„Zapoznałem się z warunkami licencji i akceptuję je” spadło w 2018 roku na drugie miejsce w rankingu największych prawnoautorskich kłamstw internetu. Na pierwszym miejscu było to, że tzw. „ACTA 2” da pieniądze twórcom i artystom.
To oczywiście nieprawda, o czym pisałem w artykule „99% wypowiedzi na temat „ACTA 2” jest bezwartościowe. Same slogany, a to nawet nie jest wojna dziennikarzy i Zbigniewa Hołdysa„. Czytelnikom koniecznie polecam też lekturę kolejnego felietonu i zarazem polemiki z piosenkarką Marią Sadowską, gdyż wyjaśniam w nim dlaczego nie widzę relacji między ACTA 2, a sytuacją na rynku muzycznym czy faktem, że muzycy nie mają emerytur – „Maria (Marysia) Sadowska tłumaczy mi swoje (i innych artystów) stanowisko ws. „ACTA 2”. Tyle, że to nadal ma mało wspólnego z ich problemami„.
Dyrektywa w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym (w Polsce populistycznie zwana „ACTA 2”, ale jakoś mi jej nie szkoda) jest w istocie efektem lobbingu ze strony organizacji zarządzania zbiorowego prawami autorskimi oraz wielkich wydawców mediów na rynku europejskim. Dyrektywa w sporej części jest wymierzona w Google i to wcale nie przez maluczkich, tylko przez największych gigantów medialnych w Europie. I wcale nie dlatego, że Google ich z czegoś okrada. Wręcz przeciwnie – Google im daje. Wydawcy prasy stwierdzili jednak, że gigant z Ameryki jest na tyle duży, że za sam fakt obecności w Europie powinien płacić dodatkową daninę. Potem już tylko trzeba było ubrać to w słowa i przepisy o prawie autorskim.
Ryzyka? Liczne. Skupmy się na tych dotyczących Artykułu 11 i Artykułu 13, które jako współwłaścicielowi medium internetowego oraz internetowemu twórcy są mi najbliższe. Znaczące ograniczenie wolności mediów, oligarchizacja prasy internetowej, możliwość pojawienia się cenzury prewencyjnej, cenzura przez copyright trolling, znaczące ograniczenie wolności artystycznej w nowych mediach, które dynamicznie pożerają radio, telewizję czy prasę drukowaną.
Na szczęście przyszło opamiętanie
Trochę nieoczekiwanie przed kilkoma dniami dowiedzieliśmy się, że prace nad dyrektywą na jednym z etapów nie zakończyły się konsensusem państw członkowskich. W gronie oponentów znalazła się również Polska. Niestety, wbrew temu co sensacyjnie relacjonują niektóre media – powód zadyszki dotyczy raczej szczegółów, a mianowicie konieczności doprecyzowania tego czy rygorystyczne obowiązki nakładane przez Artykuł 13 będą dotyczyły tylko wielkich podmiotów, czy też mniejszych serwisów.
Kwestia drugorzędna, skoro i tak dyrektywa wymierzona jest głównie w Google i jego serwis YouTube. Poza tym, niezależnie od rezultatu tych ustaleń – YouTube dyrektywą objęty zostanie niemal na pewno, a to z kolei oznacza, że i tak ucierpimy my wszyscy, być może nawet godząc się z koniecznością diametralnych zmian w jednym z najpopularniejszych polskich serwisów.
Zdaniem wybranych państw (co ciekawe – są w tym gronie również Niemcy) również Artykuł 11 zagraża interesom użytkowników. Google już teraz zapowiada, że nie podobają mu się działania UE i prognozuje, że może opuścić Europę ze swoimi usługami, w szczególności Google News, na którym (wbrew sugestiom lobbystów) nie zarabia. To wbrew pozorom potencjalne trzęsienie ziemi dla rynku medialnego w Polsce, które może doprowadzić do skupienia mediów internetowych w rękach dosłownie kilku dużych podmiotów, często zagranicznych lub skrajnie upolitycznionych.
Temat ACTA 2 będzie więc powracał wielokrotnie, absolutnie nie ma powodu do otwierania szampana, ale jest światełko na końcu tunelu. Nie jest wykluczone, że – szczególnie w Polsce – temat będzie ważnym zagadnieniem w kampanii do Parlamentu Europejskiego.
Warto zauważyć, że spora część stawianych przeze mnie zarzutów pod adresem dyrektywy, już nie tylko na szczeblu internetowym, ale i unijnym, jest powielana w obecnych argumentacjach państw członkowskich. To miłe, ponieważ kiedy publikowałem swoje pierwsze teksty na temat „ACTA 2” spotykałem się z chłodnym przyjęciem wybranych środowisk artystycznych i prawniczych.