7 stycznia do sprzedaży trafił specjalny numer „Charlie Hebdo”, na okładce którego znalazł się Bóg z przewieszonym przez ramię kałasznikowem i podpisem „Morderca na wolności”.
Wydanie zostało poszerzone o ilustrację rysowników i współpracowników redakcji, którzy zginęli rok temu. Rocznicowa publikacja tygodnika trafiła do sprzedaży w środę.
7 stycznia 2015 roku do paryskiej redakcji gazety wdarli się dwaj bracia Kouachi, którzy w odwecie za karykatury Mahometa zastrzelili z zimną krwią 12 osób.
W tydzień po tej tragedii do kiosków trafiło kolejne wydanie tygodnika z karykaturą proroka; po policzku Mahometa płynie łza, a w rękach trzyma tabliczkę z napisem „Je suis Charlie”. Podobne transparenty niosły miliony ludzi na całym świecie w protestach przeciw religijnemu fundamentalizmowi. Sprzedaż osiągnęła zawrotne 8 milionów egzemplarzy.
#RT ‚Riss’, director de Charlie Hebdo, carga contra los terroristas a un año del atentado https://t.co/b4G8YhBItK pic.twitter.com/9s9GlLsb6G
— Noticias Sabor809 (@sabor809) styczeń 9, 2016
Francja jest zastraszona. Ataki na „Charlie Hebdo” to była ledwie – i proszę mi wybaczyć za ten kolokwializm – przygrywka, pierwszy akord do mających nastąpić w listopadzie punktowych ataków, już nie na redakcję gazety, co na samo miasto, na zwykłych ludzi i zwykłe miejsca. Miejsca, w których każdy z nas mógł się znaleźć.
Mimo, że postać z okładki jest archetypowym przedstawieniem Boga korespondującym raczej z zachodnią popkulturą, niżeli z religią islamu, tak nie da się nie ulec wrażeniu, że karykatura ponownie uderza w muzułmanów. Pojawiły się głosy, że publikacja może sprowokować odwet ze strony fundamentalistów.
Tego samego dnia, kiedy wyszło rocznicowe wydanie tygodnika, francuskie służby poinformowały, że mężczyzna uzbrojony w nóż próbował wtargnąć na posterunek policji w Paryżu. Miał przy sobie emblematy Państwa Islamskiego oraz wznosił okrzyki „Allahu Akbar”. Zamachowiec został zastrzelony przez funkcjonariuszy.
Czy w imię bezpieczeństwa obywateli należy zapomnieć o jednej z podstawowych wartości europejskiej cywilizacji jaką jest prawo do wolności słowa, nawet gdy to słowo często obraża te najgłębsze uczucia – uczucia religijne? „Charlie Hebdo” na swych łamach karykaturował nie tylko Mahometa, ale i Jezusa, Żydów, nawet martwego chłopczyka wyrzuconego przez morskie fale, który stał się symbolem cierpień imigrantów, miał poruszyć sumienie Europy. Często ci sami ludzie, piszący w mediach społecznościowych „Je suis Charlie”, później odcinali się od gazety, wskazując na jej rynsztokowy charakter.
I chociaż gardzę poziomem naszego odpowiednika „Charlie Hebdo”, czyli niszowego tygodnika Jerzego Urbana „Nie”, tak dalej będę uważał, że w debacie publicznej jest miejsce i dla takich głosów. W momencie kiedy ktoś morduje w imię chorych ideologii próbując zamknąć społeczeństwu usta, to nawet niesmaczny i sprowadzony do parteru humor jest wartością, której należy bronić.
Fot. tytułowa: Shutterstock