Chciała zrobić dziennikarską prowokację, trafi przed oblicze sądu. Czy słusznie?

Gorące tematy Państwo Zbrodnia i kara Dołącz do dyskusji (323)
Chciała zrobić dziennikarską prowokację, trafi przed oblicze sądu. Czy słusznie?

Dziennikarka pewnej stacji przeprowadziła prowokację: podając się za urzędniczkę MSWiA, zgłaszała Policji, że ma zepsuty samochód i potrzebuje podwózki. Funkcjonariusze twierdzą, że nie dali się nabrać. Przedstawiciele stacji mówią, że dziennikarska prowokacja się udała. Kto ma rację?

Komenda Główna Policji wydała oświadczenie:

W ostatnich dniach w Warszawie, Wyszkowie, Ostrowi Mazowieckiej, Zambrowie, doszło do sytuacji, w której do dyżurnych policji dzwoniła najprawdopodobniej ta sama kobieta podając się za urzędniczkę gabinetu jednego z Wiceministrów MSWiA. Zgłaszająca, która twierdziła, że zepsuł jej się samochód, nalegała i oczekiwała podwiezienia jej służbowym pojazdem do hotelu lub warsztatu. Każdorazowo, zgodnie z obowiązującą procedurą, policjanci informowali kobietę jakie w takiej sytuacji można podjąć kroki, podając przy tym m.in. nr kontaktowy do pomocy drogowej czy instytucji świadczących pomoc w takich przypadkach. Po kilku takich telefonach wykonanych do dyżurnych w komisariatach Policji w kraju postanowiliśmy sprawdzić, kto oczekuje przyjazdu radiowozu i podwiezienia do hotelu?

Funkcjonariusze z jednostki Policji w Zambrowie po przyjechaniu na miejsce rzekomej awarii samochodu, zastali stojącą przy drodze kobietę i przeprowadzili z nią krótką rozmowę dotyczącą charakteru pomocy, po czym ją wylegitymowali. Jak się okazało, w rozmowie telefonicznej z dyżurnym kobieta podała inne dane niż policjantom na miejscu rzekomej awarii. Osoba ta w rozmowie z policjantami cały czas usiłowała wymóc na nich podwiezienie radiowozem do hotelu bądź warsztatu.

Funkcjonariusze zaś od samego początku rozmowy dążyli do uzyskania informacji o niesprawnym pojeździe i w tym celu, po sprawdzeniu kobiety w policyjnym systemie, udali się wraz z nią nie radiowozem a pieszo w kierunku miejsca, gdzie miał być zaparkowany jej pojazd. Po kilkunastu metrach kobieta zatrzymała się i oświadczyła, że takiego pojazdu nie ma, a ona jest dziennikarką jednej z ogólnokrajowej TV, okazując legitymację prasową. Jak przyznała, cała sytuacja miała na celu sprawdzenie czy policyjne pojazdy służą urzędnikom za taksówki i są na każde zawołanie.

Oświadczenie kończy się dramatycznym pytaniem:

Czemu miała służyć ta dziennikarska prowokacja?

Na to pytanie postanowił odpowiedzieć Tomasz Sygut, redaktor naczelny programów informacyjnych i publicystycznych stacji telewizyjnej Nowa TV (bo to jej dziennikarka próbowała „wkręcić” funkcjonariuszy Policji):

(…) temu, by funkcjonariusze policji nie musieli już więcej wycinać konfetti, paradować po ulicach w anielskich skrzydłach, podwozić hamburgerów czy kursować jako „blue taxi” (minęło właśnie 10 lat od wypadku, w którym zginęło dwoje funkcjonariuszy). Wreszcie – co udowodniliśmy – robić za pomoc drogową i spełniać zachcianki polityków (urzędników).

Innymi słowy: celem stacji było wykazanie, że policjanci są przez urzędników zmuszani do dokonywania czynności niemających wiele wspólnego z ich służbowymi obowiązkami. W tym wypadku funkcjonariusze okazali się jednak niewzruszeni obywatelską postawą dziennikarki, i w stosunku do niej skierowano wniosek o ukaranie. Dziennikarce zarzucono naruszenie dwóch przepisów kodeksu wykroczeń:

  • art. 65 §1: Kto umyślnie wprowadza w błąd organ państwowy lub instytucję upoważnioną z mocy ustawy do legitymowania: 1) co do tożsamości własnej lub innej osoby, 2) co do swego obywatelstwa, zawodu, miejsca zatrudnienia lub zamieszkania, podlega karze grzywny.
  • art. 66 §1: Kto, chcąc wywołać niepotrzebną czynność, fałszywą informacją lub w inny sposób wprowadza w błąd instytucję użyteczności publicznej albo organ ochrony bezpieczeństwa, porządku publicznego lub zdrowia, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny do 1500 zł.

Dziennikarka, wg zapewnień szefowej stacji, będzie miała zapewnione wsparcie prawne, a i potencjalne konsekwencje finansowe nie są w tym wypadku zbyt dotkliwe. Ale ciekawszym pytaniem jest to, czy

prowokacja dziennikarska (nawet nieudana) jest legalna?

Nie znajdziemy w prawie przepisu, który pozwalałby dziennikarzom na dokonywanie czynów formalnie naruszających przepisy (takie jak ww. wymienione przepisy kodeksu wykroczeń, czy choćby przestępstwo powoływania się na wpływy).

Praktyka jednak pokazuje, że nawet jeśli prokuratura kieruje akty oskarżenia przeciwko dziennikarzom, którzy dokonali prowokacji, to sądy takie pozwy oddalają. Z reguły podstawą do uwolnienia od zarzutów była niska szkodliwość społeczna czynu. Nie ulega w końcu wątpliwości, że ujawnianie patologicznych zachowań urzędników czy funkcjonariuszy leży w szeroko rozumianym interesie społecznym. Każdy taki wypadek musi być jednak oceniany indywidualnie.

Zwłaszcza, że omawiany kazus nie jest do końca jasny. Jak często policjanci przyjeżdżają pomóc komuś, komu zepsuł się samochód? Nie wiem, jak Wam, ale mi wydaje się to co najmniej dziwne. Do zepsutych samochodów – o ile sytuacja nie stanowi zagrożenia dla innych osób – przyjeżdża laweta, nie szaroniebieska Kia Cee’d kombi.

Może jednak dziennikarska prowokacja okazała się udana?