Nazwijmy sprawy po imieniu: azyl dla Marcina Romanowskiego udzielony przez Węgry jest mieszaniem się obcego państwa w wewnętrzne sprawy Polski. To zła wiadomość niezależnie od sympatii politycznych. Dlatego rozsądek podpowiadałby odpłacić Węgrom pięknym za nadobne. Tylko jak? Nasz rząd jest na tyle słaby, że miłośnik Putina z Budapesztu może sobie pozwolić na danie Polsce „prztyczka w nos”.
Azyl dla Marcina Romanowskiego pokazuje, że zgodnie z przysłowiem na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą
Wygląda na to, że komedia z kolejnym politycznym męczennikiem Prawa i Sprawiedliwości tylko się rozkręca. Organy ścigania nie zatrzymały Marcina Romanowskiego w porę i pozwoliły mu bez większego trudu czmychnąć na zaprzyjaźnione Węgry. Trudno byłoby nie nazwać takiego obrotu sprawy kompromitacją. Tymczasem na Węgrzech przygotowano już najwyraźniej azyl dla Marcina Romanowskiego.
Decyzję w tej sprawie podjął rząd tamtejszego premiera Viktora Orbana. Niby dlaczego polityka oskarżonego między innymi o ustawianie przetargów z Funduszu Sprawiedliwości na kwotę przeszło 112 milionów 126 tysięcy złotych Budapeszt traktuje jak ofiarę politycznych prześladowań? Osobom niezaczadzonym krajową polityczną propagandą obydwu stron z pewnością trudno będzie w to uwierzyć, ale tak właśnie to uzasadniono. W ocenie Węgrów istnieje duże prawdopodobieństwo, że postępowanie przeciwko Romanowskiemu są motywowane politycznie.
Azyl dla Marcina Romanowskiego stanowi ciężką zniewagę wymierzoną organom naszego państwa. Ktoś mógłby sugerować, że stawiając tak radykalne tezy, daję upust własnym sympatiom i antypatiom politycznym. Tak jednak nie jest. Prawdę mówiąc, równie obraźliwe były odmowy wydawania pospolitych przestępców przez między innymi irlandzkie sądy za czasów rządów PiS. Wówczas dilerom narkotykowym zdarzało się uniknąć ekstradycji do Polski ze względu na brak gwarancji sprawiedliwego procesu.
Siłą rzeczy obecne władze naszego kraju powinny jakoś zareagować. Nie jest dobrze, gdy inne państwa grają Polsce na nosie. W tym przypadku mamy do czynienia z krajem obiektywnie mniejszym, biedniejszym, słabszym i do tego częściowo izolowanym w Unii Europejskiej. Przejście nad sprawą do porządku dziennego stanowi po prostu zachętę dla silniejszych graczy. Co jednak rząd Donalda Tuska może teraz zrobić z azylem dla Romanowskiego? Zła wiadomość jest taka, że w gruncie rzeczy niewiele.
Pierwsze posunięcia zostały już wykonane przez nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Węgierski ambasador został wezwany do MSZ, gdzie wręczono mu stosowną notę protestacyjną. Równocześnie ambasador Polski na Węgrzech wraca do kraju na konsultacje. W języku dyplomacji oznacza to mniej-więcej dobitne wyrażenie niezadowolenia z działań innego państwa, ale jeszcze nieprzekraczające progu otwartej wrogości. Najwyraźniej to jeszcze nie moment, by zacząć wydalać węgierskich dyplomatów z Polski albo zamknąć jakiś konsulat.
Polska tak naprawdę nie ma środków, by przymusić Węgry do wydania ściganego polityka
Nasze MSZ podkreśla przy tym, że azyl dla Marcina Romanowskiego nijak nie przekreśla wewnątrzunijnych zobowiązań Węgier. Mowa oczywiście o honorowaniu Europejskiego Nakazu Aresztowania, który wydano za byłym wiceministrem. Nikogo chyba jednak nie zdziwi, jeśli Budapeszt postanowi zignorować tę instytucję.
Nasze władze wskazują na art. 259 traktatu o Unii Europejskiej jako potencjalną odpowiedź. Czy to zadziała? Byłbym sceptyczny. Po raz kolejny przypomnę niechęć irlandzkich sądów do wydawania Polsce ściganych przestępców. Przy czym Irlandczycy przynajmniej zapytali się TSUE, czy jednak powinni to zrobić. To o tyle ważne, że do rozstrzygnięcia sporu przez ten właśnie organ sprowadza się przywołany przepis.
Każde Państwo Członkowskie może wnieść sprawę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, jeśli uzna, że inne Państwo Członkowskie uchybiło jednemu z zobowiązań, które na nim ciążą na mocy Traktatów.
Zanim Państwo Członkowskie wniesie przeciwko innemu Państwu Członkowskiemu skargę opartą na zarzucanym naruszeniu zobowiązania, które na nim ciąży na podstawie Traktatów, powinno wnieść sprawę do Komisji.
Komisja wydaje uzasadnioną opinię, po umożliwieniu zainteresowanym państwom przedstawienia, zgodnie z zasadą kontradyktoryjności, uwag pisemnych i ustnych.
Jeśli Komisja nie wyda opinii w terminie trzech miesięcy od wniesienia sprawy, brak opinii nie stanowi przeszkody we wniesieniu sprawy do Trybunału.
Innymi słowy: Polska najpierw poskarży się Komisji Europejskiej, która ma trzy miesiące na wydanie opinii w sprawie. Dopiero po zakończeniu tego etapu sprawa trafi do TSUE i zostanie rozpatrzona. Kiedyś. W tym czasie Marcin Romanowski pozostanie bezpieczny albo ucieknie jeszcze gdzieś indziej. W końcu popularne wśród polskich zbiegów okazały się w ostatnich miesiącach Dominikana i Dubaj.
Ktoś mógłby spytać, czy nie można by sprawy załatwić w jakiś bardziej bezpośredni sposób. W końcu Izrael jakoś potrafił ściągnąć Adolfa Eichmanna z Argentyny pomimo ochrony udzielonej zbrodniarzowi przez tamtejszy rząd. Odpowiedź nie napawa optymizmem. Zanim w ogóle zaczniemy myśleć o pokonywaniu całego mnóstwa przeszkód prawnych stojących nam na drodze, powinniśmy zwrócić uwagę na coś innego. Żeby myśleć o odpłaceniu Węgrom pięknym za nadobne, Polska musiałaby najpierw mieć sprawne i godne zaufania służby. Gdyby tak było, to Marcin Romanowski nie zdołałby uciec z kraju.