Lidl je kocha, Biedronka lubi, a ja nienawidzę. 10 rzeczy, które najbardziej irytują w kasach samoobsługowych

Na wesoło Zakupy Dołącz do dyskusji
Lidl je kocha, Biedronka lubi, a ja nienawidzę. 10 rzeczy, które najbardziej irytują w kasach samoobsługowych

W ostatnich latach coraz częściej zakupy robimy bez pomocy kasjerów. Takie rozwiązanie jest korzystne dla wielkich sieci – ale czy jest dobre dla klientów? Tu zdania są mocno podzielone. Na pewno są bardzo liczne problemy z kasami samoobsługowymi. Na przykład? Oto nasza autorska lista dziesięciu najbardziej irytujących aspektów automatyzacji kas.

„Potrzebne informacje”

Irytujące komunikaty nie są aż tak bardzo irytujące, jeśli nie jesteśmy nimi aż tak bardzo bombardowani. Tymczasem „potrzebne informacje” słyszymy dziesiątki razy, gdy chcemy zapłacić za swoje zakupy w Biedronce. Jeśli kogoś to nie irytuje, to pewnie ma spore doświadczenie w medytacjach. I jeszcze jedno – irytujący komunikat nie byłby aż taki głośny. Mamy nadzieję, że Biedronka o tym pomyśli.

Problemy z kasami samoobsługowymi. Obsługa jest na miejscu akurat wtedy, gdy nie jest potrzebna

To chyba jakieś nowe Prawo Murphy’ego. Przy maszynach stoi zwykle ktoś z obsługi, pilnuje – i jest gotowy nam pomóc. Ale dzieje się to akurat wtedy, gdy maszyna ma swój dobry dzień. Jeśli z automatem jest problem, zazwyczaj nikogo wokół nie ma. Trzeba więc wołać, krzyczeć i denerwować się – aż wreszcie ktoś się pojawi. Oczywiście nie byłby to tak wielki problem, gdyby automaty kasowe działały sprawniej, ale…

No właśnie. Problemów jest mnóstwo

Technologia wykorzystywana w samoobsługowych kasach nie jest już taką wielką nowością. Ciągle jednak ma się poczucie, że nie jest ona specjalnie dopracowana. Liczba bugów jest duża i ciągle wcale nie tak łatwo zrobić bezproblemowo zakupy. No chyba że to nie są bugi.

Bug to czy feature? W kasach samoobsługowych pewności nie ma

Podam przykład. Niedawno byłem w Biedronce i chciałem schować dwa różne wypieki (a ściślej mówiąc – dwa różne croissanty) do jednego papierowego woreczka. Chciałem być oszczędny i ekologiczny – po co marnować dwa woreczki na dwa croissanty? Ale system zwariował. Nie chciał przyjąć, że dwa różne croissanty mogą być w jednym worku. Jako że nikogo nie było w pobliżu (patrz punkt drugi), musiałem wracać się na stoisko z wypiekami, wziąć drugi woreczek – i jeszcze raz czekać w kolejce.

A jeśli przy kolejkach jesteśmy…

Kasy samoobsługowe były nam sprzedawane jako remedium na kolejki przy kasach. Tylko trudno mieć wrażenie, by kolejki jakoś się przez to zmniejszały. Z tym że zamiast do tradycyjnych kas, ludzie teraz stoją i czekają, aż zwolnią się stanowiska przy kasach samoobsługowych. Może to wina tego, że kas jest za mało i zbyt często się one psują. A może jeszcze nie nauczyliśmy się z nich szybko korzystać. Fakt pozostaje faktem – wiele czasu dzięki nim nie zyskujemy.

Korzystanie z „taśm” jest po prostu wygodniejsze

Wyciągamy towary z wózka, ładujemy je na „taśmę”, kasujemy – i potem zabieramy. Komu to przeszkadzało? Korzystanie z kas samoobsługowych jest po prostu mniej wygodne dla ludzi młodszych. A dla starszych może być problemem. Bo miejsca pakowania są zainstalowane nisko i trzeba się mocno schylać.

Problemy z kasami samoobsługowymi. Musisz pamiętać o paragonie, bo utkniesz w sklepie na dobre

To akurat dotyczy Lidla. Warunkiem tego, by otworzyła się bramka, jest zeskanowanie paragonu. A przecież niektórzy mają tendencję do wyrzucania paragonów po zakupach, a niektórzy wrzucają je gdzieś głęboko do toreb. Oni wszyscy muszą zmienić przyzwyczajenia. Bez paragonu bowiem mogą utknąć w sklepie na dobre.

Przy kasach się zastanawiamy, jak długo jeszcze będziemy potrzebni

Zawsze postęp technologiczny jest trochę szansą, a trochę zagrożeniem. Ale w którym miejscu nas on postawi? Chyba każdy miał choć raz podobną refleksję podczas korzystania z samoobsługowej kasy. Jeśli bowiem kasjer nie jest już niezbędny, to czy ja nie mogę zostać zastąpiony przez maszynę? Kto wie zresztą, czy lepszy felieton o kasach samoobsługowych nie wyszedłby spod pióra Chatu GPT.

A same zakupy się „odhumanizowały”

Rzadko kiedy traktujemy wizytę w dyskoncie w kategoriach towarzyskich. Choć w czasach lockdownów nierzadko była to jedna z niewielu okazji, by zamienić z kimś parę słów „na żywo”. Nawet w bardziej „normalnych” czasach miło po prostu zamienić kilka słów w czasie zakupów. Teraz zakupy stają się kolejną „odhumanizowaną” czynnością, w której nie musimy wchodzić z nikim w interakcje.

A jako że nie ma człowieka, to jeszcze łatwiej nam się wciska karty lojalnościowe

W większości kas przed płatnością trzeba przejść przez etap zapytania o to, czy mamy kartę lojalnościową. To wydłuża cały proces i dodatkowo nas irytuje. Bo choć kasjerzy i kasjerki też nierzadko nam „wciskają” karty, ale wychodzi do dużo bardziej naturalnie. No i jak kasjerka nas zna, to już dobrze wie, czy mamy kartę, czy nie – i może omijać to pytanie. Automatyczna kasa raczej się nas nie „nauczy” w ten sposób. A pewnie i nie bardzo by chciała – bo przecież jej zadaniem jest to, by wciskać karty lojalnościowe wszystkim opornym.

Z niektórymi problemami z kasami samoobsługowymi sieci sobie pewnie poradzą, z innymi nie. Do samych automatów powinniśmy się jednak przyzwyczajać – automatyzacja w sklepach (i w innych dziedzinach życia) raczej nie wyhamuje, a zapewne tylko będzie przyspieszać.