Dlaczego powinniśmy się cieszyć, że Angela Merkel znowu jest kanclerzem?

Gorące tematy Zagranica Dołącz do dyskusji (630)
Dlaczego powinniśmy się cieszyć, że Angela Merkel znowu jest kanclerzem?

Angela Merkel znowu kanclerzem Niemiec – i to po raz czwarty! Dogadywanie nowej koalicji za Odrą trwało wyjątkowo długo, bo ponad pół roku, ale wreszcie się udało. Co to wszystko oznacza dla nas? Merkel jest tak długo na stanowisku, że kolejna kadencja już nikogo nie zaskakuje. Ale tak naprawdę Polska może z tego powodu odetchnąć z ulgą. W obecnej sytuacji to najlepszy news, jaki mógł nas spotkać.

Angela Merkel lubi Polskę

No właśnie – kanclerz ma wyraźną słabość do naszego kraju. Może wynika to z faktu, że wychowała się w NRD (choć urodziła się w Hamburgu na zachodzie), może z tego, że ma polskie korzenie (dziadek ze strony ojca pochodził z Poznania). Nie ma jednak wątpliwości, że niegdyś kanclerz nas mocno wspierała, a obecnie, cóż, zachowuje sporą wyrozumiałość wobec Polski. Jak ktoś w to nie wierzy, to może sobie przypomnieć szczyt greckiego kryzysu. Merkel stawiała wtedy Grekom twarde warunki, które skazały kraj na co najmniej kilka lat poważnej recesji. Choć w tym kraju porównywano ją wtedy do Hitlera i pojawiał się pomysł reparacji wojennych (skąd my to znamy), to kanclerz jak zwykle zachowywała pokerową twarz i pozostawała przy swoich pomysłach.

A co robiła Merkel przy kryzysach chociażby związanych z polskim wymiarem sprawiedliwości? Choć nikt nie miał wątpliwości, co o tym sądzi, to zachowywała się bardzo wstrzemięźliwie i nawet unikała wypowiedzi na ten temat. Gdyby w czasie takich zawirowań kto inny był na stanowisku kanclerza, Polska mogłaby mieć znacznie większe problemy.

I walczy o Unię

– O Unię, w której rządzą Niemcy – ktoś od razu dopowie. Pewnie tak, ale póki co ‚niemiecka’ Unia jest jedyną, na jaką możemy liczyć. A Merkel jest chyba obecnie największą euroentuzjastką wśród wpływowych głów państw. Przy tym wcale nie marzy jej się „Unia dwóch prędkości”, jak na przykład prezydentowi Macronowi. Jeśli więc ktoś chce, aby w czasach zawirowań Unia przetrwała w obecnym kształcie, to powinien się cieszyć, że Merkel jest znowu kanclerzem.

Merkel znowu kanclerzem. To siła spokoju

Żyjemy w czasach, w których najważniejszy polityk świata potrafi straszyć na Twitterze użyciem broni atomowej. Drugi najważniejszy polityk świata równie często sięga po argument „ja mam broń atomową, więc lepiej nie podskakujcie”. Więc może to i dobrze, że trzeci najważniejszy polityk świata jest zupełnie inny. Nudny, nieco przewidywalny i może bez przesadnej charyzmy. Sam mam anegdotę na ten temat. Gdy Wielka Brytania zdecydowała się na Brexit, byłem na konferencji Merkel. Wszyscy byli absolutnie zszokowani wydarzeniami, ale Merkel ani drgnęła. Po spotkaniu, słyszałem, jak rozmawiają dwaj dziennikarze z Wysp. – Czy ona choć raz w życiu powiedziała coś emocjonalnego? – zapytał jeden. Długo się zastanawiali i wreszcie przypomnieli sobie, że raz mówiąc o uchodźcach, rzeczywiście powiedziała coś, co brzmiało, jakby miała jednak jakieś emocje.

Doceńmy Merkel, widząc kto jest na horyzoncie

Tradycyjnie niemiecka scena polityczna jest podzielona na dwie partie – konserwatywną CDU (tłumacząc na polski – superliberalną) i lewicową SPD (tłumacząc na polski – totalni komuniści). Różnią się wieloma rzeczami, ale z naszego punktu widzenia chyba najistotniejszy jest stosunek tych partii do Rosji. CDU i Merkel Rosji wyraźnie nie ufają i widzą doskonale, jakie Kreml ma zamiary wobec zachodu. SPD widzi to jakby mniej, a ponad wszystko – uwielbia rosyjskie pieniądze. Najlepiej świadczy o tym historia poprzedniego kanclerza, Gerharda Schrödera. To właściwie kumpel Putina, który podpisał umowę na budowę Gazociągu Północnego. A po swojej kadencji, co za zaskoczenie, Schröder zaczął pracować dla Gazpromu.

To jednak nie SPD jest największym zagrożeniem, a nowa partia AfD, czyli Alternatywa dla Niemiec. Wyrosła na sprzeciwie wobec przyjmowania uchodźców, ale jest też mocno antyunijna i prawdopodobnie w jakiś sposób promowana przez Kreml.

Merkel znowu kanclerzem. To chyba pierwsza żona stanu w historii

Dla Polaków „żelazna dama” polityki to przede wszystkim Margaret Thatcher, która zresztą na Wyspach jest dużo gorzej odbierana niż nad Wisłą. Jednak brytyjska premier zdobyła popularność na początku nie przez zamykanie kopalni, ale przez działania wojenne na Falklandach. Można skonstatować – cóż, polityka to brudny biznes, a wojna zawsze pomaga wybrać wybory.

No właśnie, tylko że Merkel nie zbudowała swojej pozycji przez wojny, ale w dużej mierze pomagając ofiarom wojen. Przycięcie ponad miliona uchodźców z Syrii czy Iraku było chyba najbardziej dramatycznym momentem jej kariery. Oczywiście różnie można oceniać tę decyzję. Ale trzeba przyznać, że w krytycznej sytuacji potrafiła coś postanowić, a potem tego się trzymać, mimo zjeżdżających sondaży. I dlatego moim zdaniem można o niej mówić, że jest „żoną stanu”.

Merkel znowu kanclerzem. Lider, który boi się psów

Oczywiście nie jest tak, że Merkel nie ma żadnych ludzkich wad. Panicznie boi się na przykład psów, ponoć dlatego, że w dzieciństwie została pogryziona. Ponoć wykorzystał to niegdyś Putin, który postraszył ją swoim labradorem w czasie oficjalnej wizyty. Chyba jednak lepszy jest lider, który boi się psów, niż taki, który boi się wejść do gabinetu prezesa.

Fot. bundesregierung.de