Politycy PiS w TVP urządzili sobie coś w rodzaju strajku okupacyjnego. Protestują przeciwko przyjętej przez Sejm uchwały w sprawie mediów publicznych w takim stylu, że potwierdzają dosłownie wszystkie zarzuty sformułowane w tym niespecjalnie ważnym akcie. Co teraz? Nowy rząd może wykonać kilka posunięć, z czego żadne prawdopodobnie nie będzie ekspresowe.
Jarosław Kaczyński wczoraj zabrał widzom TVP film, dzisiaj zabiera powtórki „Rancza” i „Komisarza Alexa”
Dla polityków Prawa i Sprawiedliwości nie ma już chyba żadnej granicy żenady czy instynktu samozachowawczego. Sejm przyjął we wtorek uchwałę w sprawie mediów publicznych. Akt ten co do zasady trafnie diagnozuje problemy z zawłaszczeniem TVP oraz Polskiego Radia przez PiS. Problem w tym, że sejmowe uchwały nie mają zbyt dużej mocy. Jedyne, co izba niższa mogła zrobić, to wezwać Skarb Państwa oraz pozostałe jego organy, żeby „ktoś coś zrobił”. Oczywiście tyle wystarczyło partii Jarosława Kaczyńskiego, żeby masowo przenieść się na Woronicza, żeby zacząć okupować telewizję.
Politycy PiS w TVP przekonują, że bronią telewizji przed siłowym przejęciem przez nowy rząd. W rzeczywistości jednak przede wszystkim pokazali, jak bardzo trafna diagnoza rzeczywistości znalazła się w uchwale. Od wczoraj zamiast normalnej ramówki w TVP nadawana jest retransmisja kanału TVP Info. Tam zmieniono stylistykę na wszechobecną żałobną czerń. Dla pewności wyeliminowano też kolor czerwony, który najwyraźniej źle się kojarzy. Przede wszystkim jednak politycy PiS wraz z „dziennikarzami” TVP oraz rozmaitych usłużnych wobec partii mediów spijają sobie z dzióbków i wygrażają nowemu rządowi.
Wczoraj TVP przerwało film „Pojedynku na pustyni”, żeby móc transmitować na żywo to, co dzieje się w budynku telewizji. Oczywiście nie działo się kompletnie nic. Nie przyjechały czołgi, nikt nikogo nie pałował ani nie wywlekał. Zabrakło miotaczy ognia, gazu łzawiącego, ciężkiej artylerii. Policja była, w postaci jednego radiowozu. Funkcjonariusze pojawili się na chwilę, załatwili swoją sprawę i pojechali.
Myślałby kto, że po jednym dniu komedii politycy PiS w TVP dadzą sobie spokój. Okazuje się jednak, że mają tam siedzieć na dyżury. TVP zaś teraz zabrało swoim widzom powtórki „Rancza” i „Komisarza Alexa”. Aż jestem ciekawy, czy TVP Info zastąpi też „Ojca Mateusza” i „Koronę Królów”.
Odłóżmy jednak żarty na chwilę na bok. Co właściwie nowy rząd może zrobić z całym tym cyrkiem? Scenariusze w zasadzie mamy trzy.
Siłowe wywalenie partyjnego aktywu PiS z TVP byłoby w tym momencie absolutnie nielegalne
Rozwiązaniem, na które liczą politycy PiS w TVP, jest oczywiście wariant siłowy. Warto jednak zauważyć, że w tym momencie nie ma nawet za bardzo ku temu podstaw prawnych. Partia Jarosława Kaczyńskiego siedzi w budynku telewizji za wiedzą i zgodą prezesa Mateusza Matyszkowicza. Przy czym trzeba pamiętać, że to Telewizja Polska wiernie służy partii Prawo i Sprawiedliwość, a nie na odwrót.
Nikt się chyba nie łudzi, że Matyszkowicz zrobi coś, co byłoby nie po myśli Jarosława Kaczyńskiego. Dopóki zaś TVP pozwala na obecność partyjnego aktywu na terenie swoich nieruchomości, dopóty mają oni pełne prawo tam siedzieć. Teoretycznie mogłyby zareagować organy nadzorujące prace TVP, a więc Rada Mediów Narodowych albo Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Te jednak również są obecnie przedłużeniem woli Nowogródzkiej.
