Strona Ministerstwa Sprawiedliwości to ponury żart. Robienie z niej tablicy ogłoszeń to tylko jeden z problemów

Państwo Dołącz do dyskusji
Strona Ministerstwa Sprawiedliwości to ponury żart. Robienie z niej tablicy ogłoszeń to tylko jeden z problemów

Publiczne usługi online miały nam wszystkim ułatwić życie. Pewnie by tak było, gdyby ich projektanci nie chcieli na siłę wprowadzać „unikatowych” rozwiązań. Czy naprawdę tak trudno postawić funkcjonalną i intuicyjną stronę internetową?

Miałam to nieszczęście, że musiałam akurat zajrzeć do wyszukiwarki KRS aby sprawdzić wpis pewnej firmy. Szczęśliwa, że przecież w dobie cyfryzacji usług publicznych zajmie mi to kilka minut, usiadłam z zapałem przed komputerem i weszłam na stronę Ministerstwa Sprawiedliwości. No i się zaczęło…

Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek próbował znaleźć jakąś firmę w wyszukiwarce KRS zna mój ból wpisania skrupulatnie wszystkich danych i wymazania ich jednym kliknięciem tylko dlatego, że projektant strony postanowił w domyślnym miejscu przycisku „wyszukaj” umieścić przycisk „wyczyść”. Wyobraźcie sobie, że ktoś stwierdził, że potrzeba nam jakże innowacyjnego przycisku, który czyści wszystkie okienka formularza. Nie ujrzycie tego w żadnym sklepie internetowym, formularzu zgłoszeniowym ani nawet w prostej ankiecie online. Takie atrakcje tylko na Portalu Rejestrów Sądowych. Choć tych atrakcji jest więcej i nie dotyczą one tylko portalu.

Strona Ministerstwa Sprawiedliwości to ponury żart

Zacznijmy od tego, że strona internetowa Ministerstwa Sprawiedliwości wygląda jak tablica ogłoszeń. Pierwsze co zobaczymy to „Aktualności”, a w nich np. oświadczenie Ministerstwa odnoszące się do jakiegoś wpisu jakiegoś posła na portalu X. Naprawdę, fascynująca informacja dla obywatela, który próbuje załatwić swoją sprawę przez internet. Ciut niżej wyświetli się nam baner wyglądający jak podrzędna reklama wątpliwej jakości suplementów diety informujący o tym, że mamy 38 milionów powodów, by dbać o bezpieczeństwo. Nie żartuję – tak Ministerstwo Sprawiedliwości postanowiło „zareklamować” nowelizację Kodeksu Karnego.

Scrolluję niżej i w końcu jest – Krajowy Rejestr Sądowy. Klikam z niecierpliwością, bo przecież ma mi to zająć kilka minut. Kto myślał, że tym sposobem znalazłam się w wyszukiwarce KRS ten stron internetowych państwowych instytucji nie zna. Tutaj czeka nas zagadka, czym różni się „Portal Rejestrów Sądowych” od „Elektronicznego Dostępu do Krajowego Rejestru Sądowego”, „Wyszukiwarki KRS” i „Ogólnych Informacji o Krajowym Rejestrze Sądowym”. Każda nazwa – link zewnętrzny. Otwieram wszystkie w zakładkach.

Portal Rejestrów Sądowych jest jak małe światełko na końcu tunelu

Portal wygląda dobrze, szczególnie w porównaniu z tablicą ogłoszeń MS. Czysto, schludnie, bez zbędnych ikonek i tysiąca banerów. Klikam w „Krajowy Rejestr Sądowy”. Czy już mogę wpisywać dane firmy? Nie… wyskakuje mi kolejnych 7 kafelków. No to kolejny klik „Wyszukiwarka KRS”. Jestem! Z wrażeniem, że dotarłam po tych wszystkich klikach na koniec internetu, z zapałem wpisuję dane firmy i enter. Nie działa. Jestem na końcu strony, więc przewijam do góry. Widzę kątem oka przyciski, w euforii klikam pierwszy z nich. Przecież skoro pierwszy, to ten właściwy, prawda? No nieprawda. Formularz wyszukiwania w mgnieniu oka wyczyszczony. Szkoda, że projektant strony nie miał 38 milionów powodów, by dbać o ułatwienia.

Z ciekawości spojrzałam na otwarte zakładki z odnośników strony Ministerstwa. Okazało się, że pierwsza z nich zawiera kolejny link nazwany elektronicznym dostępem do KRS, który przenosi na zupełnie inną stronę z trzeba kafelkami do wyboru, a każdy z nich przenosi do kolejnej strony z kolejnymi opcjami do wyboru. Podobnie zresztą wygląda to na pozostałych, otwartych przeze mnie, zakładkach. A klikom nie było końca – chciałoby się powiedzieć.

Pomimo moich narzekań, naprawdę cieszę się, że nie musiałam stać w kolejce do biura obsługi klienta wydziału sądu żeby zajrzeć do rejestru i sprawdzić dane jednej firmy. Jestem wdzięczna naszym instytucjom, że pokonują dzielnie kolejne etapy cyfryzacji usług publicznych. Zastanawiam się tylko, dlaczego nigdy nie zdarzyło mi się tak pobłądzić podczas zakupów online, korzystaniu z e-bankowości czy mediów społecznościowych. Czy tylko państwowe instytucje uwielbiają ułatwiać nam życie w sposób nader skomplikowany? Czy może wykonawcy, realizując „państwowe” zlecenia postanowili być wyjątkowo innowacyjni? Bo jeśli państwowe strony internetowe mają być przykładem innowacji w takim wydaniu, to czeka nas z pewnością jeszcze wiele bezsensownych klików w internecie.