Brexit znowu pod znakiem zapytania. Czy ten kabaret kiedyś się skończy?

Zagranica Dołącz do dyskusji (35)
Brexit znowu pod znakiem zapytania. Czy ten kabaret kiedyś się skończy?

Wydawało się, że skoro umowa pomiędzy Wielką Brytanią a Unią Europejską została uzgodniona, to nic nie stoi na przeszkodzie, by Brexit wreszcie dopiąć. Trudny rozwód Brytyjczyków ze Wspólnotą trwa od czerwca 2016 roku. Wiele wskazuje jednak na to, że na koniec tego zamieszania trochę sobie jeszcze poczekamy. Pewności co do tego jednak nie ma – sytuacja zmienia się wręcz z godziny na godzinę. 

Historia wychodzenia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej to doskonały materiał na komedię

Patrząc z boku na Brexit właściwie nie bardzo wiadomo, co z nim począć. Śmiać się, czy płakać? Cała historia tego przedsięwzięcia obfituje w zaskakujące zwroty akcji, godne najlepszej komedii. Najpierw premier jednego z najważniejszych państw Unii Europejskiej, David Cameron, postanowił zamknąć usta rodzimym populistom nawołującym do opuszczenie Wspólnoty, w tym także we własnej partii. Rozpisał referendum w tej sprawie, na 23 czerwca 2016 r. Pomysł nie był w teorii taki zły. W przypadku Szkotów domagających się niepodległości wyszło całkiem nieźle. Niestety, stało się niewyobrażalne: Cameron to referendum przegrał.

Elity brukselskie, które skądinąd pokpiły sprawę w czasie kampanii przedreferendalnej, szybko otrząsnęły się z szoku. Rząd Camerona upadł niemal natychmiast. Ster państwa przejęli zwolennicy opuszczenia Unii Europejskiej, z Theresą May na czele. Szybko jednak okazało się, że Brexit oznacza dużo więcej problemów dla Wielkiej Brytanii, niż ktokolwiek z jego entuzjastów mógł przypuszczać. Unia Europejska wcale nie zamierzała zgodzić się na wszystkie postulaty Brytyjczyków. Do tego bardzo szybko upomniała się o kilkadziesiąt miliardów euro.

Brexit – miało być pięknie a wyszło jak zwykle

Te z kolei sprowadzały się w dużej mierze do powiedzonka „zjeść ciastko i dalej je mieć”: rezygnację z podlegania unijnym regulacjom przy jednoczesnym korzystaniu z dobrodziejstw wspólnego rynku. Chyba, że chodzi o swobodę przemieszczania się ludności, to Wielkiej Brytanii akurat nie pasowało. Zaraz po ogłoszeniu wyników referendum przez Wielką Brytanię przetoczyła się fala entuzjazmu zwolenników Brexitu, połączona z drugą – ksenofobii i szykan wymierzonych w imigrantów. W tym także tych z Polski.

Zaraz pojawiło się oburzenie wśród Szkotów. Niedawno jeszcze jednym z głównych argumentów za utrzymaniem unii z Anglią, Walią i Irlandią Północną było przecież automatyczne wyjście niepodległej Szkocji ze Wspólnoty. Problemy, aż do samego końca zresztą, sprawiała kwestia Irlandii Północnej. Nie powinno nikogo szczególnie dziwić, że zderzenie z rzeczywistością brexitowych marzeń wywołało rosnące niezadowolenie wśród Brytyjczyków.

Z jednej strony premier May musiała zmagać się z twardogłowymi zwolennikami wyjścia z Unii Europejskiej, zwłaszcza tymi w obrębie swojej partii, czy wręcz gabinetu. Ci grzmieli, że premier jest zbyt uległa wobec Brukseli, że lepszy „twardy Brexit”, niż żaden czy zbytnie ustępstwa. Drugą stronę medalu stanowią z kolei osoby niezadowolone z samego pomysłu opuszczenia Unii. Mieszkańcy londyńskiej metropolii, szkoccy zwolennicy niepodległości. Łatwo się domyślić, że największy cios musiała przyjąć brytyjska gospodarka.

