Rząd PiS chce ograniczyć dostęp do informacji publicznej! Będziemy wiedzieli coraz mniej o tym, ile wydają politycy

Gorące tematy Państwo Dołącz do dyskusji (606)
Rząd PiS chce ograniczyć dostęp do informacji publicznej! Będziemy wiedzieli coraz mniej o tym, ile wydają politycy

Ustawa o dostępie do informacji publicznej zostanie uchylona, a zastąpi ją ustawa „o jawności” procedowana w dziwacznym trybie. Przedwczoraj przedstawiono projekt założeń a wczoraj okazało się, że istnieje projekt ustawy. To oznacza, że nawet założenia ustawy nie będą poddane należytym konsultacjom, a do samych założeń można mieć poważne zastrzeżenia, nie mówiąc już projekcie. Czy czeka nas ograniczony dostęp do informacji publicznej?

PiS nie zmienia zasad. On je pisze od nowa

Przedwczoraj pisałem o ustawie o jawności życia publicznego i wspominałem, że są w niej pewne dobre pomysły.  Skrytykowałem też sposób przedstawienia projektu i przyznam, że sam się na tym pośliznąłem. Nadmiernie skupiłem się na komunikacie Kancelarii Premiera nie zwracając uwagę na pewne szczegóły projektu. Wczoraj wieczorem przeczytałem ten projekt uważnie i jestem bardzo, bardzo zaniepokojony.

Przypomnijmy,  że przedwczoraj nie pokazano projektu ustawy, ale projekt założeń. Czytając ten projekt po raz pierwszy przeskoczyłem przez niezwykle ważną informację zawartą na samym początku.

Jak widzimy, ustawa o dostępie do informacji publicznej ma być uchylona. Trudno w tej sytuacji oceniać przedstawione pomysły jako „rozszerzające” dotychczasowe zasady jawności. Po prostu zasady zostaną napisane od nowa przez ministrów Wąsika i Kamińskiego. Skoro zaś rząd chce stworzyć od nowa zasady dotyczące dostępu do informacji publicznej, nie powinien się ograniczać do opublikowania 5-stronicowego dokumentu opisującego wybrane tylko zagadnienia.

Pieniądze ważniejsze od jawności?

Kolejnym problemowym szczegółem jest „rozwiązanie” problemu kosztów udostępnienia informacji. Zajrzyjmy do projektu założeń.

Obecnie zasady są inne i – szczerze powiedziawszy – bardziej sprzyjające jawności. Załóżmy, że ktoś zażądał od burmistrza informacji publicznej. Burmistrz stwierdza, że ustawa zostanie udostępniona, ale trzeba zapłacić 10 zł za stronę kserokopii. Jest to absurdalne, ale niektóre urzędy w Polsce stosują takie „wybiegi” aby ograniczyć jawność. Niektóre urzędy potrafiły zażądać tysięcy złotych za ksero! Czasami opłata była zawyżana bo urząd wymyślił sobie, że trzeba dodatkowo zapłacić za poświadczenie zgodności każdej strony z oryginałem (sic!).

W takich sytuacjach informacja i tak miała być udostępniona w ciągu 14 dni, niezależnie od wniesienia opłaty. Wnioskodawca mógł natomiast wycofać swój wniosek w ciągu 14 dni lub zmienić go w zakresie sposobu udostępnienia informacji (np. zmienić formę papierową na elektroniczną). Takie zasady były dobre bo stawiały jawność na pierwszym miejscu, a kwestię opłat na drugim. Poza tym sądzenie się o opłaty jest o wiele trudniejsze niż sądzenie się o odpowiedź na wniosek.

Teraz rząd PiS daje jasno do zrozumienia, że urzędy będą mogły wstrzymywać udostępnienie informacji publicznej jeśli wymyślą sobie odpowiednio absurdalne opłaty (a polskie urzędy mają w tym niezłą praktykę).

Ministrowie od służb piszą zasady jawności?

Na koniec dodajmy, że w Polsce mamy dwie ustawy o informacjach, w których posiadaniu są instytucje utrzymywane z naszej kasy. Oprócz Ustawy o dostępie do informacji publicznej mamy również Ustawę o ponownym wykorzystywaniu informacji sektora publicznego (zwaną też „Ustawą o re-use”). Trudno  zrozumieć, dlaczego przy „ujednolicaniu” ustaw o jawności nie ujednolicimy zasad udostępniania informacji publicznej oraz danych do re-use?

Kolejna zastanawiająca rzecz to połączenie w jednej ustawie rozwiązań antykorupcyjnych oraz dostępu do informacji publicznej. Nie jestem pewien czy to dobry kierunek myślenia. Prawo dostępu do informacji publicznej może służyć ujawnianiu nadużyć, ale w istocie ma ono szerszy, bardziej podstawowy charakter. Jest to ucieleśnienie zasady, że państwo należy do obywateli i dlatego obywatele mogą wiedzieć jak to państwo działa.

