Nie ma to jak napisać ustawę zabraniającą czegoś, czego i tak nie da się zrobić. Takie rzeczy tylko w resorcie sprawiedliwości

Prawo Rodzina Dołącz do dyskusji (343)
Nie ma to jak napisać ustawę zabraniającą czegoś, czego i tak nie da się zrobić. Takie rzeczy tylko w resorcie sprawiedliwości

Pomysł, by zapisać ustawowo zakaz adoptowania dzieci przez pary jednopłciowe to najnowsza inicjatywa Ministerstwa Sprawiedliwości. Kompletnie bzdurna, bo zakazuje czegoś, co i tak w Polsce jest niedozwolone prawnie. Trudno odbierać ten zamysł inaczej niż jako kolejną prowokację wymierzoną nie tylko w społeczność LGBT, ale i Unię Europejską.

Zakaz adoptowania dzieci przez pary jednopłciowe

Resort sprawiedliwości nazywa to „gwarancją adopcji zgodnej z prawami dziecka”. Chodzi jednak wprost o to, by w polskim prawie znajdował się wyraźny przepis mówiący o tym, że pary jednopłciowe nie mogą w naszym kraju zostać dopuszczone do procedury adopcyjnej. Wiceminister sprawiedliwości mówi o tym jako o „rozwiązaniu prewencyjnym”. Bo, jak uzasadnia, nie ma dziś precyzyjnego zapisu mówiącego o tym, że nie wolno przysposobić dziecka w przypadku wspólnego pożycia z osobą tej samej płci.

Mało tego, Ministerstwo Sprawiedliwości chce czegoś więcej niż zakaz adopcji. Planuje bowiem znowelizować kodeks postępowania cywilnego tak, by ten kto ubiega się o adopcję dziecka złożył obowiązkowe przyrzeczenie. Że mówi przed sądem prawdę i tylko prawdę, pod rygorem odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań. Czyli, mówiąc w skrócie, trzeba będzie przed sądem zadeklarować, że nie ma się partnera tej samej płci.

Szkodliwa bzdura

Oczywiste jest to, że głównym celem resortu sprawiedliwości jest zrobienie zamieszania. Czyli po pierwsze kontynuacja nagonki na osoby LGBT w kraju, w którym tęczowa flaga uznawana jest przez władze za symbol obcej kultury. Po drugie, chodzi o nabijanie elektoratu coraz bardziej skrajnie prawicowej partii sterowanej przez Zbigniewa Ziobrę. I wreszcie jest też trzeci powód: zagranie na nosie Unii Europejskiej. Gdzie raptem wczoraj parlament przegłosował rezolucję ustanawiającą wspólnotę strefą wolności dla osób LGBT+. Co było oczywistym nawiązaniem do polskich „stref wolnych od ideologii LGBT”.

Ale pomińmy już politykę. Zastanówmy się nad tym jak absurdalną pod względem prawnym jest ta inicjatywa. Artykuł 115 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego mówi, że wspólnie przysposobić dziecko mogą tylko małżonkowie. Prawo przewiduje też możliwość adopcji przez osobę samotną, natomiast wyklucza taką możliwość dla osób żyjących w związkach nieformalnych. Z tego też powodu, w związku z tym że małżeństwa homoseksualne w Polsce nie są dozwolone (podobnie jak związki partnerskie), to sprawa od lat jest jasna i klarowna. Nie ma w Polsce czegoś takiego jak adopcja dzieci przez pary homoseksualne. Resort sprawiedliwości chce więc walczyć z nieistniejącym problemem. Choć moim zdaniem słowo „problem” tu nie pasuje. Pasuje za to ono do tego jak wiele dzieci czeka dziś na adopcję i jak trudno do niej doprowadzić, nawet w przypadku małżeństw.

Ministerstwo sprawiedliwości tłumaczy, że chodzi o przejrzystość i dokładność przepisów, ale też o zabezpieczenie na przyszłość, by „nikt nie wykorzystywał tej furtki”. Prawda jest jednak taka, że każdą ustawę można po prostu zmienić. I niewykluczone, że za kilka lat otwarta zostanie w Polsce dyskusja w tej sprawie. Jedynym faktycznym „zabezpieczeniem” byłoby wpisanie takiego zakazu adopcji do polskiej Konstytucji, tak jak zrobiły to Węgry. Jestem pewien, że rządzącym Polską marzy się takie rozwiązanie, ale nie mają do niego odpowiedniej większości. Dlatego dochodzi do takiego machania szabelką. I to kilka dni po tym jak nożownik zaatakował homoseksualną parę na ulicy za to, że trzymali się na ręce, a ważny polityk partii rządzącej uznał, że taki spacer za ręce to podobnego rodzaju prowokacja co wejście kibica jednej drużyny na „teren” drużyny konkurencyjnej.