Theresa May nie jest w stanie wygrać głosowania? To je po prostu przełoży

Po długich negocjacjach i paru głośnych dymisjach, jak na przykład ministra spraw zagranicznych, Borisa Johnsona, jednej z „twarzy” Brexitu, udało się wypracować porozumienie. Sprowadza się ono właściwie do ustąpienia Unii Europejskiej we wszystkich kwestiach, z wyjątkiem tych szczególnie problematycznych. Te mają zostać doprecyzowane „później”. Premier May pozostało przepchnąć umowę brexitową przez brytyjski parlament. Słowo „przepchnąć” wydaje się być jak najbardziej na miejscu, bo nic nie wskazuje na to, by sam proces miał być szybki i łatwy.

Wynegocjowana przez May umowa chyba żadnej siły politycznej obecnej w brytyjskim parlamencie nie zadowala. Radykalni brexitowcy uważają ją niemal za zdradę interesu narodowego. Przeciwnicy Brexitu, siłą rzeczy, woleliby, żeby do niego jednak nie doszło. Partia Konserwatywna jest podzielona. Wielu parlamentarzystów kwestionuje właśnie te istotne niedomówienia zawarte w porozumieniu. Przykładem może być chociażby koalicjant  Torysów, irlandzka Unionistyczna Partia Demokratyczna. Laburzyści zachowują się nieco ambiwalentnie – sami od Brexitu się odcinają, jednak zamieszanie osłabia Torysów. Pewne jest jedno: Theresa May utraciła tak naprawdę większość parlamentarną.

Wydaje się, że na chwilę obecną szanse na korzystny wynik w zaplanowanym na wtorek głosowaniu byłyby mizerne. Dlatego właśnie premier, zresztą wcale nie kryjąc prawdziwego powodu takiej a nie innej decyzji, postanowiła je odłożyć. Szczegóły przesunięcia głosowania omawia portal natemat.pl. Do tego czasu miała się wykazać „stanowczością” w negocjacjach z Brukselą, jednak ta wcale nie chce renegocjować zawartego już porozumienia. Premier May ma w tej sprawie rozmawiać z przewodniczącym Komisji Europejskiej, Jean-Claudem Junckerem.

Unia Europejska rzuca Brytyjczykom koło ratunkowe w postaci bezpiecznej rezygnacji z Brexitu

Wspólnota, konkretniej zaś Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, postanowiła wskazać Brytyjczykom światło w tunelu. Okazało się bowiem, że Wielka Brytania może po prostu jednostronnie postanowić, co prawda w formie ustawy, że Brexit jednak nie dojdzie do skutku. Wówczas zachowują oni wszystkie dotychczasowe specjalne przywileje, jakimi cieszyli się we Wspólnocie, i obydwie strony zapominają o sprawie. Co prawda kosztowałoby to wielu brytyjskich polityków ich kariery, jednak czy nie byłaby to niska cena za wyplątanie kraju z tarapatów, w które na własne życzenie się wpakował?

Z całą pewnością nie dla tych polityków. Wielkiej Brytanii brakuje decydentów gotowych zatrzymać brexitowe szaleństwo. Niestety, głos obywateli wyrażony w referendum był jasny: 51,89% za. Wszelkie głosy o ewentualnym jego powtórzeniu, do tej pory, są zbywane. Nawet, jeśli wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na istotną zmianę okoliczności. Nawet, jeśli wszystko wskazuje na to, że Brexit Wielkiej Brytanii się nie opłaca. Nawet, jeśli istnieją poważne obawy o to, czy ktoś z zewnątrz przypadkiem nie wpływał na suwerenną decyzję Brytyjczyków w czasie referendum.

Nikt nie udaje, że demokracja jest doskonała lub wszechwiedząca. W rzeczywistości stwierdzić trzeba, że demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu.