Rząd cały czas szuka rozwiązań, które mogłyby zapewnić napływ nowych osób chętnych do pracy w służbie zdrowia. Najnowszy pomysł ma polegać na tym, że studenci medycyny będą uczyć pierwszaków. Chodzi o osoby będące na ostatnim, szóstym roku. W ten sposób resort zdrowia chce uzupełnić braki w kadrze dydaktycznej.
Studenci medycyny będą uczyć pierwszaków
Ileż to już pomysłów rodziło się w głowach kierownictwo resortu zdrowia w sprawie poprawienia sytuacji kadrowej w polskiej medycynie. Pamiętacie lekarzy po szkole zawodowej? Adam Niedzielski zszokował środowisko tym pomysłem we wrześniu ubiegłego roku. W międzyczasie trwała już (i rozgorzała na nowo po wybuchu wojny) dyskusja o ukraińskich lekarzach, którzy mogliby wesprzeć polskie szpitale. Dziś faktycznie wspierają, ale bez dobrego systemu nostryfikacji dyplomów mogą jedynie asystować innym medykom.
Teraz pojawił się kolejny pomysł. Jak czytamy w Pulsie Medycyny, resort zdrowia przygotowuje pakiet dla młodych, który miałby zapewnić większy napływ osób na studia medyczne w Polsce. Są w nim rozwiązania dość klasyczne, jak kredyt na studia, praca dla studenta czy dodatkowe kształcenie fakultatywne. Ale jest też pomysł, który wywołał zdumienie nawet wśród obecnych na komisji zdrowia posłów PiS. Czyli wprowadzenie nauczania niektórych przedmiotów przez studentów ostatniego roku.
To część „pakietu dla młodych”
– Ten pomysł zrodził się po rozmowach ze studentami. Uświadomiliśmy sobie, że jeśli chcemy zwiększać nabory na studia lekarskie i lekarsko-dentystyczne, to musimy zawczasu zadbać o kadry, które będą studentów kształcić – mówi cytowany przez Puls Medycyny wiceminister zdrowia Piotr Bromber. I doprecyzowuje: studenci szóstego, ostatniego roku mają kształcić swoich młodszych kolegów. Uzupełniłoby to braki kadrowe, a część z nich być może zachęciłoby to do pozostania na uczelni.
Pomysł ten wzbudził obawy u szefa komisji zdrowia, posła PiS Tomasza Latosa. Zwraca on uwagę, że może i takie rozwiązanie miałoby sens, ale tylko w przypadku „wyjątkowych” studentów. Czyli tych, którzy od lat działają w kołach naukowych i wykazują zdolności do tego, by mimo braku dyplomu móc wziąć na siebie odpowiedzialność za kształcenie młodszych kolegów. Wiceminister zdrowia podkreślił, że pomysł jest póki co w powijakach i trwa analiza możliwych skutków jego wprowadzenia.
Czy tak powinno się łatać dziury?
Kiedy słyszę o tym pomyśle, od razu przypomina mi się ten wspomniany wcześniej mówiący o kształceniu lekarzy w szkołach zawodowych. Trochę wygląda to na desperację – nie możemy wyszkolić bardzo dobrze wykwalifikowanych lekarzy, więc będziemy ich edukować na pół gwizdka. Oczywiście, że na każdym roku studiów można trafić na jednostki wybitne, które nie dość że świetnie sobie radzą z nauką, to jeszcze potrafią uczyć innych i w dodatku mają na to czas. Ale co jeśli nie każdy będzie miał do tego chęć? Zastąpimy ich gorszymi studentami i to im powierzymy edukację „pierwszaków”?
Pamiętajmy, że bolączki polskiej służby zdrowia, takie jak brak chętnych na specjalizacje, wynikają przede wszystkim z jej niedofinansowania. Oczywiście wydatki na usługi medyczne regularnie rosną, ale bez uzdrowienia systemu całościowo trudno liczyć, że takie niecodzienne, a może i ryzykowne rozwiązania, coś dadzą. Kiedy studiowałem prawo na pierwszym roku miałem zajęcia ze świeżo upieczonymi absolwentami, ale uczyli mnie oni na przykład historii doktryn. Nikt nie powierzał im najważniejszych przedmiotów. A medycyna to studia wyjątkowe, wymagające nauki na pełnych obrotach od początku do końca. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że studenci będą w stanie profesjonalnie wyedukować swoich młodszych kolegów.