Poseł PO Andrzej Domański, typowany niekiedy na przyszłego ministra finansów, stwierdził, że należy wrócić do pięcioprocentowej stawki podatku VAT na produkty spożywcze. Skąd taki pomysł, skoro nawet Komisja Europejska nie na razie robi Polsce problemów ze zwolnieniem? Domański przekonuje, że wyższy VAT na żywność mógłby sfinansować podwyżki dla nauczycieli. To bardzo kiepski pomysł.
Postawmy sprawę jasno: to PiS nie zadbał o to, by przedłużyć zerowy VAT na niektóre produkty spożywcze
Stare porzekadło głosi, że mowa jest srebrem a milczenie złotem. Całkiem nieźle sprawdza się ono w polskiej polityce. Dobrym przykładem jest niedawna wypowiedź posła PO typowanego przez niektórych komentatorów do objęcia teki ministra finansów w nowym rządzie. Andrzej Domański, bo o tym mowa, przekonywał, że w jego VAT na produkty spożywcze powinien wrócić do poziomu 5 proc.
Wszyscy oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że inflacyjna zerowa stawka tego podatku jest nie do utrzymania na stałe. Choć oczywiście historia zna takie przypadki jak na przykład „czasowe” podwyższenie podstawowej stawki VAT do 23 proc. Warto jednak wspomnieć, że na razie nawet Komisja Europejska nie widzi problemu w stosowaniu przez Polskę stawki zero procent. Czemu więc miałby służyć wyższy VAT na żywność? Tutaj docieramy do poważnego problemu z wypowiedzią Domańskiego. Polityk zasugerował w rozmowie z Radiem ZET, że rezygnacja ze zwolnienia mogłaby sfinansować podwyżki dla nauczycieli.
Jeśli chcemy finansować niezbędne inwestycje, a taką jest (w mojej opinii, może niekoniecznie pana profesora Balcerowicza) podwyżka dla nauczycieli o 30 proc., to musimy mieć jakieś źródła przychodu. 5-proc. VAT jest jednym z takich źródeł.
To oznacza, że wyższy VAT na żywność czekałby nas już zapewne od początku przyszłego roku. W końcu wzrost nauczycielskich pensji stanowi konkret numer 6 na liście „100 konkretów na pierwsze 100 dni nowego rządu”. Jakby tego było mało, w umowie koalicyjnej partii Paktu Senackiego w punkcie numer 3 znajdziemy potwierdzenie przez umawiające się strony istnienia pilnej potrzeby podwyżek dla między innymi nauczycieli.
Owszem, przyszli koalicjanci równocześnie obiecywali nie zaskakiwać Polaków nagłymi zmianami w prawie podatkowym. W tym przypadku nawet nie trzeba nic robić. Sam Domański zwraca uwagę, że „Zerowy VAT na żywność został zniesiony przez PiS w ustawie budżetowej”. Tylko czy takie przerzucanie piłeczki kogokolwiek przekona?
Polacy może i popierają podwyżki dla nauczycieli. Wcześniej jednak nikt nie sugerował, że to oni osobiście za nie zapłacą
Jak już wspomniałem, tymczasowość obecnego zwolnienia z VAT niektórych produktów spożywczych jest czymś oczywistym. Szczerze mówiąc, nie jestem nawet jakimś jego szczególnym entuzjastą. Równocześnie jednak Polska wciąż nie wygrzebała się do końca z inflacyjnego dołka. Miesiące kryzysu nadwątliły zdolności nabywcze przeciętnego polskiego gospodarstwa domowego. Rozsądnym wydaje się więc dać społeczeństwu trochę czasu na złapanie oddechu. Już samo to podważa sensowność możliwie szybkiego powrotu VAT na żywność do pierwotnego do stawki. Problematyczna jest także motywacja.
Teoretycznie według zeszłorocznego sondażu IBRiS dla Radia ZET aż 73,5 proc. badanych popierało nauczycielskie postulaty z okresu strajku tej grupy zawodowej. Tylko czy aby na pewno tak wysokie poparcie się utrzyma w sytuacji, gdy powiemy Polakom, że to oni osobiście mają zapłacić za nauczycielskie podwyżki przy każdych zakupach spożywczych? VAT jest tym podatkiem, na który składamy się dosłownie wszyscy, przy każdych zakupach. Powiedzieć, że takie posunięcie źle wygląda, to jak nic nie powiedzieć. Zwłaszcza że znalazłyby się pracownicy szeroko rozumianej budżetówki, którzy na podwyżki czekają dłużej niż nauczyciele.
Oczywiście rząd PiS poprzez taką, a nie inną konstrukcję ustawy budżetowej zastawił pułapkę na swoich następców. Chodzi o zrzucenie na Pakt Senacki odpowiedzialności za podniesienie podatków. Partia Jarosława Kaczyńskiego i jej medialne szczekaczki uzyskają w ten sposób amunicję i stworzą fałszywy dysonans pt. „My obniżaliśmy podatki, a za złego Tuska to…”. Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z istnienia tej bardzo prostej sztuczki. Czy jest więc sens rozbrajać pułapkę poprzez ochocze pakowanie się w nią głową do przodu? Śmiem wątpić.
Wyższy VAT na żywność teraz to fatalne posunięcie, także pod względem czysto politycznym
Co więcej, pozyskiwanie środków na realizację przedwyborczych obietnic poprzez podnoszenie powszechnych podatków samo w sobie nie jest najlepszym pomysłem. Powiem więcej: to gorzej niż zbrodnia – to błąd. W pierwszej kolejności nowy rząd powinien dążyć raczej do odcięcia wszelkiej maści beneficjentów „Dobrej Zmiany” od państwowych fruktów. Myślę, że zastosowanie hasła poprzedniej ekipy „Wystarczy nie kraść” powinno przynieść całkiem spore oszczędności. Być może nawet takie, by sfinansować wyższe pensje dla nauczycieli.
Następnym krokiem powinna być racjonalizacja i dalsze uszczelnienie wydatków państwa. Mam na myśli raczej upewnienie się, że żadne strumienie pieniędzy nie wyciekają z budżetu tam, gdzie nie muszą. Zdaję sobie przy tym sprawę z tego, że nowa koalicja nie zamierza odbierać Polakom tego, co otrzymali w czasie ostatnich ośmiu lat. Tym bardziej dziwi mnie ten nieszczęsny wyższy VAT na żywność. Dlatego okrajanie programów socjalnych PiS musimy pominąć.
Dopiero niemal na samym końcu drogi rząd powinien sięgać po faktyczne podnoszenie powszechnych podatków, czy nawet sprawianie takiego wrażenia. Wydaje się, że w tej sytuacji rozsądnym posunięciem byłoby jednak szybkie dementi ze strony Platformy Obywatelskiej oraz całej koalicji. Im szybciej, tym mniejsza szansa, że słowa Andrzeja Domańskiego zostaną skutecznie wykorzystane przez ustępującą władzę. O ile oczywiście już nie zostały wykorzystane.