Od 1 marca obowiązują nowe normy zużycia energii dla telewizorów i monitorów. Nie spełniają ich współczesne telewizory 8K, a także część tych 4K i monitorów. Czy to oznacza, że lepsza jakość obrazu zniknie ze sklepowych półek? Niekoniecznie. Producenci dostosowują się do nowych realiów. Samsung wymyślił nawet sprytny sposób na obejście wyśrubowanych norm.
Komisja Europejska od lat stara się zmusić producentów sprzętu do minimalizowania zużycia energii
Jakiś czas temu pisaliśmy na łamach Bezprawnika o tym, jak narzucone przez Unię Europejską nowe normy zużycia energii mogą zagrozić technologiom 8K i 4K. Korzystające z nich dzisiejsze telewizory i monitory zużywają więcej prądu, niż pozwalają na to wyśrubowane normy. Tymczasem Komisja Europejska od lat stara się systematycznie eliminować z unijnego rynku sprzęt, który pobiera więcej energii, niż chcieliby tego urzędnicy. Oznaczałoby to, że wraz z wejściem w życie unijnych przepisów, urządzenia takie mogą z czasem zniknąć ze sklepowych półek.
Nowe normy zużycia energii obowiązują na terenie Unii od 1 marca. Na pozór zmienia się niewiele. Sprzęt, który już znalazł się na sklepowych półkach, dalej można sprzedawać. Problem w tym, że nowe urządzenia wprowadzane na unijny rynek muszą już zapewniać pobór energii mieszczący się w nowych normach.
Dziennik Fakt podsumował, jak obowiązujące już normy zużycia energii działają w praktyce.
Od marca 2021 r. w całej Unii Europejskiej mieniono oznaczenia klas energetycznych. Nowe etykiety mają siedem liter skali: od A do G i sporo telewizorów oraz monitorów znalazło się w najgorszej kategorii – G. Tymczasem od 1 marca tego roku, minimalnym standardem stała się klasa F. Przykładowo 65-calowy telewizor może teraz zużywać maksymalnie 112 w domyślnym trybie, a 75-calowy – maksymalnie 141 W.
Nowe normy zużycia energii są tak wyśrubowane, że duża część sprzętu nie jest w stanie ich spełnić
Większość obecnie produkowanych telewizorów 8K i spora część 4K nie jest w stanie zmieścić się w standardzie klasy F. Nie oznacza to jednak, że technologie zapewniające lepszą jakość obrazu przez administracyjną barierę staną się zupełnie niedostępne dla mieszkańców Unii Europejskiej. Nie chodzi nawet o wyprzedaże niespełniającego norm sprzętu będącego dzisiaj w asortymencie sklepów z elektroniką.
Okazuje się, że producenci telewizorów i monitorów po prostu będą musieli dostosować swoje urządzenia do nowych realiów prawnych. Innymi słowy: priorytetem w rozwoju kolejnych generacji urządzeń będzie zmniejszenie zużycia energii, a nie dalsza poprawa jakości obrazu i dźwięku. Tym samym telewizory i monitory 8K oraz 4K sprzedawane na unijnym rynku czeka pewna stagnacja.
W takim podejściu tkwi jeszcze jeden poważny problem. Bardziej energooszczędny sprzęt gorszej jakości może być po prostu mniej atrakcyjny dla konsumenta. Co więcej, producentom niekoniecznie opłaca się tworzyć osobne modele specjalnie na potrzeby rynku unijnego. Nie da się ukryć, że same wysiłki zmierzające w tym kierunku mogą skończyć się wzrostem cen samych urządzeń. Wciąż jednak mogą optymalizować zużycie energii za pomocą oprogramowania.
Samsung zagrał na nosie urzędnikom
Dobrym przykładem jest tutaj Samsung, który wręcz znalazł sposób na to, by nowe normy zużycia energii obejść. Domyślnym trybem w nowych urządzeniach koreańskiego koncernu będzie tryb „eco”. Zapewni on mniejsze zużycie prądu przez urządzenie w zamian za gorszą jakość obrazu. Nic jednak nie szkodzi, bo telewizory Samsunga będą oferować także inne tryby. Wystarczy przełączyć urządzenie z poziomu ustawień na sposób działania znany sprzed wejścia w życie unijnych regulacji. Później użytkownik będzie musiał odkliknąć informację o tym, że telewizor może zużywać więcej prądu i gotowe. Wszystko zostaje po staremu.
Ktoś mógłby pomyśleć, że chwalę Samsunga za zagranie na nosie unijnym urzędnikom. Ten ktoś miałby rację. Nowe normy zużycia energii od samego początku nie nadążały za rozwojem sprzętu, który miałyby regulować. Michał Kanownik, prezes Związku Cyfrowa Polska, zwrócił uwagę na to, że unijne wymogi dla wyświetlaczy 8K opierają się na ambitnych założeniach z lat 2014-2017. Pierwsze urządzenia weszły zaś do obrotu w 2018 r. Technologię dodatkowo udoskonalano w następnych latach. Normy zużycia energii powinny odpowiadać obecnemu stanowi rynku, a nie założeniom sprzed nawet 9 lat.
Co więcej, unijne dążenie do „liderowania” w kwestiach klimatycznych jest od lat ignorowane przez resztę świata. Do tego przerzucanie kosztów transformacji energetycznej na konsumentów jest kwestią, delikatnie rzecz ujmując, kontrowersyjną. Czy aby na pewno zwykłe gospodarstwa domowe powinny ponosić koszty problemów, na których wywołanie złożyła się cała światowa gospodarka?