No i trudno nie zadać innego dobrego pytania. Dlaczego „ministrowie od służb” piszą nowe zasady jawności? Czy to nie absurd?

Rekord szybkości. Projekt dzień po założeniach!!!

Teraz będzie najlepsze. Przedwczoraj narzekałem na to, że projekt założeń do ustawy nie pojawił się w Rządowym Centrum Legislacji. Wczoraj natomiast na stronie RCL pojawił się… projekt ustawy o jawności. To już nie są założenia, ale projekt przepisów!

Zobacz: Projekt ustawy o jawności  życia publicznego

Po co w ogóle publikowano projekt założeń, skoro tego projektu nie konsultowano? Po co była konferencja prasowa z założeniami, skoro istniał już projekt ustawy? I dlaczego ustawa o przejrzystości jest procedowana „poza wykazem prac legislacyjnych”? Czy to nie jest zaprzeczeniem idei jawności?

Niepokojące zapisy o „uporczywych wnioskach”

W projekcie możemy znaleźć naprawdę niepokojące rzeczy, choćby art. 21.

Art. 21. W przypadku gdy wnioskodawca w sposób uporczywy składa wnioski, o których mowa w art. 16 ust. 1, których realizacja ze względu na ilość lub zakres udostępnianej informacji znacząco utrudniłaby działalność podmiotu obowiązanego do udzielenia informacji publicznej, podmiot ten może odmówić udostępnienia informacji publicznej

Ten przepis jest na tyle nieprecyzyjny, że będzie furtką do uznaniowego odmawiania dostępu do informacji o tym jak działa państwo. Osobiście znam sytuację, gdy konieczne jest złożenie kilku wniosków, aby tylko ustalić o co dokładnie należy dalej pytać, by wreszcie dojść do żądanej informacji. Ten przepis będzie idealnym rozwiązaniem do utajniania tego, o czym władza nie chce informować obywateli.

Czytając projekt dowiadujemy się też, że ustanowienie opłaty za informację nie tylko zablokuje jej udostępnienie, ale też wydłuży całą procedurę. Spójrzmy na artykuł 20.

Art. 20. 1. Jeżeli w wyniku udostępnienia informacji publicznej na wniosek, o którym mowa w
art. 16 ust. 1, podmiot obowiązany do udostępnienia ma ponieść dodatkowe koszty związane ze
wskazanym we wniosku sposobem udostępnienia lub koniecznością przekształcenia informacji w
sposób lub formę wskazaną we wniosku, podmiot ten może pobrać od wnioskodawcy opłatę w
wysokości odpowiadającej tym kosztom.
2. Podmiot, o którym mowa w ust. 1, w terminie 14 dni od dnia złożenia wniosku, zawiadamia
wnioskodawcę o wysokości opłaty.
3. Udostępnienie informacji zgodnie z wnioskiem następuje po upływie 14 dni od dnia
uiszczenia opłaty przez wnioskodawcę, chyba że wnioskodawca w tym terminie:
1) nie uiści opłaty, o której mowa w ust. 1, o wysokości której został zawiadomiony przez
podmiot obowiązany do udostępnienia;
2) dokona zmiany wniosku w zakresie sposobu lub formy udostępnienia informacji;
3) wycofa wniosek.

Czyli urząd będzie miał 14 dni by powiadomić o dodatkowych opłatach, ale udostępnienie informacji nastąpi po kolejnych 14 dniach od uiszczenia opłaty. W praktyce da to władzy narzędzie do opóźniania udostępnienia informacji publicznej.

Ograniczony dostęp do informacji publicznej = mamy problem

To wszystko jest o tyle niepokojące, że dostęp do informacji publicznej stanowi podstawowy sposób kontrolowania rządzących przez społeczeństwo. Nie tylko obywatele, ale nawet dziennikarze uzyskują od władz informacje w oparciu o przepisy dotyczące udostępniania informacji publicznej. Jeśli te przepisy zostaną zmienione w nieostrożny sposób, po prostu nie będziemy mieli prawa wiedzieć co rządzący robią z naszymi pieniędzmi, jakie prawo planują stworzyć, jakie obowiązki zechcą nam narzucić. Prawo do informacji ma charakter absolutnie podstawowy, a ministrowie Kamiński i Wąsik właśnie powiedzieli coś takiego: „chcemy sobie przy tym majstrować, ale nie za bardzo damy wam o tym podyskutować”.

Ustawa będzie konsultowana w bardzo ograniczonym zakresie. W Rządowym Centrum Legislacji znalazło się pismo dotyczące konsultacji, które wspomina o możliwość zgłaszania uwag do 3 listopada. Obywatele dostali nieco ponad tydzień na odniesienie się do długiej ustawy!

Krótkie konsultacje uzasadniono „koniecznością jak najszybszego wdrożenia przepisów”. Drodzy państwo. Taka „konieczność” pojawia się tylko wówczas, jeśli nie chcemy by obywatele mieli czas zapoznać się z propozycjami.