Rosyjska giełda wreszcie częściowo się otworzyła, ale to był jednak zły pomysł

Finanse Zagranica Dołącz do dyskusji (85)
Rosyjska giełda wreszcie częściowo się otworzyła, ale to był jednak zły pomysł

Nastąpiło wreszcie otwarcie rosyjskiej giełdy. Tak jakby. Instytucja ta działa w bardzo ograniczonym zakresie – dopuszczono do obrotu jedynie obligacje skarbowe. Pomimo tego środka zaradczego, odnotowano spadki większe, niż po poprzednim rosyjskim najeździe na Ukrainę w 2014 r.

Na razie na giełdzie w Moskwie można jedynie handlować rosyjskimi obligacjami skarbowymi

Rosyjska giełda w Moskwie zaczęła ponownie funkcjonować. Przynajmniej częściowo, bo do obrotu dopuszczono jedynie obligacje skarbowe. A i to tylko w określonych godzinach. Centralny Bank Federacji Rosyjskiej zdecydował, że dyskretne aukcje odbędą się między godziną 10 a 11 czasu moskiewskiego a praca w normalnym trybie pomiędzy 13 a 17. Krótka sprzedaż na dopuszczonych do obrotu instrumentach finansowych jest zabroniona.

Rzeczpospolita informuje, że spadki większości rosyjskich obligacji federalnych sięgały od 1 proc. do aż 32 proc. Warto przy tym wspomnieć, że stanowią one główny wskaźnik długu publicznego. Równocześnie Rosja jeszcze w lutym podniosła swoją główną stopę procentową do poziomu 20 proc. Co prawda w marcu tamtejszy bank centralny nie zdecydował się na dalszą podwyżkę, jednak już teraz przestrzega przed rosnącą inflacją i skurczeniem się gospodarki.

Otwarcie rosyjskiej giełdy przyniosło tym samym wyniki gorsze, niż po aneksji Krymu w 2014 r. Wszystko to jeszcze zanim nastąpi otwarcie rosyjskiej giełdy także dla akcji notowanych tam spółek. W dniu inwazji na Ukrainę zdecydowano o zamknięciu giełdy właśnie po to, by uniknąć krachu.

Obawy są o tyle uzasadnione, że na giełdzie w Londynie notowania rosyjskich spółek załamały się momentalnie. Notowania największych rosyjskich spółek spadły tam o aż 98 proc. Skończyło się zawieszeniem przez londyńską giełdę ich notowań globalnych kwitów depozytowych. Nic dziwnego, że eksperci są przekonani, że nawet zamknięcie macierzystej giełdy nie uchroniło rosyjskich gigantów przed poważnymi stratami.

Prawdziwe otwarcie rosyjskiej giełdy skończy się najprawdopodobniej krachem

Można się śmiało spodziewać, że prawdziwe otwarcie rosyjskiej giełdy przyniesie taki sam odpływ kapitału. To z kolei podpowiada, że Centralny Bank Federacji Rosyjskiej wcale nie będzie się spieszył ze wznowieniem obrotu innymi papierami finansowymi. Zwłaszcza biorąc pod uwagę kiepskie wyniki rosyjskich obligacji.

Pozyskanie zagranicznych inwestorów dodatkowo utrudnił dekret Władimira Putina z początku marca, który zezwala na spłatę tych denominowanych w walutach obcych za pomocą rubla. Oczywiście, o ile ich nabywca pochodzi z „nieprzyjaznego państwa”. Czyli dotyczy to praktycznie wszystkich rzeczywistych posiadaczy rosyjskich obligacji. Nic dziwnego, że rating Rosji spadł do poziomu śmieciowego.

Pytanie jednak, czy spodziewany upadek giełdy i wciąż wiszące nad Rosją widmo bankructwa oznacza równocześnie załamanie tamtejszej gospodarki? Niekoniecznie. To znaczy: Kreml wciąż jest w stanie regulować wewnętrzne świadczenia finansowe. Problem pojawia się dopiero, gdy przychodzi do wymiany na arenie międzynarodowej.

Owszem, wciąż pozostaje wcale niemało firm – na przykład francuskich, niemieckich, czy szwajcarskich – gotowych inwestować i prowadzić działalność w Rosji. Surowce energetyczne wciąż są potrzebne Europie. Są również chińscy inwestorzy ostrzący sobie zęby na nadchodzącą wyprzedaż rosyjskich spółek. Z czysto finansowego punktu widzenia, wojna w Ukrainie to spektakularne samobójstwo mocarstwowych aspiracji Kremla.