stanowiące w praktyce zlepek niewielkich enklaw, bez realnego dostępu do chociażby terytorium Jordanii czy Syrii. Na domiar złego z izraelskimi enklawami w postaci żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu. Byłby to twór całkowicie zależny od Izraela, który śmiało można porównać do istniejących w obrębie RPA czasów apartheidu tzw. „bantustanów”.
Trudno byłoby się spodziewać porozumienia opartego o tak niekorzystnej dla Palestyńczyków propozycji. Zwłaszcza zaś takiej, która miałaby przetrwać w dłuższej perspektywie. Prędzej popchnięcia ich bardziej w stronę Iranu. Pokoju nie da się uzyskać uwzględniając wyłącznie interesy silniejszej strony konfliktu. Wygląda więc na to, że Donald Trump osiągnie tyle, co w przypadku rezygnacji przez Koreę Północną z programu atomowego.