Dlatego właśnie odrywanie siłą PiS od TVP byłoby działaniem nielegalnym. Dlaczego wspomniałem, że właśnie na to liczą politycy tej partii? Otóż tylko takie posunięcie nowego rządu dałoby jakąkolwiek legitymację. Nie sposób nie zauważyć, że marzą oni, by stać się ciemiężonymi przez bezwzględną władzę partyzantami, a przynajmniej czymś więcej niż stadem tłustych kotów, którym ktoś zabrał michy sprzed nosa. W końcu nie po to politycy PiS zaczęli przywoływać rząd do czasów stalinowskiego terroru (!), żeby teraz nic z tego im nie wyszło.
Politycy PiS w TVP marzą o staniu się męczennikami w służbie Partii. Niech zamiast tego marzną i się ośmieszają
Najprawdopodobniej „koalicja 15 października” doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że wywlekanie aktywu partyjnego PiS z budynku TVP sprawi, że rzeczywiście stanie się „koalicją 13 grudnia” dla sporej części wyznawców Jarosława Kaczyńskiego. Nikt rozsądny nie daje swojemu przeciwnikowi dokładnie tego, czego ten bardzo pragnie. Dlatego paradoksalnie najlepszym, co mogą teraz zrobić Donald Tusk z Bartłomiejem Sienkiewiczem, to nierobienie dosłownie niczego.
Owszem, odpartyjnienie mediów publicznych stanowi jedną z ważniejszych obietnic złożonych własnym wyborcom. Ci najczęściej nie mieliby nic przeciwko wariantowi siłowemu, nawet wykonanemu w bardzo brutalny sposób. Równocześnie jednak nowej władzy zależy na tym, by pokazać wyborcom PiS, że po zmianie władzy nic takiego się nie stało. Tylko poprzez wywołanie dysonansu poznawczego mogą podkopać wiarę w przekaz partyjny płynący właśnie z TVP Info.
Teoretycznie na spełnienie 100 konkretów na pierwsze 100 dni rządów Koalicja Obywatelska ma jeszcze 92 dni. Trzecia Droga i Lewica nie podawały swoim elektoratom konkretnych terminów. Jest więc czas. Im dłużej nic się nie dzieje na Woronicza, tym bardziej politycy PiS w TVP się ośmieszają. Im bardziej bombastyczna narracja jest tworzona przez partyjne media, tym lepiej dla rządu. Do tego im więcej wartościowych pozycji z normalnej ramówki zabierze widzom partyjny przekaz z TVP Info, tym mniejsza sympatia ze strony zwyczajnych widzów Telewizji Polskiej.
Po jakimś czasie politycy PiS w TVP się znudzą, zgłodnieją, zmarzną. Uwaga rozpolitykowanej części opinii publicznej przeniesie się na coś innego. Problem niejako rozwiąże się sam. Taki obrót sprawy sugeruje marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Zapowiedział, że w sprawie mediów publicznych nie będzie okazji do męczeństwa. Nikt też nie odetnie sygnału TVP. W najgorszym wypadku po prostu w przyszłorocznym budżecie nie znajdzie się nawet złotówka rekompensaty. Takie posunięcie zapowiedział już zresztą Donald Tusk.
Minister Bartłomiej Sienkiewicz postanowił odwołać władze mediów publicznych
Co jednak jeśli nowy rząd rzeczywiście chciałby zrobić coś już teraz, ale tak bez łamania prawa? Zacznijmy od tego, co Bartłomiej Sienkiewicz zdążył zrobić w środowe przedpołudnie. Pojawił się bowiem komunikat Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w tej sprawie.
Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego jako organ wykonujący uprawnienia właścicielskie Skarbu Państwa, posiadającego 100% akcji w Spółkach, działając na podstawie przepisów Kodeksu spółek handlowych odwołał 19 grudnia 2023 roku dotychczasowych prezesów Zarządów Telewizji Polskiej S.A., Polskiego Radia S.A. i Polskiej Agencji Prasowej S.A. i Rady Nadzorcze. Minister powołał nowe Rady Nadzorcze ww. Spółek, które powołały nowe Zarządy Spółek.
