Senat przyjął ustawę wprowadzającą między innymi wakacje kredytowe. Pomysł nie cieszy się zbytnim uznaniem ze strony banków i części ekspertów. Uważany jest za kolejny czynnik inflacjogenny i poważne obciążenie dla sektora bankowego. Tymczasem wiceminister Artur Soboń przekonuje, że sprawa nie jest całkowicie zamknięta. Czy to oznacza możliwe zmiany w wakacjach kredytowych?
Spokojnie, rządzący jeszcze nie wycofują się ze swoich pomysłów na wakacje kredytowe
Senat przyjął niedawno ustawę, która wprowadza wakacje kredytowe dla wszystkich. Spełnił się tym samym czarny sen sektora bankowego. Według ostrożnych szacunków koszt tego rządowego programu wyniesie nawet kilkanaście miliardów złotych. Trudno się spodziewać innego rezultatu, kiedy kredytobiorcy będą mogli przesunąć spłatę nawet ośmiu rat w ciągu półtora roku. Wszystko to bez żadnych kosztów i dodatkowych odsetek.
Bankowcy do ostatniej chwili próbowali przekonać izbę wyższą, by wprowadzić zmiany w wakacjach kredytowych. Ostatnim głośnym postulatem z ich strony było wprowadzenie kryterium dochodowego na poziomie 40-50 proc. budżetu danego gospodarstwa domowego pochłanianego przez ratę kredytu. Senatorowie okazali się jednak nawet bardziej radykalni od posłów. Wakacje kredytowe to rzadki przypadek ponadpartyjnego konsensusu.
Wiceminister Artur Soboń z Ministerstwa Finansów uspokajał w trakcie wywiadu dla Polskiego Radia 24: „To nie jest tak, że to jest kwestia całkowicie zamknięta”. Pytanie brzmi: jak rządzący sobie to właściwie wyobrażają? Zacznijmy od tego, że stanowisko rządu w sprawie wakacji kredytowych wcale się nie zmieniło, o czym wyraźnie Soboń wspomina.
Myśmy założyli projekt w takim kształcie, w jakim on dzisiaj jest i jesteśmy zdeterminowani, aby on w tym kształcie został przyjęty. Taka będzie też rekomendacja rządu, więc w tym sensie na pytanie czy się uginamy, to się nie uginamy, ale oczywiście, jesteśmy otwarci na to, aby różnego rodzaju sugestie w tej sprawie brać pod uwagę
Takie stanowisko nie powinno stanowić zaskoczenia. Przyznanie się do błędu jest w końcu ostatnią rzeczą, jakiej należy się spodziewać z ust przedstawicieli obozu rządowego.
Na tym etapie już nawet trudno byłoby wprowadzić jakieś zmiany w wakacjach kredytowych
Jak więc rządzący mieliby wziąć pod uwagę te wszystkie sugestie? Wiceminister przytomnie przyznał, że ustawa opuściła już Senat. Posłowie teraz przyjmą albo odrzucą senackie poprawki do ustawy o finansowaniu społecznościowym dla przedsięwzięć gospodarczych i pomocy kredytobiorcom. Na tym etapie nie mogą już wprowadzić żadnych własnych poprawek. To znacząco ogranicza pole manewru.
Ostatecznie ustawa trafi na biurko prezydenta, który może ją podpisać, zawetować, lub skierować do Trybunału Konstytucyjnego. Ewentualne przekonanie głowy państwa do niepodpisywania ustawy byłoby sposobem nie na zmiany w wakacjach kredytowych, lecz na posłanie jej prosto do kosza. Takie rozwiązanie również wydaje się nie wchodzić w grę.
Jest wreszcie możliwość błyskawicznej nowelizacji ustawy wprowadzającej wakacje kredytowe. Byłby to jednak naprawdę kiepski pomysł, zwłaszcza z czysto politycznego punktu widzenia. Minęły już czasy, gdy rządzący byli w stanie przeprowadzić całą drogę legislacyjną w ciągu paru dni. Teraz istnieje poważne ryzyko, że wejście w życie zmiany w ustawie wprowadzi tylko dodatkowy chaos.
Może wręcz dojść do zróżnicowania sytuacji kredytobiorców chcących skorzystać z wakacji kredytowych. W najgorszym wypadku: odebranie części z nich uprawnień, z których już zaczęli korzystać. To zaś oznacza tylko jedno: kolejny wybuch społecznego niezadowolenia. Warto przypomnieć, że w przyszłym roku mamy maraton wyborczy. Rządzący zaś już przymierzają się do kontrowersyjnych posunięć w rodzaju przesuwania wyborów samorządowych i majstrowania przy prawie wyborczym.
Pospieszna nowelizacja ustawy to ryzyko powtórki z chaosu Polskiego Ładu
Jednak jeśli ktoś stwierdzi, że stworzenie takiego bałaganu nie jest możliwe, to powinien przypomnieć sobie Polski Ład. Wygląda na to, że wakacje kredytowe to do pewnego stopnia podobny przypadek. Rządzący zdecydowali się na wprowadzenie określonych zmian w sposób pospieszny, bez przemyślenia wszystkich konsekwencji swoich planów. Wszystko po to, by móc pokazać społeczeństwu, że „coś robią” z problemem dramatycznie rosnących rat kredytów hipotecznych. Jak to zwykle w Polsce bywa, ucierpiała na tym jakość stanowionego prawa.
Interesujące wydaje się również to, czemu teraz nagle rządzący dopuszczają jakieś zmiany w wakacjach kredytowych. Czyżby jednak przyjęli do wiadomości wyliczenia sektora bankowego? Przypomnieli sobie, że państwo jest głównym udziałowcem dwóch największych banków w kraju? A może przestraszyli się inflacji, która w czerwcu wyniosła 15,6 proc.? Pod tym względem wakacje kredytowe to sabotaż. Tak się składa, że wzrost cen stanowi obecnie największe zagrożenie dla dalszego trwania obecnej władzy.
Nie ulega wątpliwości, że na tym etapie jest już trochę za późno na drastyczne zmiany w wakacjach kredytowych. Być może jednak lepiej byłoby, gdyby ustawodawcy najpierw pomyśleli nad skutkami tworzonego przez nich prawa, a dopiero potem uchwalali ustawy. Oszczędziliby w ten sposób kłopotów sobie i obywatelom.