Pytanie brzmi: czy to właściwie legalne? Teoretycznie zgodnie z obowiązującym prawem powoływanie organów nadzorczych i zarządów wskazanych w oświadczeniu spółek zajmuje się Rada Mediów Narodowych. Deklarowanym celem wprowadzenia przez PiS takich przepisów było właśnie wyłączenie powoływania i odwoływania mediów władz publicznych spod kompetencji ministrów.
W teorii miało to zwiększyć iluzję ich niezależności. W praktyce najwyraźniej był to wentyl bezpieczeństwa na wypadek utraty władzy przez PiS. Nie ulega wątpliwości, że w trakcie rządów Dobrej Zmiany Rada Mediów Narodowych karnie wykonywała polecenia z Nowogródzkiej. Najlepszym przykładem mogą być obydwa przypadki zwalniania Jacka Kurskiego z funkcji prezesa TVP. Za każdym razem odbywało się to na rozkaz prezesa Kaczyńskiego.
Ktoś mógłby powiedzieć: durne prawo, ale wciąż prawo. Minister Sienkiewicz ma jednak asa w rękawie. Otóż Trybunał Konstytucyjny w 2016 r. uznał za niekonstytucyjne niektóre przepisy tzw. małej ustawy medialnej. Ściślej mówiąc, chodzi o pozbawienie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji udziału w powoływaniu i odwoływaniu władz TVP i Polskiego Radia na rzecz ministra skarbu.
Co prawda PiS przeniósł te kompetencje właśnie do Rady Mediów Narodowych, ale w ten sposób nie wyeliminowano problemu z pominięciem KRRiT. Być może stąd zignorowanie przepisów specjalnych dotyczących władz mediów publicznych i skorzystanie po prostu z kodeksu spółek handlowych? Ryzykowne posunięcie.
Dziennikarze Wirtualnej Polski podsunęli rządzącym czyste rozwiązanie na legalne odbicie mediów publicznych z rąk PiS
Interesujący wariant zaprezentowali na łamach Wirtualnej Polski Paweł Figurski i Patryk Słowik. Otóż koalicja 15 października może bez większego trudu przejąć kontrolę nad Radą Mediów Narodowych. Wystarczy skorzystać z art. 5 ust. 3 ustawy o Radzie Mediów Narodowych.
Członkiem Rady nie może być osoba posiadająca udziały albo akcje spółki lub w inny sposób uczestnicząca w podmiocie będącym dostawcą usługi medialnej lub producentem radiowym lub telewizyjnym.
Tak się składa, że przewodniczący tego organu jest równocześnie członkiem rady fundacji, która posiada udziały w spółce, do której należy spółka będąca udziałowcem spółki, do której należy TV Republika. W tym długim ciągu pada skądinąd znanych opinii publicznej i typowych dla pajęczyny pisowskich interesów nazw: „spółka Srebrna”, „Gazeta Polska”, „instytut im. Lecha Kaczyńskiego”. Co jednak jest istotne to to, że Krzysztof Czabański jest aktywnym uczestnikiem rynku medialnego w Polsce, co nie powinno mieć miejsca.
Odwołanie członka Rady Mediów Narodowych następuje decyzją organu, który powołał go na to stanowisko. Art. 7 ust. 3 ustawy dosłownie nakazuje Sejmowi odwołać usłużnego wobec PiS Czabańskiego. Wystarczy to zrobić w drodze uchwały Sejmu i nagle w Radzie Mediów Narodowych większość ma opozycja. To z kolei wystarczy do zmiany władz TVP w majestacie prawa.
Jak się łatwo domyślić, nawet takie w pełni zgodne z prawem działanie zapewne wywołałoby wściekłą reakcję ze strony Prawa i Sprawiedliwości. Wskazują na to słowa Jarosława Kaczyńskiego.
W każdej demokracji muszą być silne media antyrządowe. Tak się składa, że w Polsce to są media publiczne i to się w najbliższej perspektywie nie zmieni.
On naprawdę uważa, że ta telewizja mu się po prostu należy. Tylko dlaczego niby obywatele mieliby za nie płacić? PiS nie potrafi jednak stworzyć mediów, które miałyby odbiorców. Dlatego stara się ukraść te należące do państwa i obywateli.